Szczenięca sympatia [Vil]


Szczenięca sympatia http://yaoi.pl/teksty/viewstory.php?sid=2771

autor: Vil

Podsumowanie: Jacek nie przypuszczał, że zobaczy jeszcze kiedyś Arneckiego. Na pewno nie spodziewał się go na progu własnego mieszkania w towarzystwie swojej siostry. Przeszłość ma jednak to do siebie, że lubi powracać w najmniej oczekiwanym momencie.

Kategorie: Opowiadania

Dozwolone od: 13+

GATUNEK TEKSTU: obyczajowy

Opublikowane:09/12/2008 | Uaktualnione: 24/12/2008 | Liczba słów: 9826 | Skończone: Tak

<<>><<>><<>><<>><<>><<>><<>><<>><<>><<>><<>><<>><<>><<>><<>>

Remi Arnecki.

Niewysoki - w najlepszym razie metr siedemdziesiąt na wylocie z liceum. Chyba tylko jeden lub dwóch nieszczęśliwców było niższych od niego. Ciemne włosy zawsze ułożone według najnowszej mody męskiej; ciemne oczy. Niebo o zmierzchu - szeptały między sobą dziewczyny, niespotykany kolor, różny od czerni tylko z bardzo bliska. Nie budził specjalnego respektu - przy niezbyt imponującym wzroście był też raczej szczupły. Ładna buźka, cięty język, markowe ubrania, a później jeszcze samochód - sportowa toyota, którą dostał na osiemnaste urodziny wystarczyły jednak, żeby cieszył się powodzeniem.

Tak zapamiętałem go ze szkoły - jako niedużego, ciemnowłosego playboya, bez skrępowania bazującego na kasie i pozycji rodziców, który w ułamku sekundy przemienił moje licealne życie w piekło.

Niewiele się zmienił. Nie wystrzelił w górę, nie rozrósł się w barach. Starannie uczesany, starannie ubrany - dobrze wiedzieć, co teraz jest w modzie. Nawet arogancki półuśmieszek i pewne siebie spojrzenie były takie jak przed laty. Może tylko ostrzejsze rysy i cień popołudniowego zarostu dowodziły, że również dla niego czas się nie zatrzymał i w progu mojego mieszkania w towarzystwie Małgosi stoi mężczyzna, a nie nastolatek.

- No, Jacek, co ty, nie wpuścisz nas do środka?

Moja młodsza siostra nie czekała na odpowiedź. Bezceremonialnie przesunęła mnie w wejściu i pociągnęła za sobą Arneckiego. Zamknąłem za nimi drzwi, trochę otępiały. Na twarzy Małgosi gościł wyraz radości przemieszanej z rosnącym zniecierpliwieniem, kiedy nie wydusiłem z siebie nawet słowa powitania. Wciąż ściskała dłoń Arneckiego, tę w której nie trzymał napchanej podróżnej torby. Sama miała tylko maleńki błękitny plecaczek, w którym mogła zmieścić się co najwyżej jej kosmetyczka i to w bardzo okrojonej postaci.

- No, Jacek... - Jej brwi zjechały się w prostą, cienką kreskę. - Nie cieszysz się, że nas widzisz?

- Ja... Pewnie.

Niezręcznie przytuliłem ją do siebie nadal zbyt zaskoczony, by tak od razu przejść nad widokiem Remigiusza Arneckiego w moim mieszkaniu do porządku dziennego. Małgosia zlekceważyła moje dziwne zachowanie. Przycisnęła mnie do siebie mocno, ucałowała i brakowało tylko, żeby zmierzwiła mi włosy. Jej serdeczność pomogła mi wyrwać się z odrętwienia. Nie widzieliśmy się dobre pół roku, od momentu gdy wyjechała do Paryża na jakąś uczelnianą wymianę studentów. Należało jej się gorące powitanie, nawet jeżeli jej wizyta była niespodziewana i - w tym towarzystwie - nie do przewidzenia.

- Pewnie, że się cieszę. Co ty tu robisz? Rodzice wiedzą, że jesteś w kraju? Na długo przyjechałaś? Chyba cię nie wyrzucili, co? Wracasz tam jeszcze? I co ty robisz we Wrocławiu?

- Hej, powoli, powoli! - Ze śmiechem wydostała się z moich objęć. - Przywitaj się może najpierw z Remikiem, co? Co z ciebie za gospodarz? Matka by się załamała, gdyby tylko się zorientowała jakiego wychowała gbura!

Mimo najszczerszych chęci zignorowania mojego drugiego niezapowiedzianego gościa, pod wyczekującym spojrzeniem Małgosi nie miałem wyboru. Uścisnąłem wyciągniętą do mnie dłoń, starając się trzymać uczucia na wodzy. Zaskoczenie powoli ustępowało budzącej się z wieloletniego uśpienia niechęci.

- Witam w moich skromnych progach.

- Wcale nie takich skromnych. - Remigiusz rozejrzał się ostentacyjnie po rzeczywiście dość dużym pokoju. - Świetna lokalizacja, nowy budynek, portier na dole, niemałe mieszkanko. Nic tylko pozazdrościć.

Przez moment patrzyliśmy na siebie. Arnecki uniósł wyzywająco brew. Zrozumiałem, że wie jak bardzo nie chcę go tu widzieć i wcale mu to nie przeszkadza. Wręcz przeciwnie - bawi się świetnie.

Z trudem przerwałem to milczące starcie. Uśmiechnąłem się do Małgosi, przyglądającej się nam z dziwnym wyrazem, którego nie zdołałem odszyfrować. Gdy tylko na nią spojrzałem, cała jej piegowata buźka się rozpromieniła.

- Nie stójmy pod drzwiami, dobrze? Remik, rzuć tę torbę. Jacek za chwilę się nią zajmie.

"Remik" posłusznie odłożył torbę na ziemię. A ja udałem, że nie słyszałem nic o tym, że "się nią zajmę".

- Wchodźcie, wchodźcie. Musicie mi oboje wybaczyć ten nieporządek. Nie spodziewałem się gości.

- Mówisz, jakbyś posprzątał, gdybym zadzwoniła... Bez żartów! - Rzuciła się na kanapę i rozciągnęła z zadowolonym westchnieniem. - Moje biedne mięśnie... Najpierw samolot, potem jeszcze pociąg... Zrób mi herbaty. Koniecznie z cukrem! A niech mi idzie w biodra, mam to gdzieś w tej chwili. Dla Remika kawę. Czarną, bez cukru. I mocną. Mój boże, on w domu na dzień dobry pija taką smołę i to z półlitrowego kubka, że na sam widok skacze ci ciśnienie!

- Smołę... - Popatrzyłem na Arneckiego w szoku, w jaki wpędziła mnie moja mała siostrzyczka. Bynajmniej nie po to, żeby mógł mi potwierdzić, że owszem, mam mu zrobić coś, w czym łyżeczka stanie na baczność. Wiem, że zdawał sobie z tego sprawę i właśnie dlatego, żeby dłużej pograć mi na nerwach, odpowiedział z tym doprowadzającym do szału uśmieszkiem.

- Trudno mi się pozbierać bez małej dawki kofeiny z rana, ale teraz dwie łyżeczki na szklankę w zupełności wystarczą.

Bez słowa wyszedłem do kuchni. Gdzieś daleko poza siebie wypchnąłem myśl o tym, skąd do licha Małgosia wie co ten gnojek pija rano na śniadanie. Włączyłem wodę, przygotowałem kubki. Z półki wyjąłem herbatę i kawę, potem jeszcze łyżeczki z szuflady poniżej. Wszystko to machinalnie, starając się nie myśleć o tym, że własnoręcznie mam przygotować, a później podać kawę Arneckiemu. Z dwóch łyżeczek na szklankę.

Znaliśmy się od zerówki. Ta sama klasa w podstawówce, ta sama w gimnazjum i w liceum. Znaliśmy się, ale nigdy nie zaprzyjaźniliśmy. Jeśli szczerze miałbym powiedzieć czyja to wina, wskazałbym siebie. W jego skądinąd nienagannym zachowaniu było coś takiego, co drażniło każdy mój nerw z osobna, zmuszając mnie do nieustannej czujności, kiedy tylko był gdzieś przy mnie. Obserwowałem go z daleka, jak od najmłodszych lat czaruje dziewczyny i zdobywa kolejnych, lojalnych aż do granic śmieszności, kolegów.

Śliski. To słowo przychodzi mi na myśl, gdy wspominam pierwsze lata naszej znajomości. Dużo czasu minęło zanim zrozumiałem, co ono w jego przypadku oznacza. Remi bawił się ludźmi. Manipulował nimi. Używał do tego swojego wrodzonego uroku, jak i wysokiej pozycji w szkolnym towarzystwie. I chyba nikt poza mną tego nie dostrzegał. Albo też nie znalazł się nikt, komu by to na dłuższą metę przeszkadzało.

Im byłem starszy, tym więcej robiłem, by trzymać go na dystans. Nie było to specjalnie trudne - nie narzucał mi się. Wielbicieli i zabaweczek mu nie brakowało. Ale Remigiusza Arneckiego nie można było ignorować w nieskończoność i w końcu ja też się o tym przekonałem.

Mieliśmy po szesnaście lat...

- Gdzie masz talerze? Przynieśliśmy ze sobą ciasto. Żebyś nie mówił, że zwaliliśmy ci się na głowę z pustymi rękami.

Małgosia odłożyła solidną, owiniętą w papier z logo cukierni paczkę i sama zaczęła przetrząsać mi półki w poszukiwaniu talerzy. W innej sytuacji dostałaby ode mnie po łapach, ale teraz... Pstryk elektrycznego czajnika oznajmił moment zagotowania wody i zamiast ganić ją za brak szacunku dla cudzej prywatności lub co gorsza nadal rozpamiętywać przeszłość skupiłem się na swoim zadaniu.

- To jak, rodzice wiedzą, że jesteś w kraju?

Małgosia zachichotała.

- Nie. Zrobię im niespodziankę jak tobie. Mam nadzieję, że przynajmniej oni przyjmą mnie z otwartymi ramionami. Kiedy zobaczyłam twoją minę, gdy otwarłeś drzwi, pomyślałam: no pięknie, zatrzaśnie mi je przed nosem! I jaki byłby to wstyd przed Remikiem!

- Ucieszyłem się, cieszę się. Wiesz, że tak. W pierwszej chwili byłem tylko trochę zaskoczony.

- Trochę! - Potrząsnęła głową tak energicznie, że kilka ciemnorudych kosmyków wysunęło się z luźnego węzła na karku. - Mało powiedziane, trochę. Ale nie gniewasz się, co? Jutro pojedziemy dalej, do rodziców. Ja do swoich, Remik do swoich. Znajdziesz dla nas kąt, prawda? Nie każesz nam szukać hotelu?

Popatrzyła na mnie sponad krojonego sernika z mistrzowską imitacją kota ze Shreka. I puściły mi nerwy.

- Co ty tu z nim u licha robisz? Jak Remi Arnecki znalazł się w moim mieszkaniu? Wyjaśnisz mi to?

Przez moment wyglądała na zakłopotaną. Jakby w ogóle nie wiedziała, co mam na myśli.

- Ale... Przecież przyjaźniliście się kiedyś, prawda?

Chyba w innym życiu.

- Myślałam, że się ucieszysz na jego widok.

Jej oczy miały tak niewinnie zaskoczony wyraz, że nagle zrobiło mi się potwornie głupio. Trudno mi było uwierzyć, że Małgosia nie wiedziała, że nie - nie ucieszę się na jego widok, ale może rzeczywiście taka właśnie była prawda. Małgosia była młodsza ode mnie o cztery lata i chociaż mieliśmy za sobą to samo liceum, to gdy ona zaczynała nie chodził tam już nikt z tych, którzy uczyli się w "moich" czasach. A gdy przez dom przetoczyła się ta cała burza, jaką z rozmysłem rozpętał wokół mojej osoby Arnecki, ona była jeszcze smarkata.

- Gniewasz się? - zapytała z wahaniem, kiedy nic ode mnie nie usłyszała.

Nie wiedziałem, co mam jej powiedzieć. Gdybym jednak milczał za długo, sama udzieliłaby sobie odpowiedzi. A to natomiast skończyłoby się trzaskiem drzwi za nią i za jej nowym przyjacielem i późniejszymi telefonami od rodziców, co ja jej znowu zrobiłem.

- Nie. Nie gniewam się. Nie na ciebie. - Jeszcze nie, dopowiedziałem w duchu. - Dostaniecie wolny pokój do dyspozycji. Tylko wiesz, kanapa tam jest raczej wąska. Ale swojego łóżka wam nie oddam.

Roześmiała się, cały jej niepokój rozwiał się bez śladu.

- Nie trzeba. Poradzimy sobie, zobaczysz.

- Wolałbym nie... - mruknąłem, za co szturchnęła mnie żartobliwie w ramię.

- No dobrze, bierz kubki, ja wezmę ciasto. Nie każmy Remikowi dłużej tam siedzieć samemu.

Wbrew obawom Małgosi Remi nie sprawiał wrażenia porzuconego, zagubionego gościa. Przeglądał moje kompakty, ułożone w trzech metrowych stojakach przy wieży. Kiedy wyszliśmy z kuchni zamachał jednym z pudełek.

- Porządną muzę tu masz, Jacuś. Mogę coś włączyć?

- Pewnie - odpowiedziała zamiast mnie Małgosia. I może dobrze, bo nie wiem, co takiego mógłby usłyszeć za tego "Jacusia". - Tylko nie za głośno. Mam tyle do opowiedzenia Jackowi! Nie chcę się przekrzykiwać z jakimś przepitym rockmanem.

Przepici rockmani... Nie mogłem zaprzeczyć, że trochę takich było w mojej kolekcji. Ukłuło mnie, że ja i Arnecki mogliśmy mieć podobny muzyczny gust. Ale to jeszcze nic. Jęknąłem w duchu, kiedy zamiast spodziewanego mocnego rocka z głośników wieży dobiegł głos Grzegorza Ciechowskiego. Muzykę Grzegorza i Republiki traktowałem bardzo osobiście.

Małgosia nie poczekała, aż siądziemy jak cywilizowani przy stole. Od razu rozpoczęła swój monolog. W ciągu kolejnych paru godzin dowiedziałem się wszystkiego o życiu z dala od domu mojej małej siostry poza jednym: skąd do ciężkiej cholery wziął się w nim Arnecki.

Postanowiłem, że nie zapytam. Nie poruszę sam tego tematu. A ona jak na złość mówiła o wszystkich bzdurach, jakie tylko przyszły jej na myśl, poza tym jednym istotnym faktem.

Wraz z nadejściem wieczoru na stole pojawiła się butelka wina, systematycznie i z zacięciem opróżniana przez Małgosię, oraz whisky. Ani ja, ani Remi nie podzielaliśmy jej entuzjazmu, cackając się każdy ze swoim drinkiem jakby miał to być nasz ostatni w życiu.

W końcu Małgosia umilkła - dla nabrania powietrza w płuca, zapewne. Spojrzała na zegarek, potem w ciemne okno i podniosła się z kanapy.

- Masz coś sensownego do jedzenia w lodówce czy muszę cię wysłać na zakupy?

- Moje czasy studenckie już dawno się skończyły. W lodówce jest coś więcej niż tylko alkohol, ale możesz sama zadecydować.

Kończąc kolejną lampkę wina - czwartą, ale niech nie będzie, że jej wyliczam - kiwnęła głową. W drodze do kuchni zatrzymała się za fotelem, który zajął Remi. Otoczyła jego szyję ramionami i powiedziała wprost do ucha.

- Jacek oddał mi kanapę w drugim pokoju. Mówiłam ci, że to nie problem u niego przenocować. - Po tych słowach zachichotała jakby był to ich jakiś prywatny żart, poklepała go po głowie jak grzecznego szczeniaka i w końcu wyszła.

- Szaloną masz siostrę - zauważył Arnecki, unosząc szklankę z drugim z kolei drinkiem jak do toastu. - Nie sposób nie bawić się świetnie w jej towarzystwie.

Żeby mu na to nie odpowiadać dopełniłem własną szklankę i skupiłem się na powolnym sączeniu szkockiej. Czułem na sobie jego spojrzenie, ale na nie również nie odpowiedziałem.

Z kuchni dobiegł brzdęk rozsypanych sztućców i jakiś trzask, a zaraz potem przeraźliwie głośny krzyk Małgosi.

- Hej, Jacek, gdzie masz... - I kolejny trzask, a po nim znów Małgośka. - Nieważne, znalazłam! Nie przeszkadzajcie sobie!

Gdyby naprzeciwko mnie siedział ktokolwiek inny nie pohamowałbym się przed uniesieniem oczu w górę z najbardziej żałosnym westchnieniem, na jakie tylko było mnie stać, by zapytać niebios za jakie grzechy pokarały mnie taką wariatką w rodzinie. Nie zrobiłem tego. Jedyne, co miałem ochotę zrobić, to wstać i wyjść z mieszkania, i zostawić ich tu oboje, skoro już obiecałem im nocleg, by dalej tak dobrze się razem bawili jak do tej pory.

- Strasznie dużo cię to kosztuje, co?

Arnecki kręcił w dłoni szklanką i przyglądał mi się z tym swoim małym, złośliwym uśmieszkiem.

- Co...?

Miał na myśli ten nocleg? Moją chłodną uprzejmość? To, że wciąż tu siedzę...?

- Niepytanie - podpowiedział po maleńkim łyku whisky. - Naprawdę nie jesteś ciekaw, skąd się wziąłem we Francji tam gdzie Gosia? Jak się spotkaliśmy?

- Nie. Nie interesuje mnie, co robiłeś we Francji - powiedziałem mu zgodnie z prawdą. To akurat miałem gdzieś.

- Jacek... Ty chyba nie jesteś jeszcze zły o tamto? - Równa, pewnie specjalnie wymodelowana w jakimś salonie brew znów wygięła się w górę, nadając jego twarzy drwiącego wyrazu. - Ile to już lat? Dziesięć?

- Dziesięć - potwierdziłem. Opróżniłem szklankę i od razu sięgnąłem po butelkę. On zrobił podobnie i podsunął mi własną. Zamiast jemu również nalać, odstawiłem whisky na stół. Niech sam się obsłuży, nie robię tu za barmana.

Westchnął teatralnie, ale poradził sobie bez pomocy.

- Jesteśmy dorośli, myślałem, że...

- Źle myślałeś.

Popatrzył na mnie nagle poważny.

- Przecież to był drobiazg. Nic takiego. Może trochę się to potem wymknęło spod kontroli, ale sam wiesz jacy są ludzie. Nie mogłem przewidzieć...

- Mogłeś - znów mu przerwałem. - Ty też wiesz jacy są ludzie. A wtedy wiedziałeś to nawet lepiej niż ja. Zawsze miałeś do tego dar.

- Ty naprawdę mnie nienawidzisz - stwierdził z czymś na kształt niedowierzania. - Nawet teraz, po tylu latach.

- Co po tylu latach? - podchwyciła Małgosia, niosąc wielki talerz kanapek z przeglądem mojej lodówki. Nie bawiła się w zbytnie ubarwianie i dekorowanie, i gdy tylko odłożyła talerz na stół pierwsza zabrała się za jedzenie. - Faktycznie dawno się nie widzieliście, prawda? Dobrze jest tak się spotkać i pogadać. Założę się, że wy we dwóch też macie sobie sporo do opowiedzenia, nie? W końcu tak długo się już znacie. Od przedszkola! Takie przyjaźnie nie powinny ginąć tak po prostu zapomniane.

Zignorowałem jej uwagę o przyjaźni.

- Skąd ty wiesz, jak długo się znamy?

Głupie pytanie, uświadomiłem sobie od razu. Skoro nie wiedziała tego ode mnie - a nie wiedziała, bo ja nigdy o Arneckim w domu nie rozmawiałem - tylko jedna osoba mogła jej o tym opowiedzieć. Chyba alkohol zaczął dochodzić do głosu, bo tym razem nie zdołałem powstrzymać niechętnego, oskarżycielskiego spojrzenia. Remi parsknął urwanym śmiechem, który przeszedł w maskujące kaszlnięcie, kiedy Małgosia popatrzyła na niego zdziwiona. Przeprosił, ale błysk rozbawienia nie zniknął z jego oczu.

- Remik mi powiedział. - Małgosia przypomniała sobie, że o coś ją zapytałem. - Zresztą Remik dużo mi opowiadał o waszej znajomości. Opowiadał mi jak chodziliście razem do przedszkola...

- ...zerówki - poprawiłem ją, na co przewróciła oczami, ale nie dała się uciszyć.

- ...przedszkola, i ty zbierałeś same pochwały za swoje obrazki, a jego wysłali do psychologa, bo używał nie takich kolorów jak dzieci w jego wieku powinny. Po tej rozmowie odrysowywał wszystko od ciebie.

Że co?

- O tym akurat mogłaś nie mówić - napomniał ją łagodnie, kiedy na koniec zaniosła się szaleńczym chichotem.

- A mogę o tym, jak na początku podstawówki chciałeś...

- Nie.

- Nawet jak w liceum...

- Absolutnie nie - uciął stanowczo. Umilkła, ale śmiać się nie przestała. - Zapomnijmy o tym. Jacek nie chce tego słuchać.

Popatrzyła na mnie z wyrzutem.

- Gdybyś tylko wiedział, co Remik próbował...

- Gosia. Ja myślę, że wystarczy. - Zamiast dalej uciszać, wyjął jej na nowo napełniony kieliszek z dłoni. Naburmuszyła się, od razu zapominając o tym, co chciała powiedzieć.

- No wiesz co? Nie sugerujesz chyba, że nie powinnam więcej pić? Jak możesz?

Przewrócił oczami i oddał jej kieliszek. Popatrzyła na wino, potem popatrzyła na niego, a na końcu na mnie.

- Też myślisz, że mam dość?

- To z pewnością był męczący dzień - odpowiedziałem neutralnie.

Z widocznym żalem odstawiła kieliszek na stół.

- Może macie rację. Nie chcę skacowana stanąć przed rodzicami. To dopiero byłaby niespodzianka...

Przeciągnęła się na kanapie. Odgarnęła włosy do tyłu, poprawiła bluzkę, gdy ta podjechała do góry odsłaniając jej opalony brzuch i kolczyk, którego z całą pewnością nie było tam przed wyjazdem. Uśmiechnęła się figlarnie do Arneckiego.

- Wezmę szybki prysznic i już się położę. Ale wy sobie jeszcze posiedźcie, wcale nie jest tak późno.

- Dam ci ręczniki. - Wstałem, chcąc oszczędzić mojej łazience losu, jaki spotkał kuchnię. - A ty możesz wziąć waszą torbę do pokoju. Stąd w prawo i potem drzwi po lewej.

- Skromne mieszkanko... - mruknął na moje wskazówki Arnecki z drwiącym uśmieszkiem.

Zignorowałem go.

Zaniosłem ręczniki do łazienki, gdzie Małgosia już czekała.

- Gdybyś jeszcze czegoś potrzebowała...

Niespodziewanie rzuciła mi się na szyję i ścisnęła mocno.

- Jak ja się cieszę, że się zobaczyliśmy! Tęskniłam, wiesz? Tam jest super, i ludzie są super, i Remik jest super - wiesz, on mi bardzo pomógł; ale to i tak nie to co tutaj. Kocham cię, wiesz o tym, prawda? I nie zrobiłabym niczego, co mogłoby ci zaszkodzić. I nie znienawidzisz mnie, prawda?

Zatkało mnie. O ile jej pierwsze zdania jeszcze miały sens, to zakończenie tego wybuchu uczuć było dla mnie zupełnie niezrozumiałe. Moje odbicie w lustrze za jej plecami miało tak niewyraźną minę, że niemalże sam parsknąłem śmiechem na ten widok. Poklepałem ją ostrożnie po plecach.

- Tak... Pewnie, że nie znienawidzę. Skąd w ogóle taki pomysł?

- Znikąd - westchnęła. Potem tak nagle jak się przy mnie znalazła, odskoczyła i popchnęła mnie do drzwi. - A teraz idź stąd. Zrób mi łóżko. Chcę stąd wyjść i wpaść prosto w świeżutką, pachnącą, miękką pościel! No już!

Tak po prawdzie miałem zamiar rzucić im poduszki i kołdrę wyjętą z głębi kanapy, i czyste poszewki, i nie przejmować się nimi więcej. Zrobiłem jednak jak prosiła. Rozłożyłem kanapę, samodzielnie przebrałem pościel, nawet poduszkę tak jej ułożyłem jak lubiła. Nie odmówiłem sobie przy tym cierpiętniczej miny, jako że moje starania z progu obserwował Arnecki. Kiedy skończyłem minąłem go w drzwiach, życząc dobrej nocy.

- Zatem koniec imprezy?

- Jutro rano wcześnie wstajecie, żeby jechać dalej, prawda? Najlepiej będzie jak oboje się wyśpicie. W łazience zostawiłem ręczniki. Gdybyś czegoś potrzebował, nie krępuj się. Wiesz, gdzie jest kuchnia, gdzie łazienka też.

Arnecki nadal przyglądał mi się z dziwnym wyrazem. Na twarzy wciąż błąkał mu się ten sam uśmieszek, co przez cały wieczór, ale oczy były poważne jak wtedy, gdy zapytał mnie czy wciąż go nienawidzę.

- Jestem pod wrażeniem twoich dobrych manier. Jak na kogoś, kto aż tak mnie nie lubi, starasz się być naprawdę uprzejmy. Brawo.

- Nie dziw się. Zjawiłeś się tu z moją siostrą. Może nie wszyscy jej przyjaciele są moimi przyjaciółmi, ale na pewno żadnego nie wyproszę za drzwi.

Miałem wrócić do salonu, uprzątnąć stół, wyłączyć wciąż sączącą się z głośników muzykę, ale zamiast tego zamknąłem się w sypialni. Mój azyl w tej chwili. Nie chcę dłużej rozmawiać z Arneckim. Nie chcę dłużej znosić jego obecności.

Nie zapalając światła rzuciłem się na łóżko.

Może Arnecki ma rację. Kogo ja chcę oszukać - wiem, że ją ma! To śmieszne rozpamiętywać coś, co miało miejsce lata temu, gdy obaj byliśmy niewyrośniętymi szczeniakami. Od lat o tym nie myślałem i nie pomyślałbym pewnie jeszcze przez kilka kolejnych, może nawet nigdy bym już do tego nie wracał, gdyby Remigiusz Arnecki nie stanął dzisiaj w progu mojego mieszkania.

Ale stanął.

Mieliśmy po szesnaście lat. W zasadzie - ja tyle miałem, on właśnie obchodził szesnaste urodziny. Na imprezę zaprosił całą klasę. Nie chciałem tam być, ale jaki miałem wybór? Udowodnić, że jestem nietowarzyskim mrukiem? Sprowokować z każdej strony pytania, dlaczego nie lubię cieszącego się sympatią koleżanek, kolegów i nauczycieli Remika? I to nawet nie było tak, że go wtedy nie lubiłem. Ja po prostu chciałem trzymać się od niego z daleka, nie przebywać w jego towarzystwie dłużej, niż to było konieczne.

Od razu po lekcjach stawiliśmy się w wielkim, imponującym domu Arneckich. Zabawa szybko się rozkręciła, bo w naszej klasie nie brak było imprezowych zwierzaków, a i Remi wiedział, jak zadbać o dobry nastrój.

Z nieba lał się niewyobrażalny jak na wrzesień żar. Wszyscy byliśmy przed domem, choć w środku na pewno od samego rana pracowała klimatyzacja. Ale kto by zwracał uwagę na upał, kiedy dziewczyny porozbierały się do kostiumów, by złapać ostatnie palące promienie słońca, a niektóre nawet uczynnie smarowały chętnych kremami z filtrem! Nie trzeba było długo czekać, by jeden geniusz z drugim wpadli na to, żeby włączyć natryski. W ruch poszły też dwa ogrodowe węże. Chaos, jaki na moment zapanował, szybko przerodził się w pełną krzyków i śmiechów gonitwę. Ogromny wypielęgnowany trawnik w jednej chwili zamienił się w wybieg dla przedszkolaków.

Wygłupiałem się z innymi, aż przemokła na mnie ostatnia nitka. Zresztą wszyscy byliśmy mokrzy, brudni z trawy i ziemi, za to rozbawieni i wyszczerzeni jak szaleńcy. Do tej pory nie wiem, dlaczego na widok naszego gospodarza turlającego się w tym bagnisku i oblewającego strumieniami z węża wijącą się pod nim ze śmiechem Sandrę - jego dziewczynę, mój dobry humor przygasł, za to momentalnie wzrósł dyskomfort związany z mokrymi, klejącymi się do ciała ubraniami. No dobrze. Teraz to wiem, ale wtedy... Wtedy było inaczej.

Nie informując nikogo zniknąłem wewnątrz domu. W poszukiwaniu ręczników udałem się w najbardziej oczywiste miejsce - do łazienki. Jednak w tej na dole, dostępnej dla gości, znalazłem tylko jeden, wilgotny i zabrudzony trawą. Widocznie ktoś już wpadł przede mną na podobny pomysł. Wiedziałem, że druga łazienka jest na górze. I że tam są półki, a w nich ręczniki. Nie sądziłem, żeby Remigiusz lub jego rodzice mieli coś przeciwko dyskretnemu zdobyciu jednego dla siebie w tej sytuacji.

Nie pomyślałem, żeby ktoś z tej rozbawionej czeredy miał pójść za mną. Tym bardziej byłem zaskoczony, kiedy już po prowizorycznym osuszeniu ręcznikiem głowy spojrzałem w kryjące całą ścianę lustro i zobaczyłem Arneckiego, stojącego w progu za moimi plecami.

Był przemoczony tak samo jak ja. Włosy odgarnął w tył, tak że sterczały na wszystkie strony, ale przynajmniej nie ociekały wodą na twarz. Wciąż w progu, ściągnął koszulkę i cisnął ją w kąt na kafelki. Od dawna wiedziałem, że chociaż do masywnych nie należał, to nie był jednym z tych kościstych, obciągniętych samą skórą chudzielców. Spływające krople wody ładnie podkreślały mięśnie, które wyrobił sobie namiętnie grając w nogę, siatkówkę i kosza. Ich lśniące ślady przyciągały mój wzrok i nic na to nie mogłem poradzić. Ich szlakiem dotarłem do krawędzi mokrych szortów, które tak nisko zwisały mu z bioder, że centymetr dzielił je od granicy przyzwoitości.

Kiedy moje spojrzenie po długiej walce wróciło do jego twarzy zrozumiałem, co znaczy stare powiedzonko "mieć w oczach diabła". Zamarłem.

Remi powoli podszedł bliżej, nie odrywając wzroku od mojego odbicia. Nie odwracałem się, zahipnotyzowany blaskiem jego oczu. Ponad moim ramieniem sięgnął do półki po ręcznik. Nie dotknął mnie nawet, a i tak odczułem bijący od niego żar. Wytarł ramiona i tors, po czym bez patrzenia gdziekolwiek indziej niż w lustro - we mnie - wypuścił ręcznik z rąk.

W uchu rozbrzmiał mi jego głos.

- Nadal żałujesz, że tu jesteś?

To pytanie wyrwało mnie ze stanu, w jakim się znalazłem. Wyzwoliłem się spod czaru jego spojrzenia i momentalnie okręciłem się przodem do niego. Przywarłem do marmurowego blatu za sobą, a i tak przy każdym głębszym oddechu ocierał się o moją koszulkę.

- Ja... nie... - Nie wiem, co chciałem powiedzieć, bo przecież rzeczywiście nie cieszyłem się, że tu jestem, ale wcale nie bawiłem się źle.

Moja odpowiedź nie miała dla niego znaczenia, bo nie czekał, aż poskładam rozbiegane myśli w jakieś logiczne zdanie.

- Cholera, jaki ty jesteś słodki.

Zanim zdałem sobie sprawę z tego, co powiedział, Remi przywarł do mnie, a jego wargi zmiażdżyły moje w najgorętszym pocałunku mojego dotychczasowego nastoletniego życia.

Serce rozłomotało mi się w piersi, w płucach zabrakło powietrza, a śliskie od potu dłonie osunęły się po chłodnym marmurze. Remi chwycił mnie za ramię jakby się bał, że mogę nie ustać na nagle miękkich nogach. Kolana - owszem, same się gięły, za to coś innego sztywniało z każdą mijającą sekundą.

- Remi, słuchaj, dziewczyny chcą ręczniki. Gdybyś mógł... Remi?!

Odskoczyłbym, gdybym miał gdzie. Nie miałem, więc to Remi powinien był natychmiast się odsunąć. Ale on nie tylko nie ruszył się z miejsca, chociaż w drzwiach łazienki stały trzy zszokowane dziewczyny i przyglądały się nam szeroko otwartymi, okrągłymi ze zdumienia oczyma. Mocniej wbił mi palce w ramię, żebym i ja został tam, gdzie stałem. Kończąc pocałunek zaczepnie skubnął moją wargę i dopiero potem spojrzał na niespodziewanych świadków tej chwili. Jego dłoń zjechała mi po ramieniu na biodro.

- W półce po lewej. Weźcie, ile potrzeba.

Popatrzyły po sobie, potem we mnie wbiły oskarżycielskie spojrzenia. Ale kiedy jedna z nich, Agnieszka, w końcu się odezwała, szczęśliwie nie zwróciła się do mnie. Ja i tak nie byłem w stanie wydusić z siebie słowa. Skamieniały z przerażenia nie mogłem zrobić nawet kroku, żeby zwiększyć dystans między sobą a Remigiuszem z nieistniejącego do choćby kilku centymetrów.

- Remi. Co to ma znaczyć.

To nie było pytanie. To było żądanie natychmiastowych wyjaśnień. Agnieszka była najlepszą przyjaciółką Sandry.

Nie widziałem jego twarzy, ale mógłbym przysiąc, że się uśmiechnął.

- Jak to co? Zwykłego buziaka nie rozpoznasz, Aga? Kto powiedział, że tylko solenizant ma dostawać prezenty na swoich urodzinach? Jacek bardzo długo na to czekał, prawda? - Popatrzył na mnie i mrugnął. Gnojek do mnie mrugnął w takiej chwili! A potem znacząco spojrzał w dół i szepnął. - Spodobało ci się...

A potem wyszedł z łazienki, przeciskając się między dziewczynami i zostawił mnie tak, odsłoniętego na bicze ich wstrząśniętych spojrzeń. A te jak jedno, jak na zawołanie, skoncentrowały się na moich mokrych spodniach, które ściśle przylegając do ciała nie były w stanie niczego ukryć.

Jeszcze w tym samym dniu wszyscy moi znajomi wiedzieli, że kumplują się z pedałem. Do końca tygodnia wiedziała o tym cała szkoła. Niezawodną pantoflową pocztą dotarło to do rodziców.

Sandra poboczyła się trochę na ukochanego, ale po miesiącu mu wybaczyła, kiedy zaproponował jej weekendowy wypad do Rzymu z jego matką. Mnie jednak nikt nie wybaczył próby uwiedzenia najlepszej partii w szkole, do tego chłopaka jak ja. Z dnia na dzień stałem się towarzyskim wyrzutkiem z piętnem geja.

Drobiazg, jak powiedział dzisiaj Arnecki. Jeden głupi pocałunek, nic więcej. Kilka niemądrych zdań. Jakie to ma znaczenie teraz, kiedy obaj jesteśmy dorośli i nie żyjemy już w zamkniętym świecie szkoły średniej?

Siadłem na łóżku, wsłuchując się w ciemność. Cisza. Poszli spać. A przynajmniej zeszli mi z drogi.

Najciszej jak umiałem przeszedłem do kuchni. Nie zapalałem światła - mieszkanie wypełniało mdłe, pomarańczowe światło ulicznych latarni. W centrum takiego miasta jak Wrocław nigdy nie bywa tak naprawdę ciemno. Wyjąłem z lodówki wodę mineralną. Miałem zamiar wrócić z nią do sypialni, ale zamiast tam trafiłem na balkon. Potrzeba mi było teraz odrobiny świeżego powietrza.

Z kieszeni wyszperałem papierosy i zapalniczkę. Zaciągnąłem się mocno dymem i podparłem o metalową barierkę.

Była zimna i gładka jak marmur w łazience Arneckich.

Wrocław mrugał do mnie setką świateł - lamp w oknach i na ulicach, sygnalizacji na skrzyżowaniach, bilbordów reklam. Uszy wypełniał szum przejeżdżających samochodów. W takim mieście nie zapadała też nigdy prawdziwa cisza. Wydmuchałem dym. Zatańczył w nocnym powietrzu, wiążąc na ułamek sekundy pomarańczową łunę swoimi splotami, po czym rozpłynął się bez śladu.

- Mogę ognia?

Wzruszyłem ramieniem. Remi dołączył do mnie przy barierce. W palcach trzymał niezapalonego papierosa. Wyciągnąłem w jego stronę zapalniczkę. Oddał mi ją po chwili i też podparł się o chłodny metal.

- Myślałem, że już śpisz - powiedział, jak ja patrząc przed siebie w senne, ale nie uśpione miasto.

- Nie. Trudno byłoby mi teraz zasnąć.

- Przeze mnie?

Nie powstrzymałem w porę parsknięcia. Kątem oka dostrzegłem jego nikły uśmiech.

- Nie. Dość już przez ciebie straciłem snu lata temu. Wystarczy.

- Wiedziałem, że o mnie śnisz po nocach. Po prostu wiedziałem.

Zgniotłem papierosa i cisnąłem nim w dół, na chodnik parę pięter niżej. Bez słowa minąłem go w drodze do pokoju. Zostawiłbym go tam, gdyby nie chwycił mnie za ramię i zaskakująco mocno nie przytrzymał. A może wcale nie powinienem być zaskoczony - już przecież wiedziałem, że potrafi to zrobić.

- Przepraszam, Jacek. To było głupie. Ja... Przepraszam.

Wyrwałem się z jego uścisku i odwróciłem. Patrzył na mnie z determinacją, jakby tylko samym spojrzeniem chciał zatrzymać mnie w miejscu.

- Za co? Za tę uwagę przed chwilą?

- Tak. Nie. Ja... - urwał i odetchnął głęboko. Przeczesał dłonią włosy, burząc swoją wystudiowaną fryzurę. Po raz pierwszy dzisiaj, i może w ogóle, zobaczyłem, jak Remigiusz Arnecki robi coś nerwowo. - Posłuchaj. To było głupie. To co teraz powiedziałem. I to co zrobiłem wtedy. Już dawno chciałem cię przeprosić. Pamiętasz?

Nie. Nie pamiętałem. Nie przypominam sobie ani jednej sytuacji, w której byłby choć bliski powiedzenia: przepraszam.

Znowu westchnął. Przygryzł wargę. Wsunął dłonie w kieszenie. Najwidoczniej również pozbył się już papierosa.

- To się wymknęło spod kontroli. Nie chciałem, żeby to się tak skończyło. Wiem, co o mnie myślisz, co myślałeś o mnie w szkole. Nigdy mnie nie lubiłeś, chociaż nie miałem pojęcia, dlaczego.

Może dlatego, że byłeś bezwzględnym manipulatorem, grającym na uczuciach innych. Tak pomyślałem, ale nie powiedziałem tego głośno.

- Skoro już o tym mówimy... Chciałbym wiedzieć jedno. Dlaczego to wtedy zrobiłeś? Naprawdę było ci na rękę stać się ofiarą pedała?

Milczał chwilę. Kiedy się odezwał, nie była to odpowiedź na moje pytanie.

- Przecież nie powiedziałem, że to twoja wina. Nigdy.

Znów nie powstrzymałem gorzkiego śmiechu.

- Może nie dosłownie. Ale tak zrozumiały to dziewczyny. Agnieszka. Sandra. Reszta klasy. Zasugerowałeś im, że jestem pedałem, czyhającym na twoją cnotę.

Teraz on się roześmiał.

- Mojej cnoty dawno już wtedy nie było! Nawet jeślibyś czyhał, to byś się niestety rozczarował.

W ten temat akurat nie chciałem się wgłębiać. Remi chwycił mnie znowu za rękę, jakby przewidział, że mam dość rozmowy i w każdej chwili mogę odejść.

- Czekaj, Jacek. Zapalmy. Porozmawiajmy spokojnie. Przecież to było dziesięć lat temu. Byłem głupim gnojkiem...

- A z tym się akurat zgodzę - mruknąłem, wchodząc mu w słowo.

Uśmiechnął się. Wyjął paczkę Marlboro i spojrzał na mnie wyczekująco. Po krótkiej chwili wahania rzuciłem w niego zapalniczką. Wsunąłem papierosa między wargi, czekając aż mi ją odda. Zamiast tego podsunął mi płomyk. Ogień zakołysał się na słabym wietrze, odbijając się grą cieni na twarzy Remiego i rozpalając jego źrenice, gdy na mnie patrzył. Pochyliłem się, przymykając przy tym oczy. Chyba każdy wie, jaką siłę ma dzielone nad płonącą zapalniczką spojrzenie.

Kiedy mój papieros się rozżarzył, wróciłem do barierki. Remi znowu stanął obok mnie.

- Od dwóch lat mieszkam w Paryżu. Gosię spotkałem trzy miesiące temu - zaczął, zaskakując mnie zmianą tematu. - Wpadliśmy na siebie zupełnie przypadkiem, w jednym z klubów. Nie poznałem jej, ale ona ma lepszą pamięć do twarzy. Umówiliśmy się na kawę następnego dnia. Spotkaliśmy się jeszcze kilka razy, wymieniając opowieściami z Paryża, no i ploteczkami o osobach, które oboje znaliśmy. - Spojrzał na mnie ze znaczącym uśmieszkiem, ale zignorowałem go, więc mówił dalej. - Opowiedziała mi o rodzinie, przy której mieszkała. Mili ludzie, naprawdę starali się, żeby się zaaklimatyzowała, ale mieli problemy z własnymi, nastoletnimi dziećmi. Gosia miała dość ciągłego napięcia. Zaproponowałem jej pokój u siebie.

- Pokój - ni to zapytałem, ni stwierdziłem.

Kiwnął głową.

- Pokój. Osobny. Z łóżkiem i kluczem w zamku.

- I ja mam w to uwierzyć?

- Nie śpimy ze sobą. Nigdy nie spaliśmy. Nie będziemy. Ale wierz w co chcesz. Zapytaj Gosię. Może jeżeli ona ci powie...

- A dzisiaj? - przerwałem mu. - Śpisz na podłodze koło kanapy, tak?

Znów uśmiechnął się lekko.

- Dała mi koc i poduszkę, i wysłała do salonu. Przeszedłeś obok mnie i nawet nie zauważyłeś.

- Więc po co ten cały cyrk? Po co udawanie, że jesteście razem?

- Żadne z nas nie udawało i gdybyś tylko zapytał...

- Mogliście sami powiedzieć.

- Mogliśmy. Ale zabawnie było patrzeć, jak się męczysz.

Wyrwało mi się ciche przekleństwo. Remi spoważniał.

- Powiedziałbym, gdybym tylko przypuszczał, że ty naprawdę masz do mnie taki żal. Gdybym to wiedział, w ogóle by mnie tu nie było.

Nocna bryza przyniosła ze sobą echo przejeżdżającego gdzieś daleko pociągu. Rytmiczny stukot kół o szyny podziałał kojąco na moje rozedrgane nerwy. W tej miejskiej ciszy delektowałem się spalającym się szybko papierosem. I tak nie wiedziałem, co mu na to odpowiedzieć. Jeszcze raz miałem zapewnić, że tak, nienawidzę go i będę nienawidzić do końca życia?

- Nie odpowiedziałeś mi na moje pytanie - przypomniałem mu po długiej chwili milczenia.

- Hm?

- Urodziny - sprecyzowałem, bo zdawał się nie wiedzieć, o czym mówię. - Dlaczego mnie pocałowałeś?

W kącikach ust zaigrał mu mały uśmieszek. Zaciągnął się po raz ostatni i rzucił żarzący się niedopałek w dół, obserwując jak spada.

- Chyba już wtedy ci powiedziałem, nie pamiętasz?

Cholera, jaki ty jesteś słodki. I to miała być jego odpowiedź?

Zanim zdążyłem mu to wypomnieć, znowu się odezwał.

- Wiesz, to był ten moment. Ten moment. Zobaczyłem cię przed tym lustrem, całego mokrego. Wyglądałeś tak cholernie... słodko? - Zaśmiał się. - Seksownie. Przyglądałeś mi się tak... Może rzeczywiście nie śniłeś o mnie po nocach, ale czasami tak właśnie na mnie patrzyłeś. Jakbym tylko ja miał coś, czego bardzo, bardzo chciałeś. Wtedy też tak było. Ja już dawno chciałem to zrobić, tylko ty zawsze trzymałeś się z daleka. Uznałem, że to dobra okazja. Jedyna, jaką kiedykolwiek będę miał. Okazało się, że gorszej chwili nie mogłem wybrać.

- ...dawno chciałeś...? - Popatrzyłem na niego z powątpiewaniem, nie kryjąc tego, jak bardzo absurdalnie zabrzmiały jego słowa. Jak to jest? Bujać to my...

- Nie wierzysz mi, co? Pewnie masz powody, choć ja za cholerę nie wiem jakie.

Bardzo powoli się do niego odwróciłem, starając się nie okazać tego, co w tej chwili myślałem. A myślałem całkiem sporo. Od słów "dawno chciał" po "skończony idiota".

- Remi. Miałeś więcej dziewczyn, niż reszta chłopaków z klasy łącznie.

- Skąd wiesz? Zaglądałeś mi pod kołdrę, czy jak?

Chyba go uraziłem. Kij z tym.

- Chcesz mi powiedzieć, że byłeś... jesteś gejem?

Znowu przygryzł wargę, nic nie mówiąc. Odwrócił głowę, żeby spojrzeć na miasto. Znowu wyciągnął papierosy. A potem zapalniczkę. Moją zapalniczkę ze swojej kieszeni.

- Nie - powiedział w końcu. - Nic takiego nie chcę ci powiedzieć. Zresztą jakie to ma teraz znaczenie? Kręciłeś mnie. Ja kręciłem ciebie. Znaliśmy się całe nasze życie. A nie byliśmy nawet przyjaciółmi.

- Mówisz, jakby cholernie ci na tym zależało.

Parsknął krótkim śmiechem.

- Eh, Jacek. Powiedziałeś dzisiaj, że lepiej znam się na ludziach, niż ty. Boże, do tego nie trzeba żadnego daru! Ty jesteś kompletnie ślepy na to, co się wokół ciebie dzieje!

Zagotowało się we mnie. Jak on śmie mówić mi coś takiego! Jak on w ogóle może sugerować, że to co się stało, wynikało z jego... uczuć względem mnie?

- Skoro tak, skoro zależało ci... na czym, Remi? na przyjaźni? na mnie?... to wyjaśnij mi swoją reakcję. Powiedz mi, dlaczego to ja stałem się wyklętym pedałem, a ty moją ofiarą, co? Wyjaśnij mi to, bo cholera, po tych dziesięciu latach nadal nie wiem!

- Spanikowałem.

W jego głosie nie było wahania. Nie było żalu. Nie było wstydu. Było jedynie szczere wyznanie, które mnie kompletnie zatkało.

- ...spanikowałeś?

Pokiwał głową.

- Spanikowałem. Ale nie powiedziałem, że to ty. Jeżeli dobrze pamiętam powiedziałem, że to ja. Nikt nie widział, żebym się szarpał i uciekał przed tobą. Gdybym nie spanikował, może rozegrałbym to inaczej. Próbowałem obrócić to w żart, to wszystko.

- Skoro to miał być żart...

- Byłby, gdybyś ty nie wziął tego tak cholernie do siebie! Może nie śmieszny, może parę osób by się skrzywiło, ale nikt nie potraktowałby tego poważnie! Zwłaszcza, że Sandra mnie nawet nie rzuciła! Nie na długo przynajmniej... No ale że snułeś się po szkole jakbyś na sumieniu miał z dziesięć gwałtów na bogu ducha winnych chłopiętach, to co ja mogłem więcej zrobić? A gdy potem zaczęto cię widywać z tym małym okularnikiem... - Skrzywił się z irytacją i w końcu umilkł.

No tak. Mateusz. Jedyny plus całej tej sytuacji. Ale ten związek nie przetrwał długo. Padł ofiarą czasu i okoliczności. I jeszcze tego, że Mati nie dawał mi spokoju twierdząc, że skoro tak bardzo zapominam się w swojej nienawiści do Arneckiego, to musi w tym być jakieś ukryte dno. Widocznie bycie wyoutowanym i praktycznie sprzedanym całej szkole nie kwalifikowało się jako powód do tak głębokiej urazy.

- Twierdzisz, że sam jestem sobie winny?

- Poniekąd - przyznał z ociąganiem.

- To, że straciłem przyjaciół, że mnie rodzice wlekli od psychologa do psychologa, że przez trzy lata szeptano mi za plecami i wytykano palcami to moja wina, tak?

- Przesadzasz... Nikt cię nie wytykał palcami. I nie straciłbyś wszystkich przyjaciół, gdybyś nie podwinął tak pod siebie ogona. Mnie byś nie stracił... gdybyśmy się w ogóle przyjaźnili.

- Ciebie bym nie stracił? To przez ciebie...!

Nie dokończyłem, bo nagle jego dłoń znalazła się na moich ustach, skutecznie mnie uciszając.

- Cicho! - warknął. - Uspokój się, co? Ile ty masz lat? Chcesz obudzić Gosię? Ona naprawdę miała ciężki dzień, niech śpi.

Cofnął rękę, kiedy kiwnąłem głową. Nie dał mi jednak dojść do słowa.

- Ja widzę, że to nie ma sensu. Jutro zniknę z twojego życia raz na zawsze. Nie będzie mi miło ze świadomością, że ktoś tak bardzo mnie nienawidzi, i że to jesteś akurat ty, ale trudno. Pewnych rzeczy nie przeskoczę. Ale powiem ci coś jeszcze... uwierzysz albo nie, twoja sprawa. Nie chciałem zrobić z ciebie wyrzutka. Nie zaplanowałem tego, nie czuję się dobrze z tym, że tak się skończyło. Głupie, zbyt pewne siebie zauroczone szczeniaki tak mają, że nie liczą się z konsekwencjami, kiedy czegoś bardzo chcą. A ja byłem tylko głupim, zbyt pewnym siebie zauroczonym szczeniakiem, który w końcu dostał szansę na coś, o czym śnił po nocach. Nie mam nic na swoje usprawiedliwienie.

Odwrócił się, zamierzając mnie z tym zostawić, ale tym razem to ja nie dałem mu odejść. Ręka sama zamknęła się na jego ramieniu, nie tylko go zatrzymując, ale i przyciągając o krok bliżej.

- ...zauroczone? - powtórzyłem, chcąc się upewnić, że dobrze zrozumiałem.

Kiwnął głową, nie patrząc na mnie.

- Cały czas próbuję ci to powiedzieć. Już bardziej dosłownie tego nie usłyszysz.

- I... Śniłeś po nocach...?

Doleciał mnie jego cichy śmiech.

- No. Chcesz szczegóły?

- Nie. Chyba nie. Dość chyba tych rewelacji.

Spojrzał na mnie ponad ramieniem. Jego oczy błyszczały odbitą łuną miasta.

- Widzisz, im bardziej ty ode mnie uciekałeś, tym ja bardziej chciałem być bliżej ciebie. Zaczęło się od tych głupich rysunków w przedszkolu.

- Zerówce - poprawiłem go odruchowo.

- Zerówce - zgodził się. - Ale ty mi nigdy nie chciałeś dać szansy. Taki ze mnie był gnojek, naprawdę?

- Trochę. Lubiłeś, gdy wszyscy wokół skakali, jak im zagrałeś. Drażniło mnie, że tak właśnie było. Że skakali.

Westchnął. Z rezygnacją kiwnął głową.

- No. Może to właśnie to. Ty nigdy taki nie byłeś. Może dlatego tak bardzo chciałem się z tobą skumplować. Ty byś mi nie uległ tylko dlatego, że moi starzy mieli kasę. Ale nie chciałeś mieć ze mną nic wspólnego. To, że przez całą szkołę byliśmy w tej samej klasie, to istna drwina losu ze mnie.

Nie mogłem zaprzeczyć, że jego pokrętny sposób rozumowania miał jakiś sens w tym przypadku.

- I cały czas mnie obserwowałeś - mówił dalej. - Gdybyś tak po prostu mnie ignorował, może zdołałbym się z tego wyzwolić, ale nie. Ty patrzyłeś. A z biegiem lat w twoim spojrzeniu pojawiały się nowe rzeczy. Jak powiedziałeś... bawiłem się ludźmi, bo umiałem ich czytać. Ciebie też. Tylko że tobą bym się nie bawił.

- Tego nie wiesz. Może znudziłbym ci się, gdybyś już dostał, co chciałeś.

Uśmiechnął się lekko. Strząsnął moją dłoń z ramienia i podparł się tyłem o barierkę.

- Może tak. Może nie. Ja myślę, że nie, ale to i tak już bez znaczenia.

- Bez znaczenia.

Spodziewałem się kolejnej chwili ciszy między nami, bo co więcej zostało do powiedzenia? Ale nie. Remi nie wytrzymał długo w milczeniu.

- To głupie - szepnął z jakąś dziwną desperacją.

- Co jest głupie?

Wzruszył ramieniem jakby chciał żebym zapomniał, że coś mówił, ale po chwili zaśmiał się cicho, spojrzał mi w oczy i powtórzył.

- To naprawdę idiotyczne w tej sytuacji.

- Co? - Dość miałem zagadek na dzisiaj i niepewności. - Albo mi powiesz, co jest takie głupie, albo ja stąd idę, jutro pomacham ci na do widzenia i tak się skończy nasza znajomość.

Przekrzywił głowę z nikłym uśmiechem i nagle zobaczyłem przed sobą tego nastolatka, który tak bardzo działał mi na nerwy, a jednocześnie nie pozwolił o sobie zapomnieć choć na pięć minut.

- Głupie, bo ja bym chciał...

- Co? - Z trudem wykrzesałem z siebie resztkę cierpliwości, tłumiąc niezrozumiały, narastający niepokój. Z jego oczu znowu patrzył na mnie ten przysłowiowy diablik.

- Mam ochotę cię pocałować. Może udałoby mi się zatrzeć to złe wrażenie, jakie pozostało po naszym pierwszym...

Przerwałem mu kręcąc głową, zanim jeszcze skończył mówić.

- Nie. Ma. Mowy - stwierdziłem, akcentując każde słowo z osobna. Co nie przeszkodziło mi zrobić kroku w jego kierunku.

- Naprawdę? - Ciemne oczy zaiskrzyły humorem, takim szczerym, bez drwiny, bez złośliwości.

- Bezwzględnie.

Znowu krok. Niebo o zmierzchu? Nie wiem, może za mało tu światła, bo ja widzę tylko śmiejącą się do mnie czerń.

- Jacek, jeden mały buziak. Nic cię to nie będzie...

Ostatnie pół kroku i zamknął się wreszcie.

Nie wiem czy było inaczej, bo chociaż pamiętałem każdą sekundę naszego spotkania w łazience w domu Arneckich, to wszelkie uczucia, jakie się za tym kryły wypaliła moja nienawiść do niego. Jego wargi były ciepłe i uległe - słowo, którego do tej chwili nigdy bym nie skojarzył z Remigiuszem Arneckim. Rozchyliły się na pierwsze ledwo wyczuwalne muśnięcie języka. Czułem od niego whisky i papierosy, i coś jeszcze, męski zapach czegoś przerażająco drogiego zapewne. Cokolwiek to było, pasowało do niego. Wsunąłem dłoń w ciemne włosy bez strachu, że zrujnuję finezyjną fryzurę, bo sam już to wcześniej zrobił. Cichy, miękki pomruk, jaki mu się wyrwał gdy zacisnąłem palce na jego karku, dodatkowo rozpalił ciekawość: jak to jest, kiedy całuje się Arneckiego, kiedy on sam tego chce, kiedy oddaje inicjatywę i na moment przestaje być tym rozhukanym, aroganckim bachorem, który szasta kasą rodziców na prawo i lewo w przekonaniu, że tym kupi sobie wszystko.

- Brawo! - Gdzieś za moimi plecami rozległ się odgłos klaskania. - Brawo, brawo, brawo!

Nie odsunąłem się od Remiego, on też nie próbował się wyswobodzić. Z rezygnacją oparł czoło o moje ramię.

- Twoja kolej - szepnął z humorem. - I oby poszło ci lepiej.

Nie wypuszczając go z objęć spojrzałem na klaszczącą w zachwycie Małgosię.

- Nie śpisz?

- Nie, ja już idę, naprawdę już idę, nie przeszkadzajcie sobie, już mnie tu nie ma i nic nie widziałam! Ja sobie tylko szklankę wody wezmę z kuchni, to wszystko.

Klasnęła jeszcze raz, po czym zniknęła w ciemnym pokoju.

- Szalona - zaśmiał się w moją koszulę Remi.

Już miałem mu przyznać rację, kiedy Małgosia wróciła. Wypadła na balkon - boso i w kusej nocnej koszulce, wspięła się na palce i szepnęła do mnie konspiracyjnie.

- Ja naprawdę nie zrobiłabym nic, żeby ci było źle. Remik naprawdę jest w porządku, wierz mi!

Remi znów się zaśmiał, kręcąc głową. Oczywiście nie było cienia szansy, żeby teatralny szept Małgosi do niego nie dotarł zważywszy na to, że mało było okoliczności, w których mógłby znaleźć się jeszcze bliżej mnie.

Ignorując go Małgosia cmoknęła mnie w policzek i uciekła do środka, tym razem już na dobre.

- Wariatka! - doleciało mnie z dołu.

- Wariatka - zgodziłem się z nim.

- Ale wiesz, ma rację.

- Hm?

- Naprawdę jestem w porządku. Daj mi szansę, to się przekonasz.

Jego oczy błysnęły spomiędzy zmierzwionych włosów. Miałem ochotę odgarnąć te uwolnione wreszcie z okowów surowej mody kosmyki, ale nie zrobiłem tego. Remi nie zainicjował nic więcej między nami, czekając na moją decyzję.

Odsunąłem się.

- Jest późno. A wy rzeczywiście musicie wstać wcześnie rano. Nie powinienem cię dłużej przetrzymywać na nogach.

- Skoro tak mówisz. - Poddał się zaskakująco szybko, ale nie bez wyraźnej nuty rozczarowania w głosie. - Czy między nami... Czy jest szansa, że przestaniesz tak bardzo mnie nienawidzić?

- Jest. - Sam siebie zaskoczyłem tym, że nie musiałem się zastanawiać.

Wróciliśmy do pokoju. Rzeczywiście, na kanapie leżał rozkopany koc i poduszka.

- Nie mam kołdry, ale możesz dostać dodatkowy koc.

- Dzięki.

Spojrzał tęsknie na drzwi mojej sypialni, zanim jeszcze zrobiłem choć krok w tym kierunku.

- Na to nie ma nawet cienia szansy - uprzedziłem jego pytanie. Westchnął teatralnie, ale pokiwał głową.

- Wiem, wiem.

Kiedy wróciłem z drugim kocem, leżał już rozciągnięty na kanapie.

- Wiesz, w przyszłym miesiącu wracam do Polski. Tu, do Wrocławia. Firma mnie oddelegowuje. Myślisz... Myślisz, że mógłbym wpaść do ciebie raz czy dwa na kawę?

- Półlitrową smołę z łyżeczką na sztorc?

Uśmiechnął się lekko.

- Takie to ja pijam tylko z rana, zaraz po tym jak zwlokę się z łóżka i jeszcze zanim się obudzę. Ale jeżeli zapraszasz, to kim ja jestem, żeby odmawiać?

Przewróciłem oczami i rzuciłem w niego kocem.

- Tak, możesz wpaść na kawę. Popołudniową, jak na początek. Potem... się zobaczy.

- No to się zobaczy.

Kiwnąłem mu głową. Zanim dotarłem do sypialni doleciał mnie jeszcze jego głos.

- Jacek... Naprawdę mi przykro, że tak się wtedy skończyło. Ja nie wiedziałem, co mam zrobić, żeby to odkręcić. Przepraszam.

- Śpij już - uciszyłem go, zanim mógł powiedzieć coś więcej. - Dość się dzisiaj nagadaliśmy, nie? Zostaw coś na następny raz.

Roześmiał się po raz kolejny, a ja nagle przypomniałem sobie, że w szkole lubiłem ten dźwięk - ciepły, głęboki i melodyjny.

- No to dobranoc, Jacek.

- Do jutra, Remi.

Zamknąłem za sobą drzwi i dopiero wtedy pozwoliłem sobie na nikły uśmiech. Ten wieczór nie okazał się aż tak katastrofalny jak się spodziewałem, gdy na progu mieszkania zobaczyłem Małgosię z Arneckim. Wygląda na to, że mam za co odpłacić mojej małej siostrze-intrygantce.

Pewnie minie jeszcze trochę czasu, zanim uporam się z tym wszystkim do końca. Sporo dzisiaj usłyszałem, jest co układać w głowie, jest na co spojrzeć z dystansu. Ale jednego już teraz jestem pewien: to, co czułem do Remigiusza Arneckiego jeszcze kilka godzin temu gdzieś się straciło. I chyba już nie wróci, nie w takiej postaci. Te nasze dwa pocałunki, nawet pomimo uparcie uprzykrzających się osób trzecich, to było coś całkiem przyjemnego. Nie miałbym chyba nic przeciwko, żeby powtórzyć to jeszcze w przyszłości raz czy dwa.

W zaskakująco dobrym nastroju zakopałem się w pościeli. Będzie, co będzie, jak zawsze.

Ten Tekst jest umieszczony na <http://yaoi.pl/teksty/viewstory.php?sid=2771>



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Uklad wspolczulny sympatyczny
Szczeniaki na sprzedaż, Ciekawe teksty
SYMPATYKOMIMETYCZNE, SYMPATYKOLITYCZNE
Leki sympatykolityczne
ABZ animals szczeniak
reguła lubienia i sympatii
Testy dla szczeniąt
Szczenięce lata NOM u, czyli?li, to podpisałem
ocena poporodowa szczeniat
Magiczne przygody kubusia puchatka 23 SYMPATHY FOR THE DEVIL
magia sympatyczna, SOCJOLOgia, Antropologia
go 9ccie+szczeniaczk f3w W7ZFJGH65WPU74MLVIFKRAFXC2WJQG5IDAANG5Y
JB, ćwiczenia 7, H0- nie występuje związek między płcią a kolorem włosów kolorem włosów w populacji
Frazer J G Złota gałąź, rozdz 3, Magia Sympatyczna, 4 Magia i Religia
neonatologia szczeniąt i kociąt cz I
neonatologia szczeniąt i kociąt cz II
SYMPATYKOLITYKI
zasady wzbudzania sympatii
sympatykomimetyki

więcej podobnych podstron