Badając wytwory kultury na przestrzeni wieków nie sposób nie wspomnieć o tym, że ogromny wpływ - jeżeli chodzi o inspiracje i ukierunkowanie - wywarło w Europie i innych częściach świata Chrześcijaństwo. Wystarczy przyjrzeć się zasobom Paryskiego Luwru, aby przekonać się ile eksponatów to obrazy, rzeźby, czy też inne wytwory kultury związane z Chrześcijaństwem. Warto zatem - chociaż pobieżnie - wniknąć w to, jak samo Chrześcijaństwo, a głównie katolicyzm pojmuje kulturę i jej rolę w życiu człowieka. Pomocne w tym mogą być n/w materiały, a szczególnie dwa tekst wystąpienia Jana Pawła II w UNESCO i List Jana Pawła II do artystów.
Jan Paweł II
Przemówienie wygłoszone w siedzibie
UNESCO
(Paryż, 2 czerwca 1980)
Panie Przewodniczący Konferencji Generalnej,
Panie Przewodniczący Rady Wykonawczej,
Panie Dyrektorze Generalny,
Panie i Panowie!
1. Pragnę przede wszystkim bardzo serdecznie podziękować za zaproszenie, które Pan Amadou Mathar-M' Bow, Dyrektor Generalny Organizacji Narodów Zjednoczonych do Spraw Oświaty, Nauki i Kultury, skierował do mnie kilkakrotnie już od pierwszych swych odwiedzin, jakimi mnie zaszczycił. Z bardzo wielu powodów jestem szczęśliwy, że w dniu dzisiejszym dane mi jest uczynić zadość temu zaproszeniu, które od początku sobie wysoce ceniłem.
Odpowiadając na życzliwe słowa powitania skierowane pod moim adresem, pragnę serdecznie podziękować Panu Napoleonowi Leblanc, Przewodniczącemu Zgromadzenia Ogólnego, Panu Chams Eldine El-Wakil, Przewodniczącemu Rady Wykonawczej i Panu Amadou Mahtar-M' Bow, Dyrektorowi Generalnemu Organizacji. Pragnę pozdrowić także tych wszystkich, którzy zgromadzili się na sto dziewiątej sesji Rady Wykonawczej UNESCO. Nie sposób, abym nie wyraził radości z tego tytułu, że dzisiejsze posiedzenie zgromadziło tylu uczestników, delegatów narodów całego świata, tyle wybitnych osobistości, tak wysoce kompetentnych, tylu znakomitych przedstawicieli świata kultury i nauki.
Będę się starał, aby treść mojej dzisiejszej wypowiedzi dołożyła także jakąś cegiełkę do tej budowli, którą Państwo tutaj z tak wielkim trudem i zaangażowaniem wznosicie poprzez Wasze rozważania i uchwały w tak doniosłych dziedzinach, które należą do kompetencji UNESCO.
2. Niech mi będzie wolno rozpocząć to moje wystąpienie odwołaniem się do początków Waszej Organizacji. Wydarzenia, które leżą u podstaw UNESCO, skłaniają mnie do wyrażenia radości i wdzięczności dla Opatrzności: podpisanie jej konstytucji dnia 16 listopada 1945 r.; wejście w życie tej konstytucji i powstanie Organizacji dnia 4 listopada 1946 r.; porozumienie między UNESCO i Organizacją Narodów Zjednoczonych, zatwierdzone przez Zgromadzenie Ogólne ONZ w tym samym roku. Wasza Organizacja jest faktycznie dziełem narodów, które po zakończeniu straszliwej wojny światowej, wiedzione niejako spontanicznym pragnieniem pokoju, jedności i pojednania, szukały właściwych sposobów i wymiarów takiej współpracy, którą ta jedność, pojednanie i pokój mogłaby trwale warunkować, ugruntować i zabezpieczyć. UNESCO zrodził się więc jako Organizacja Narodów Zjednoczonych świadcząca o tym, że u podstaw wielkich przedsięwzięć, mających służyć pokojowi i rozwojowi ludzkości na naszym globie, leży konieczność jednoczenia się narodów, wzajemnego poszanowania i współpracy międzynarodowej.
3. Miałem zaszczyt w październiku ubiegłego roku, odpowiadając na zaproszenie Sekretarza Generalnego dr. Kurta Waldheima, przemawiać wobec Zgromadzenia Ogólnego Narodów Zjednoczonych w Nowym Jorku, kontynuując w ten sposób działalność, myśl i posłanie mego wielkiego Poprzednika, Pawła VI. Wkrótce potem, dnia 12 listopada 1979 roku, zostałem zaproszony przez Edouarda Saduma, Dyrektora Generalnego Organizacji Narodów Zjednoczonych do Spraw Wyżywienia i Rolnictwa w Rzymie. Przy tych okazjach dane mi było podjąć zagadnienia głęboko związane z problematyką przyszłości człowieka na globie. W rzeczywistości problemy te są ściśle ze sobą powiązane. Znajdujemy się jakby w wielkim systemie naczyń połączonych: problemy kultury, nauki i wychowania nie kształtują się w życiu narodów oraz w stosunkach międzynarodowych niezależnie od innych problemów ludzkiej egzystencji, takich jak pokój czy głód. Problemy kultury są uwarunkowane są przez inne wymiary ludzkiego bytowania, jak też z kolei one je warunkują.
4. Istnieje również - jak to podkreślałem w moim przemówieniu w ONZ, nawiązując do Powszechnej Deklaracji Praw Człowieka - wymiar zasadniczy, który jest zdolny poruszyć aż do samych podstaw systemy decydujące o strukturze całej ludzkości i uwolnić bytowanie ludzkie, indywidualne i zbiorowe, od zagrożeń, jakie nad nim ciążą. Tym wymiarem zasadniczym jest człowiek, człowiek w swojej integralności, człowiek, który żyje jednocześnie w sferze wartości materialnych i duchowych. Poszanowanie niezbywalnych praw osoby ludzkiej leży u podstaw wszystkiego. Wszelkie zagrożenie praw człowieka, zarówno w dziedzinie dóbr duchowych, jak i materialnych, stanowi pogwałcenie tego podstawowego wymiaru. Dlatego też w moim przemówieniu w FAO podkreślałem, że żaden człowiek, żadne państwo ani żaden system na świecie nie mogą pozostać obojętnymi wobec “geografii głodu” i olbrzymich zagrożeń, które nastąpią, jeśli cały kierunek polityki gospodarczej, a zwłaszcza hierarchia inwestycji, nie zmieni się w sposób zasadniczy i radykalny. Oto dlaczego. odwołując się do początków Waszej Organizacji, nalegałem także na konieczność zmobilizowania tych wszystkich sił, które stanowią o duchowym wymiarze ludzkiej egzystencji, które świadczą o prymacie tego, co duchowe w człowieku - tego, co odpowiada godności jego umysłu, woli i serca - ażeby nie ulec ponownie potwornej alienacji zbiorowego zła, które zawsze gotowe jest posłużyć się zasobami materii w wyniszczającej walce ludzi przeciwko ludziom i narodów przeciw narodom.
5. Te pierwsze szlachetne impulsy ludzkich sumień, inteligencji i woli stały zarówno u początków UNESCO, jak też u podstaw Powszechnej Deklaracji Praw Człowieka. Do tego więc początku, do tych pierwszych przesłanek i zasad się odwołuję, w ich imię przychodzę dzisiaj do Waszej paryskiej siedziby z prośbą, abyście również na tym - o ponad trzydzieści lat odległym - etapie Waszej działalności wokół tych ideałów i natchnień, tych zasad i przesłanek, które stały u początku, zechcieli złączyć się i zespolić jeszcze bardziej. W ich imię także pozwolę sobie teraz przedstawić Wam pewne przemyślenia naprawdę podstawowe, tylko bowiem w ich świetle w pełni jaśnieje cały sens tej inicjatywy, której na imię UNESCO - Organizacja Narodów Zjednoczonych do Spraw Oświaty, Nauki i Kultury.
6. Genus humanum arte ratione viviti - te słowa jednego z największych geniuszów chrześcijaństwa, który był równocześnie twórczym kontynuatorem myśli antycznej, sięgają poza krąg współczesnego znaczenia kultury zachodniej, czy to śródziemnomorskiej, czy atlantyckiej. Mają one sens ogólnoludzki, w którym spotykają się ze sobą różne tradycje, stanowiące duchowe dziedzictwo ludzkości i różne epoki jej kultury. Znaczenie istotne kultury, wedle powyższych słów św. Tomasza z Akwinu, polega na tym, że jest ona właściwym kształtem życia człowieka jako takiego. Człowiek żyje prawdziwie ludzkim życiem dzięki kulturze. Jego życie jest kulturą również i w tym znaczeniu, że poprzez nią człowiek odznacza się i odróżnia od całej reszty istnień wchodzących w skład widzialnego świata: człowiek nie może obejść się bez kultury.
Kultura jest właściwym sposobem istnienia i bytowania człowieka. Człowiek bytuje zawsze na sposób jakiejś kultury sobie właściwej, która z kolei stwarza pomiędzy ludźmi właściwą dla nich więź, stanowiąc o międzyludzkim i społecznym charakterze ludzkiego bytowania. Stąd też w jedności kultury, jako właściwego sposobu istnienia człowieka, bierze zarazem początek wielość kultur, wśród których człowiek bytuje. W tej wielości człowiek rozwija się, nie tracąc istotnego kontaktu z jednością kultury jako podstawowego i istotnego wymiaru swego istnienia i bytowania.
7. Człowiek, który w widzialnym świecie jest jedynym ontycznym podmiotem kultury, jest też jedynym właściwym jej przedmiotem i celem. Kultura jest tym, przez co człowiek, jako człowiek, staje się bardziej człowiekiem: bardziej “jest”. Na tym także opiera się owo kapitalne rozróżnienie pomiędzy tym, czym człowiek jest, a tym, co posiada, pomiędzy “być” a “posiadać”. Kultura pozostaje zawsze w istotnym i koniecznym związku z tym, czym (raczej: kim) człowiek “jest”, natomiast związek jej z tym, co człowiek “ma” (posiada), o tyle jest ważne dla kultury, o tyle jest kulturotwórcze, o ile człowiek poprzez to, co posiada, może równocześnie pełniej “być” jako człowiek, pełniej stawać się człowiekiem we wszystkich właściwych dla człowieczeństwa wymiarach swego bytowania. Doświadczenie różnych epok, nie wyłączając naszej, przemawia za tym, ażeby o kulturze myśleć i mówić przede wszystkim w konstytutywnym związku z samym człowiekiem, a dopiero wtórnie i pośrednio w związku z całym światem jego wytworów. Nie zmienia to w niczym faktu, że o zjawisku kultury orzekamy na podstawie tychże wytworów - przez co też równocześnie wnioskujemy o człowieku. Ta kolejność - typowe “a posteriori” poznawcze, zawiera w sobie podstawę do ustalenia zależności ontyczno-przyczynowych w kierunku odwrotnym. Człowiek, i tylko człowiek, jest sprawcą i twórcą kultury: człowiek, i tylko człowiek, w niej się wyraża i w niej się potwierdza.
8. Spotykając się na płaszczyźnie kultury jako podstawowego faktu, który łączy wszystkich tutaj zebranych, który jest fundamentem powstania UNESCO i jej celów - spotykamy się tym razem wokół człowieka, poniekąd w nim samym: w człowieku. Ten człowiek, który wyraża się i obiektywizuje w kulturze i poprzez kulturę, jest jeden, cały i niepodzielny. Jest podmiotem i sprawcą kultury. Nie sposób myśleć o nim wówczas tylko jako o wypadkowej wszystkich warunków jego bytowania, np. jako o wypadkowej panujących w danej epoce stosunków produkcji. czy to znaczy, że owo kryterium nie stanowi także klucza do rozumienia historyczności człowieka, do rozumienia jego kultury oraz jej wielorakiego rozwoju? Owszem, stanowi, i to bardzo cenny klucz, ale nie podstawowy, nie konstytutywny. Kultury ludzkie niewątpliwie odzwierciedlają różnorodny układ stosunków produkcji - jednakże nie sam ten układ konstytuuje kulturę, ale człowiek, który w takim układzie żyje, akceptuje go czy też usiłuje zmienić. Nie da się pomyśleć kultury bez ludzkiej podmiotowości i ludzkiej sprawczości. W dziedzinie kultury człowiek jest zawsze faktem pierwszym: pierwotnym i podstawowym.
Jest to zaś zawsze człowiek jako całość: w integralnym całokształcie swojej duchowo-materialnej podmiotowości. I jeśli słuszny jest podział kultury na duchową i materialną, zależnie od charakteru i treści wytworów, w których się ona przejawia, to równocześnie należy stwierdzić, że z jednej strony dzieła kultury materialnej świadczą zawsze o jakimś “uduchowieniu” materii, o poddaniu tworzywa materialnego energiom ludzkiego ducha: inteligencji, woli - z drugiej zaś strony dzieła kultury duchowej świadczą, na odwrót, o swoistej “materializacji” ducha i tego, co duchowe. Oba te ciągi wytworów zdają się w dziełach kultury być równie pierwotne i odwieczne.
Oto dostateczna podstawa, ażeby rozumieć kulturę poprzez integralnego człowieka, poprzez całą rzeczywistość jego podmiotowości (wniosek teoretyczny) - i ażeby w kulturze szukać zawsze całego integralnego człowieka w całej prawdzie jego duchowo-cielesnej podmiotowości, i ażeby na ten autentyczny ludzki układ, na tę wspaniałą syntezę ducha i materii (ciała) nie nakładać apriorycznych rozróżnień i przeciwstawień. Zarówno bowiem jakakolwiek absolutyzacja materii w strukturze ludzkiego podmiotu, jak też “idealistyczna” absolutyzacja ducha w tejże strukturze nie oddają rzeczywistej prawdy o człowieku - i nie służą też jego kulturze.
9. Proszę mi pozwolić, że w tym miejscu nawiążę do okoliczności całkiem innego porządku - mianowicie porządku organizacyjnego. W UNESCO Stolica Apostolska jest reprezentowana przez swojego stałego Obserwatora, którego ściśle określony status odpowiada naturze Stolicy Apostolskiej, a szerzej jeszcze, naturze i posłannictwu Kościoła katolickiego, pośrednio zaś całego chrześcijaństwa. Pragnę więc, korzystając z dzisiejszej sposobności, wypowiedzieć swoje osobiste, głębokie przekonanie, że miejsce Stolicy Apostolskiej w Waszej Organizacji, uzasadniane także faktem swoistej suwerenności Stolicy Świętej, nade wszystko jednak jest uzasadnione organicznym i konstytutywnym związkiem religii, w szczególności chrześcijaństwa, z kulturą. Ta zależność obejmuje wielość faktów, które trzeba określić jako konkretny wyraz kultury w różnych epokach historii i w różnych punktach długości i szerokości geograficznej. Na pewno nie będzie przesadą twierdzić, że cała Europa - od Atlantyku aż po Ural - szczególną gęstością tych faktów potwierdza ów związek między kulturą i chrześcijaństwem w dziejach poszczególnych narodów i wspólnot.
Mówiąc to, nie chcę w żaden sposób pomniejszać dziedzictwa innych kontynentów ani też specyfiki tego dziedzictwa, która wypływa z innych źródeł inspiracji religijnej i humanistyczno-etycznej. Owszem, pragnę wszystkim tym kulturom całej wielkiej rodziny ludzkiej, poczynając od najstarszych, a kończąc na zupełnie współczesnych, oddać głęboki i szczery hołd. Chcę powiedzieć, myśląc o nich głośno tu, w tej paryskiej siedzibie UNESCO, myśląc o nich z czcią i zachwytem: “oto człowiek”, a jest to zachwyt nad twórczym bogactwem ducha ludzkiego, nad tym nieustającym trudem, który ma na celu zachowanie i ugruntowanie tożsamości człowieka: tego człowieka, który zawsze jest obecny we wszystkich poszczególnych formach kultury.
10. Mówiąc zaś o miejscu Kościoła i Stolicy Apostolskiej wobec Waszej Organizacji, mam nie tylko na myśli wszystkie te dzieła kultury, w jakich w przeciągu dwu tysięcy lat wyrażał się człowiek, który przyjął Chrystusa i Ewangelię, czy też te różnorodne instytucje, jakie z tej samej inspiracji tworzono w dziedzinie wychowania , wykształcenia, dobroczynności, opieki społecznej i wielu innych. Mam na myśli, Czcigodni Państwo, nade wszystko ów fundamentalny związek Ewangelii, czyli orędzia Chrystusa i Kościoła z człowiekiem w samym jego człowieczeństwie. Ten bowiem związek jest kulturotwórczy od samych podstaw. Ażeby tworzyć kulturę, trzeba do końca i integralnie widzieć człowieka jako szczególną, samoistną wartość, jako podmiot związany z osobową transcendencją. Trzeba tego człowieka afirmować dla niego samego, nie dla jakichkolwiek innych racji czy względów - jedynie dla niego samego! Trzeba tego człowieka po prostu miłować dlatego, że jest człowiekiem - trzeba wymagać dla niego miłości ze względu na szczególną godność, jaką posiada. Otóż ten zespół treści należy do samej istoty ewangelicznego orędzia Chrystusa i posłannictwa Kościoła, bez względu na wszystko, co w tej sprawie wypowiedziały krytyczne umysły oraz czego dokonały różne prądy niechętne religii w ogóle, a chrześcijaństwu w szczególności.
I dlatego bywaliśmy już nieraz w ciągu dziejów i jesteśmy także współcześnie świadkami bardzo znamiennego procesu - zjawiska. tam, gdzie zlikwidowano odnośne instytucje, tam, gdzie odebrano prawo obywatelstwa treściom i dziejom zrodzonym z religijnej, a w szczególności chrześcijańskiej inspiracji, ludzie w sposób pozainstytucjonalny odnajdują w nowy sposób te treści, poprzez dokonywaną w prawdzie i w wewnętrznym trudzie konfrontację pomiędzy tym, czym jest ich własne człowieczeństwo, a tym, co zawiera się w treści chrześcijańskiego orędzia.
Szanowni Państwo zechcą mi darować ten passus. Nie chciałem nim dotknąć absolutnie nikogo. Proszę natomiast zrozumieć, że będąc tym, kim jestem, nie mogę zwolnić się od złożenia takiego świadectwa. Zawiera się w nim poza tym ta prawda o kulturze, której nie można pominąć, jeśli szuka się w niej wszystkiego, co ludzkie, w czym wyraża się człowiek, przez co pragnie on być podmiotem własnej egzystencji. Mówiąc zaś o tym, pragnąłem równocześnie tym bardziej dać wyraz wdzięczności za te więzy, jakie łączą UNESCO ze Stolicą Apostolską - których to więzów moja dzisiejsza obecność pozostaje szczególnym wyrazem.
11. W świetle powyższych rozważań zupełnie podstawowych staje się rzeczą jasną i oczywistą, że pierwszym i zasadniczym zadaniem kultury w ogóle i każdej zarazem kultury jest wychowanie. W wychowaniu bowiem chodzi właśnie o to, ażeby człowiek stawał się coraz bardziej człowiekiem - o to, ażeby bardziej “był”, a nie tylko więcej “miał” - aby więc poprzez wszystko, co “ma”, co “posiada”, umiał bardziej i pełniej być człowiekiem - to znaczy, ażeby również umiał bardziej “być” nie tylko “z drugim”, ale także i “dla drugich”. Wychowanie posiada podstawowe znaczenie dla kształtowania stosunków międzyludzkich i społecznych. Również i w tym miejscu dotykam zespołu aksjomatów, na gruncie których tradycje chrześcijaństwa zaczerpnięte z Ewangelii spotykają się z doświadczeniem wychowawczym tylu ludzi najlepszej woli i głębokiej mądrości, w jakich obfitują wszystkie stulecia dziejów. Naszym czasom nie brak również owych ludzi wielkich po prostu swoim człowieczeństwem, którym umieją się dzielić z drugimi, zwłaszcza z młodymi. Równocześnie przejawy różnorodnych kryzysów, jakim ulegają współcześnie środowiska i społeczeństwa skądinąd najlepiej uposażone - kryzysów, jakie dotykają przede wszystkim młode pokolenia - świadczą aż nazbyt dowodnie o tym, że dzieła wychowania człowieka nie dokonuje się przy pomocy samych instytucji, przy pomocy środków organizacyjno-materialnych, choćby najlepszych, że najważniejszy jest tu znowu człowiek oraz jego moralny autorytet, wynikający z prawdziwości zasad i zgodności z nimi jego czynów.
12. UNESCO, jako światowa organizacja najbardziej kompetentna w dziedzinie wszystkich spraw kultury, nie może spuszczać z pola swego widzenia tego problemu, absolutnie pierwszorzędnego. Co uczynić, ażeby wychowanie człowieka dokonywało się przede wszystkim w rodzinie?
Jaki stan moralności publicznej zapewnia rodzinie, a zwłaszcza rodzicom autorytet moralny? Jakie instytucje? Jakie formy ustawodawstwa podtrzymują ten autorytet? A jakie go podkopują i niszczą? Przyczyny bowiem powodzeń i niepowodzeń w wychowaniu człowieka przez rodzinę leżą zawsze równocześnie bardzo blisko, wewnątrz tego podstawowego środowiska kulturotwórczego, jakim jest rodzina - ale leżą także równocześnie bardzo wysoko, pozostają w kompetencji państwa i zależnych od niego organów. Na forum, na którym spotykają się kompetentni przedstawiciele państw, te sprawy nie mogą nie być przedmiotem refleksji i troski.
Nie ulega wątpliwości, że pierwszym i podstawowym faktem kulturalnym jest sam człowiek duchowo dojrzały - czyli człowiek w pełni wychowany, zdolny wychować sam siebie i drugich. Nie ulega też wątpliwości, że pierwszym i podstawowym wymiarem kultury jest zdrowa moralność: kultura moralna.
13. Jest w tej dziedzinie z pewnością wiele rozdziałów szczegółowych, ale nie brak także doświadczeń, które układają się w wyraźne systemy zależności. Czy na przykład w całym procesie wychowania, w szczególności szkolnego, nie nastąpiło jednostronne przesunięcie w kierunku samego wykształcenia? Czy przy takim układzie proporcji oraz przy systematycznym wzroście wykształcenia, które odnosi się do rzeczy posiadanych przez człowieka, nie zostaje coraz bardziej przesłonięty sam człowiek? Byłaby to całkowita alienacja wychowania: zamiast pracować na rzecz tego, kim człowiek powinien “być”, pracowałoby ono tylko na rzecz tego, czym może się wykazać w dziedzinie “ma”, “posiada”. Dalszy krok tej alienacji - to przyzwyczaić człowieka, że jest przedmiotem wielorakiej manipulacji: czy to manipulacji ideologicznej, czy politycznej za pośrednictwem środków opinii publicznej; manipulacji ze strony monopolu czy kontroli sił ekonomicznych lub władzy politycznej przy pomocy środków przekazu informacji - odebrać mu w końcu podmiotowość i “nauczyć” życia jako także swoistej manipulacji samym sobą.
Wydaje się, że te niebezpieczeństwa w dziedzinie wychowania grożą zwłaszcza społeczeństwom o najwyższej cywilizacji technicznej. Społeczeństwa te stoją wobec swoistego kryzysu człowieka, polegającego na rosnącym braku zaufania do własnego człowieczeństwa, do samego sensu bycia człowiekiem, do płynącej z tego afirmacji i radości, która jest twórcza. Cywilizacja współczesna stara się narzucić człowiekowi szereg pozornych imperatywów, które jej rzecznicy uzasadniają prawem rozwoju i postępu. Tak na przykład na miejsce poszanowania życia - “imperatyw” pozbywania się i niszczenia życia; na miejsce miłości jako odpowiedzialnej wspólnoty osób - sumę życia seksualnego zwolnionego od wszelkiej odpowiedzialności; na miejsce prymatu prawdy w działaniu - “prymat” sensacji, koniunktury i doraźnego sukcesu.
W tym wszystkim wyraża się pośrednio wielka systematyczna rezygnacja z tej zdrowej ambicji, jaką jest ambicja bycia człowiekiem. Nie łudźmy się, że system zbudowany na fundamentach tych fałszywych imperatywów, system takich podstawowych rezygnacji, może tworzyć przyszłość człowieka i przyszłość kultury.
14. Jeśli w imię przyszłości kultury trzeba wołać o prawo człowieka do tego, aby bardziej “być” - jeżeli w imię tego samego celu trzeba domagać się zdrowego prymatu rodziny w całym dziele wychowania człowieka do prawdziwego człowieczeństwa - to na tej samej linii trzeba umieścić z kolei prawo narodu. Trzeba je umieścić również u podstaw kultury i wychowania.
Naród bowiem jest tą wielką wspólnotą ludzi, którą łączą różne spoiwa, ale nade wszystko właśnie kultura. Naród istnieje “z kultury” i “dla kultury” - dlatego właśnie jest ona tym wielkim wychowawcą ludzi do tego, aby “bardziej być” we wspólnocie, która ma dłuższą historię niż każdy człowiek i własna rodzina - zarazem zaś we wspólnocie, w oparciu o którą każda rodzina wychowuje, poczynając od tego, co najprostsze: od języka, którym mały człowiek uczy się mówić, aby stawać się członkiem tej wspólnoty, którą jest jego rodzina i jego naród. W tym, co w tej chwili mówię i dalej pragnę powiedzieć, dochodzi do głosu szczególne doświadczenie i szczególne także świadectwo. Jestem synem narodu, który przetrwał najstraszliwsze doświadczenia dziejów, który wielokrotnie był przez sąsiadów skazywany na śmierć - a on pozostał przy życiu i pozostał sobą. Zachował własną tożsamość i zachował pośród rozbiorów i okupacji własną suwerenność jako naród - nie w oparciu o jakiekolwiek inne środki fizycznej potęgi, ale tylko w oparciu o własną kulturę, która okazała się w tym wypadku potęgą większą od tamtych potęg. I dlatego też to, co tutaj mówię na temat praw narodu u podstaw kultury i jej przyszłości, nie jest echem żadnego “nacjonalizmu”, ale pozostaje trwałym elementem ludzkiego doświadczenia i humanistycznych perspektyw człowieka. Istnieje podstawowa suwerenność społeczeństwa, która wyraża się w kulturze narodu. Jest to ta zarazem suwerenność, przez którą równocześnie najbardziej suwerenny jest człowiek. A kiedy to mówię, myślę równocześnie ze wzruszeniem o kulturze tych ludów starych, które nie ustąpiły w zetknięciu z przeważającymi siłami cywilizacji najeźdźców - i do dzisiaj pozostają dla człowieka źródłem “bycia” człowiekiem w wewnętrznej prawdzie jego człowieczeństwa. I myślę również z podziwem o kulturach tych nowych społeczeństw, tych, które budzą się do życia we wspólnocie własnego narodu - tak jak mój naród budził się do takiego życia dziesięć wieków temu - i które walczą o zachowanie własnej tożsamości i własnych wartości wbrew wpływom i naciskom wzorów narzucanych im z zewnątrz.
15. I mówiąc do Was, Czcigodni Państwo, którzy tutaj gromadzicie się od trzydziestu z górą lat w imię prymatu tego, co wyraża się w kulturze człowieka - ludzkich wspólnot, ludów i narodów - mówię: strzeżcie wszystkimi dostępnymi Wam środkami tej podstawowej suwerenności, którą każdy naród posiada dzięki swej kulturze. Strzeżcie jej jak źrenicy oka dla przyszłości wielkiej rodziny ludzkiej. Strzeżcie! Nie dopuszczajcie, aby ta podstawowa suwerenność stawała się łupem jakichkolwiek interesów politycznych czy ekonomicznych. Nie dopuszczajcie, aby padła ofiarą różnego rodzaju totalitaryzmów, różnego rodzaju imperializmów czy hegemonii, dla których człowiek liczy się tylko jako przedmiot dominacji, a nie jako podmiot własnego człowieczego bytowania. Dla których również i naród, własny lub cudzy, liczy się tylko jako przedmiot dominacji różnorodnych interesów, a nie jako podmiot: pierwszy podmiot suwerenności, wynikającej z jego własnej autentycznej kultury. Czyż nie brak na mapie Europy i świata narodów, które mają swoją wspaniałą historyczną suwerenność płynącą z własnej kultury, a równocześnie są pozbawione pełnej suwerenności? Czyż to nie jest wielki dla przyszłości ludzkiej kultury temat, który trzeba podjąć zwłaszcza w obecnej dobie, w której tak pilną sprawą jest zacieranie resztek kolonializmu?
16. Ta suwerenność, która płynie z własnej kultury narodu, społeczeństwa, z prymatu rodziny w dziele wychowania, wreszcie z godności osobowej każdego człowieka, jest też i musi pozostać podstawowym kryterium w całym sposobie traktowania tej doniosłej dla współczesnej ludzkości sprawy, jaką jest sprawa społecznych środków przekazu (oraz związanej z nimi informacji, a także tzw. kultury masowej). Skoro środki te są “społecznymi” środkami przekazu, nie mogą pozostawać tylko środkami dominacji nad innymi, czy to ze strony czynników sprawujących władzę polityczną, czy też ze strony potentatów finansowych, dyktujących ich program i profil. Muszą stawać się środkiem - i jakże ważnym środkiem - ekspresji tego społeczeństwa, które z nich korzysta i ostatecznie też je utrzymuje. Muszą liczyć się z prawdziwymi potrzebami tego społeczeństwa. Muszą liczyć się z kulturą narodu i jego historią. Muszą respektować odpowiedzialność wychowawczą rodziny. Muszą liczyć się z dobrem człowieka, z jego godnością. Nie mogą być podporządkowane kryteriom interesu, sensacji i doraźnego sukcesu - ale, licząc się z wymogami etyki, muszą służyć budowaniu życia “bardziej ludzkiego”.
17. Genus humanum arte et ratione vivit... - to znaczy, że człowiek jest sobą przez prawdę i staje się bardziej sobą przez coraz pełniejsze poznanie prawdy. Pragnę oddać w tym miejscu hołd, czcigodni Państwo, wszystkim zasługom Waszej Organizacji, a zarazem wszystkim staraniom i wysiłkom państw oraz instytucji, jakie reprezentujecie, na drodze do upowszechniania oświaty na wszystkich stopniach i poziomach, na drodze zwalczania analfabetyzmu, który oznacza brak wszelkiego, nawet zupełnie elementarnego wykształcenia. Jest to brak dotkliwy nie tylko z punktu widzenia podstawowej kultury poszczególnych jednostek i środowisk, ale także z punktu widzenia postępu społeczno-ekonomicznego. Niepokojące w tej dziedzinie przejawy zacofania, związane z radykalnie nierównym i niesprawiedliwym podziałem dóbr - sytuacje, w których obok nielicznej oligarchii plutokratycznej bytują rzesze głodujących w nędzy współobywateli - mogą być usuwane nie tyle na drodze krwawych walk o władzę, ile przede wszystkim na drodze systematycznej “alfabetyzacji”, poprzez szerzenie i upowszechnianie oświaty. Wysiłek zmierzający w tym kierunku jest nieodzowny, jeśli mają dokonać się z kolei istotne i pożądane przeobrażenia w dziedzinie społeczno-gospodarczej. Człowiek, który bardziej “jest” również przez to, co “ma”, co “posiada” - musi umieć “posiadać”, tj. dysponować i gospodarować środkami posiadania dla dobra własnego i dobra ogółu. A do tego nieodzowne jest takie wykształcenie.
18. Sprawa oświaty zawsze była blisko związana z posłannictwem Kościoła. W ciągu wieków tworzył on szkoły wszystkich stopni, dał początek średniowiecznym europejskim uniwersytetom: w Paryżu i Bolonii, w Salamance i Heidelbergu, w Krakowie i Lowanium. Również i w naszej epoce czyni to samo wszędzie tam, gdzie jego działalność w tej dziedzinie jest potrzebna i szanowana. Niech mi będzie wolno w tym miejscu przypomnieć prawo rodzin katolickich do kształcenia swych dzieci w takich szkołach, które odpowiadają ich światopoglądowi - a w szczególności ścisłe prawo do tego, ażeby dzieci rodziców wierzących nie były poddawane w szkołach programom ateizującym. Chodzi o jedno z podstawowych praw człowieka i rodziny.
19. System nauczania jest organicznie związany z wielokierunkowym systemem uprawiania, i z kolei upowszechniania nauki, czemu służą szkoły najwyższych stopni, uniwersytety, a także przy dzisiejszej rozbudowie specjalizacji i metod naukowych - specjalistyczne instytuty. Są to miejsca, o których trudno nie mówić bez głębokiego wzruszenia. Warsztaty pracy, przy których powołanie człowieka do poznania i konstytutywny związek samego człowieczeństwa z prawdą, jako celem poznania, staje się codzienną rzeczywistością, niejako chlebem powszednim tylu mistrzów, czcigodnych koryfeuszy nauki i jej praktycznego zastosowania, a wokół nich młodych badaczy i adeptów nauki oraz rzeszy studentów ściągających do tych ośrodków poznania i wiedzy.
Znajdujemy się tutaj jak gdyby na tych najwyższych szczeblach drabiny, po której człowiek od samego początku wspina się ku poznaniu rzeczywistości świata, jaki go otacza - a także tajników własnego człowieczeństwa. Ten historyczny proces w naszej epoce dosięgnął nieznanej przedtem możliwości i otworzył przed ludzkim umysłem nie znane przedtem horyzonty. Trudno byłoby tutaj wchodzić w jakiekolwiek szczegóły - tak bogaty jest rozwój nauki, tak wielokierunkowa specjalizacja na drodze ludzkiego poznania.
20. Organizacja Wasza jest miejscem najszerzej rozumianego spotkania w tej również tak istotnej dziedzinie ludzkiej kultury. Jeżeli więc tutaj jest miejsce, ażeby przekazać pozdrowienie wszystkim ludziom nauki, a zwłaszcza gratulować tu obecnym, którzy osiągnęli najwyższe w swoich dziedzinach uznanie i światowe wyróżnienia - to niech mi będzie wolno zarazem wyrazić pewne życzenia, co do których nie wątpię, że bliskie są myśli i sercu Czcigodnych Zgromadzonych.
O ile buduje nas w pracy naukowej - buduje i najgłębiej raduje zarazem - ów rys bezinteresownego poznania prawdy, której uczony służy z najwyższym oddaniem, a nieraz i z narażeniem zdrowia czy nawet życia - o tyle musi niepokoić wszystko to, co sprzeciwia się zasadom bezinteresowności i obiektywizmu, co z nauki czyni narzędzie innych, pozanaukowych celów; więcej, co tylko takie cele stawia i zakłada, wymagając od ludzi nauki, aby stali się ich sługami, nie pozwalając im samodzielnie sądzić i rozstrzygać, w całkowitej wolności ducha, o humanistycznej i etycznej godziwości tychże celów lub grożąc konsekwencjami w wypadku odmowy.
Czy sprawa tych pozanaukowych celów, o której mówię, ten problem, który tu poruszam, wymaga dowodów i komentarzy? Wiecie, co mam na myśli; wszak po zakończeniu ostatniej wojny światowej stawiano przed międzynarodowymi trybunałami także niektórych ludzi nauki. Szanowni Państwo! Proszę mi darować te słowa, ale nie spełniłbym tego zadania, gdybym także i tych słów nie wypowiedział - i to nie z uwagi na przeszłość, ale ze względu na przyszłość nauki i kultury, więcej jeszcze: przyszłość człowieka i świata! Myślę, że Sokrates, który w swojej niezwykłej prawości mógł utrzymywać, że wiedza jest zarazem cnotą moralną - wobec doświadczeń naszych czasów musiałby się załamać w swej pewności.
21. Wszyscy, Szanowni Państwo, zdajemy sobie sprawę z tego, że przyszłość człowieka i świata jest zagrożona, radykalnie zagrożona, z pewnością wbrew szlachetnym intencjom ludzi wiedzy, ludzi nauki... Jest zaś zagrożona dlatego, że wspaniałe wyniki ich badań i ustaleń, zwłaszcza w dziedzinie nauk przyrodniczych, zostały już i bywają wykorzystywane - wbrew nakazowi etyki - także do celów, które nie mają nic wspólnego z wymogami nauki, a nawet do zabijania o zasięgu nigdy przedtem nieznanym, o szkodliwości wręcz niewyobrażalnej. Zbyt często zdarza się, że nauka, zamiast pozostawać w służbie ludzkiego życia, zostaje wprzęgnięta w zniszczenie prawdziwej godności człowieka i jego życia. Ma to miejsce, gdy same poszukiwania naukowe zmierzają w tym kierunku lub gdy ich wyniki bywają zastosowane do celów przeciwnych dobru ludzkości. Dzieje się to zarówno w dziedzinie manipulacji genetycznych i doświadczeń biologicznych, jak też w dziedzinie broni chemicznej, bakteriologicznej czy nuklearnej.
Dwa względy każą mi zwrócić Waszą szczególną uwagę na groźbę użycia broni nuklearnej, która ciąży nad dzisiejszym światem i która, jeśli nie zostanie zażegnana, może prowadzić do zniszczenia owoców kultury, osiągnięć cywilizacji, wypracowanej w ciągu wieków przez następujące po sobie pokolenia ludzi, którzy wierzyli w prymat ducha i nie szczędzili własnych wysiłków i starań. Pierwszy wzgląd jest następujący: racje natury geopolitycznej, problemy ekonomiczne o wymiarach światowych, przerażający brak zrozumienia, urażona pycha narodowa, materializm naszej epoki i dekadencja wartości moralnych doprowadziły nasz świat do stanu niepewności, do chwiejnej równowagi, która w każdej chwili narażona jest na zniszczenie na skutek fałszywego osądu, informacji lub interpretacji.
Do tej perspektywy budzącej niepokój dochodzi inny jeszcze wzgląd. Czy można jeszcze w naszych czasach mieć pewność, że załamanie się równowagi nie doprowadzi do wojny i to do wojny, która nie zawaha się sięgnąć po broń nuklearną? Do tej pory mówiło się, że broń nuklearna stanowiła siłę powstrzymującą, która zapobiegała wybuchowi większej wojny, co jest - być może - prawdą. Ale równocześnie można się pytać: czy tak będzie zawsze? Broń nuklearna, niezależnie od jej siły czy rodzaju, z każdym rokiem jest coraz bardziej doskonalona i powiększa arsenały coraz większej liczby państw. jakże można mieć pewność, że użycie broni nuklearnej, nawet w celu obrony własnego kraju lub w konfliktach o ograniczonym zasięgu, nie pociągnie za sobą nuklearnej eskalacji, prowadząc do takiego zniszczenia, jakiego ludzkość nie może sobie nigdy wyobrazić ani zaakceptować? Ale to nie od Was, ludzi kultury i nauki, mam domagać się, byście nie zamykali oczu na to, czym dla całej ludzkości może być wojna nuklearna.
22. Szanowni Państwo! Świat nie może iść długo tą drogą. Człowiekowi, który sobie to wszystko uświadamia, kierując się równocześnie poczuciem elementarnej odpowiedzialności, narzuca się myśl, która jest zarazem moralnym imperatywem: trzeba zmobilizować sumienia! Trzeba spotęgować wysiłek ludzkich sumień na miarę tego napięcia pomiędzy dobrem a złem, jakie stało się udziałem ludzkości dwudziestego wieku. Trzeba się przekonać do pierwszeństwa etyki przed techniką, prymatu osoby w stosunku do rzeczy, wyższości ducha nad materią. Przysłużymy się sprawie człowieka, jeśli wiedza sprzymierzy się z sumieniem. Ludzie nauki pomogą naprawdę ludzkości, jeśli zachowają “poczucie transcendencji człowieka w stosunku do świata i Boga w stosunku do człowieka”.
I oto - korzystając z okazji dzisiejszej mojej obecności w siedzibie UNESCO - ja, syn ludzkości i biskup Rzymu, zwracam się przede wszystkim do Was, obecnych tutaj najwyższych autorytetów we wszystkich dziedzinach nowożytnej wiedzy. I zwracam się poprzez Was do wszystkich Waszych kolegów i przyjaciół we wszystkich krajach i na wszystkich kontynentach.
Zwracam się do Was w imię tego strasznego zagrożenia ludzkości, a zarazem w imię jej przyszłości i dobra na cały globie. I proszę Was: użyjcie wszystkich sił, by wprowadzić i respektować we wszystkich dziedzinach nauki prymat etyki. Użyjmy przede wszystkim naszych sił, ażeby zabezpieczyć rodzinę ludzką przed potworną perspektywą wojny nuklearnej!
Mówiłem na ten temat wobec Zgromadzenia Ogólnego Organizacji Narodów Zjednoczonych w Nowym Jorku, 2 października roku ubiegłego, a dziś z tym samym do Was się zwracam. Zwracam się do Waszej inteligencji i do Waszego serca ponad namiętnościami, ideologiami, granicami. Zwracam się do tych wszystkich, którzy z racji władzy politycznej i ekonomicznej mogliby narzucać i często narzucają ludziom nauki warunki pracy i jej kierunek. Zwracam się przede wszystkim do każdego z osobna człowieka nauki i do całej międzynarodowej wspólnoty naukowej.
Wszyscy razem jesteście ogromną potęgą: potęgą umysłów i sumień! Okażcie się potężniejsi od najpotężniejszych w naszym współczesnym świecie. Zdobądźcie się na to, aby dać dowód najszlachetniejszej solidarności z ludzkością: solidarności, która się zasadza na godności osoby ludzkiej. Budujcie pokój od samego fundamentu: od poszanowania wszystkich praw człowieka, zarówno tych, które dotyczą materialno-ekonomicznych, jak też tych, które dotyczą duchowych i wewnętrznych wymiarów jego bytowania w tym świecie. Niech Waszym natchnieniem będzie mądrość. Niech ożywia Was miłość, która stłumi narastającą w świecie grozę nienawiści i zniszczenia. Ludzie nauki, użyjcie całego Waszego autorytetu moralnego, aby zachować rodzinę ludzką przed zagładą nuklearną.
23. Dane mi było dzisiaj spełnić jedno z najgorętszych pragnień mojego serca. Dane mi było wejść właśnie tu, do tego Areopagu całego świata. Dane mi było powiedzieć Wam wszystkim, Wam: Członkom Organizacji Narodów Zjednoczonych do Spraw Nauki i Kultury, Wam: którzy pracujecie dla dobra i pojednania ludzi i narodów poprzez wszystkie dziedziny kultury, wychowania, nauki informacji; powiedzieć Wam i wołać z głębi serca: tak! Przyszłość człowieka zależy od kultury! Tak! Pokój na świecie zależy od prymatu Ducha! Tak! Pokojowa przyszłość ludzkości zależy od miłości!
Szanowni Państwo! Wasz osobisty wkład ma ogromne, żywotne znaczenie. Jest on związany z prawidłowym podejściem do tych spraw, którym służycie. Moje słowo jest takie: nie ustawajcie. Pracujcie. Pracujcie nieustannie.
Jan Paweł II
LIST DO ARTYSTÓW
Do tych, którzy z pasją i poświęceniem poszukują nowych «epifanii» piękna, aby podarować je światu w twórczości artystycznej
«A Bóg widział, że wszystko, co uczynił, było bardzo dobre» (Rdz 1, 31).
Artysta, wizerunek Boga Stwórcy
1. Nikt nie potrafi zrozumieć lepiej niż wy, artyści, genialni twórcy piękna, czym był ów pathos, z jakim Bóg u świtu stworzenia przyglądał się dziełu swoich rąk. Nieskończenie wiele razy odblask tamtego doznania pojawiał się w waszych oczach, artyści wszystkich czasów, gdy zdumieni tajemną mocą dźwięków i słów, kolorów i form, podziwialiście dzieła swego talentu, dostrzegając w nich jakby cień owego misterium stworzenia, w którym Bóg, jedyny Stwórca wszystkich rzeczy, zechciał niejako dać wam udział.
Dlatego właśnie uznałem, że te słowa z Księgi Rodzaju będą najwłaściwszym rozpoczęciem mojego listu do was. Czuję się z wami związany doświadczeniami z odległej przeszłości, które pozostawiły niezatarty ślad w moim życiu. Tym listem pragnę włączyć się w nurt owocnego dialogu Kościoła z artystami, który w ciągu dwóch tysięcy lat historii nigdy nie został przerwany, a na progu trzeciego tysiąclecia nadal ma przed sobą rozległe perspektywy.
Rzeczywistym motywem tego dialogu nie są jedynie okoliczności historyczne czy względy funkcjonalne: jest on zakorzeniony w samej istocie doświadczenia religijnego i twórczości artystycznej. Pierwsza stronica Biblii ukazuje nam Boga jako poniekąd pierwowzór każdej osoby, która tworzy jakieś dzieło: w człowieku twórcy znajduje odzwierciedlenie Jego wizerunek Stwórcy. Tę więź ukazuje szczególnie wyraźnie język polski dzięki pokrewieństwu między słowami stwórca i twórca.
Jaka jest różnica między «stwórcą» a «twórcą»? Ten, kto stwarza, daje samo istnienie, wydobywa coś z nicości - ex nihilo sui et subiecti, jak mówi się po łacinie - i ten ściśle określony sposób działania jest właściwy wyłącznie Wszechmogącemu. Twórca natomiast wykorzystuje coś, co już istnieje i czemu on nadaje formę i znaczenie. Taki sposób działania jest właściwy człowiekowi jako obrazowi Boga. Biblia bowiem stwierdza, że Bóg stworzył mężczyznę i kobietę «na swój obraz» (por. Rdz 1,27), po czym dodaje, że powierzył im misję panowania nad ziemią (por. Rdz 1,28). Było to w ostatnim dniu stworzenia (por. Rdz 1, 28-31). W ciągu poprzednich dni Jahwe stwarzał wszechświat jak gdyby w rytmie kosmicznej ewolucji. Na końcu stworzył człowieka jako najdoskonalszy owoc swego zamysłu. Jemu to poddał widzialny świat niczym ogromne pole, na którym może wyrażać swoje twórcze zdolności.
Bóg powołał zatem człowieka do istnienia, powierzając mu zadanie bycia twórcą. W «twórczości artystycznej» człowiek bardziej niż w jakikolwiek inny sposób objawia się jako «obraz Boży» i wypełnia to zadanie przede wszystkim kształtując wspaniałą «materię» własnego człowieczeństwa, a z kolei także sprawując twórczą władzę nad otaczającym go światem. Boski Artysta, okazując artyście ludzkiemu łaskawą wyrozumiałość, użycza mu iskry swej transcendentnej mądrości i powołuje go do udziału w swej stwórczej mocy. Udział ten nie umniejsza oczywiście nieskończonego dystansu między Stwórcą a stworzeniem, na co zwracał uwagę kardynał Nicola Cusano: «Sztuka twórcza, którą człowiek ma szczęście gościć w duszy, nie jest tożsama ze sztuką w znaczeniu istotowym, czyli z Bogiem, ale jest jedynie sposobem jej przekazywania i udziałem w niej».1
Dlatego artysta, im lepiej uświadamia sobie swój «dar», tym bardziej skłonny jest patrzeć na samego siebie i na całe stworzenie oczyma zdolnymi do kontemplacji i do wdzięczności, wznosząc do Boga hymn uwielbienia. Tylko w ten sposób może do końca zrozumieć samego siebie, swoje powołanie i misję.
Szczególne powołanie artysty
2. Nie wszyscy są powołani, aby być artystami w ścisłym sensie tego słowa. Jednak według Księgi Rodzaju, zadaniem każdego człowieka jest być twórcą własnego życia: człowiek ma uczynić z niego arcydzieło sztuki.
Istotne jest, aby dostrzec odrębność, ale także powiązanie tych dwóch aspektów ludzkiego działania. Odrębność jest oczywista. Czym innym jest sprawność, dzięki której każdy człowiek staje się sprawcą swoich czynów, odpowiedzialnym za ich wartość moralną, czym innym zaś jest sprawność, dzięki której człowiek jest artystą - to znaczy umie działać odpowiednio do wymogów sztuki, stosując się wiernie do jej specyficznych reguł.2 Dlatego artysta umie wytwarzać przedmioty, ale to samo z siebie nic nam jeszcze nie mówi o jego charakterze moralnym. Nie tworzy tu bowiem siebie samego, nie kształtuje własnej osobowości, a jedynie wykorzystuje umiejętności twórcze, nadając formy estetyczne ideom poczętym w umyśle.
Chociaż to rozróżnienie ma fundamentalne znaczenie, nie mniej istotne jest też powiązanie między tymi dwiema sprawnościami - moralną i artystyczną, które wzajemnie bardzo głęboko się warunkują. Tworząc dzieło, artysta wyraża bowiem samego siebie do tego stopnia, że jego twórczość stanowi szczególne odzwierciedlenie jego istoty - tego kim jest i jaki jest. Znajdujemy na to niezliczone dowody w dziejach ludzkości. Artysta bowiem, kiedy tworzy, nie tylko powołuje do życia dzieło, ale poprzez to dzieło jakoś także objawia swoją osobowość. Odnajduje w sztuce nowy wymiar i niezwykły środek wyrażania swojego rozwoju duchowego. Poprzez swoje dzieła artysta rozmawia i porozumiewa się z innymi. Tak więc historia sztuki nie jest tylko historią dzieł, ale również ludzi. Dzieła sztuki mówią o twórcach, pozwalają poznać ich wnętrze i ukazują szczególny wkład każdego z nich w dzieje kultury.
Powołanie artystyczne w służbie piękna
3. Pisze wielki poeta polski Cyprian Norwid:
«(...) Bo piękno na to jest, by zachwycało
Temat piękna jest istotnym elementem rozważań o sztuce. Pojawił się on już wcześniej, gdy wspomniałem o zadowoleniu, z jakim Bóg przyglądał się stworzonemu światu. Kiedy Bóg widział, że było dobre to, co stworzył, widział zarazem, że było piękne.4 Relacja między dobrem a pięknem skłania do refleksji. Piękno jest bowiem poniekąd widzialnością dobra, tak jak dobro jest metafizycznym warunkiem piękna. Rozumieli to dobrze Grecy, którzy zespalając te pojęcia ukuli wspólny termin dla obydwu: «kalokagathía», czyli «piękno-dobroć». Tak pisze o tym Platon: «Potęga Dobra schroniła się w naturze Piękna».5
Żyjąc i działając, człowiek określa swój stosunek do bytu, prawdy i dobra. Artysta w szczególny sposób obcuje z pięknem. W bardzo realnym sensie można powiedzieć, że piękno jest jego powołaniem, zadanym mu przez Stwórcę wraz z darem «talentu artystycznego». Rzecz jasna, także ten talent należy pomnażać, zgodnie z wymową ewangelicznej przypowieści o talentach (por. Mt 25,14-30).
Tutaj dotykamy samego sedna problemu. Kto dostrzega w sobie tę Bożą iskrę, którą jest powołanie artystyczne - powołanie poety, pisarza, malarza, rzeźbiarza, architekta, muzyka, aktora... - odkrywa zarazem pewną powinność: nie można zmarnować tego talentu, ale trzeba go rozwijać, ażeby nim służyć bliźniemu i całej ludzkości.
Artysta a dobro wspólne
4. Społeczeństwo potrzebuje bowiem artystów, podobnie jak potrzebuje naukowców i techników, pracowników fizycznych i umysłowych, świadków wiary, nauczycieli, ojców i matek, którzy zabezpieczają wzrastanie człowieka i rozwój społeczeństwa poprzez ową wzniosłą formę sztuki, jaką jest «sztuka wychowania». W rozległej panoramie kultury każdego narodu artyści mają swoje miejsce. Gdy idąc za głosem natchnienia tworzą dzieła naprawdę wartościowe i piękne, nie tylko wzbogacają dziedzictwo kulturowe każdego narodu i całej ludzkości, ale pełnią także cenną posługę społeczną na rzecz dobra wspólnego.
Odrębne powołanie każdego artysty określa pole jego służby, a zarazem wskazuje zadania, które go czekają, ciężką pracę, do której musi być przygotowany, i wreszcie odpowiedzialność, którą winien podjąć. Artysta świadomy tego wszystkiego wie także, że musi działać nie kierując się dążeniem do próżnej chwały ani żądzą taniej popularności, ani tym mniej nadzieją na osobiste korzyści. Istnieje zatem pewna etyka czy wręcz «duchowość» służby artystycznej, która ma swój udział w życiu i w odrodzeniu każdego narodu. Na to właśnie zdaje się wskazywać Cyprian Norwid, kiedy pisze:
«(...) Bo piękno na to jest, by zachwycało
Do pracy - praca, by się zmartwychwstało».
Sztuka w obliczu tajemnicy Słowa Wcielonego
5. Prawo Starego Testamentu zawiera wyraźny zakaz przedstawiania Boga niewidzialnego i niewyrażalnego przy pomocy «posągu rzeźbionego lub z lanego metalu» (por. Pwt 27,15), ponieważ Bóg przerasta wszelkie wizerunki materialne: «Jestem, który jestem» (Wj 3,14). Jednakże w tajemnicy Wcielenia sam Syn Boży stał się widzialny: «Gdy jednak nadeszła pełnia czasu, zesłał Bóg Syna swego, zrodzonego z niewiasty» (Ga 4,4). Bóg stał się człowiekiem w Jezusie Chrystusie, który jest «centralną tajemnicą, do której należy się odwoływać, aby zrozumieć zagadkę istnienia człowieka, świata stworzonego i samego Boga» .6
Ta podstawowa widzialność «Boga-Tajemnicy» stanowiła zachętę i wyzwanie dla chrześcijan także na płaszczyźnie twórczości artystycznej. Na tej glebie rozkwitło piękno, które właśnie stąd, z tajemnicy Wcielenia, czerpało żywotne soki. Stając się człowiekiem, Syn Boży wniósł bowiem w dzieje ludzkości całe ewangeliczne bogactwo prawdy i dobra, a wraz z nim objawił także nowy wymiar piękna: orędzie ewangeliczne jest nim napełnione po brzegi.
Pismo Święte stało się zatem swego rodzaju «ogromnym słownikiem» (P. Claudel) i «atlasem ikonograficznym» (M. Chagall), z którego czerpała chrześcijańska kultura i sztuka. Już sam Stary Testament, interpretowany w świetle Nowego, odsłonił niewyczerpane źródła natchnienia. Poczynając od opisów stworzenia i grzechu pierworodnego, potopu, historii Patriarchów i wyjścia z Egiptu aż po wiele innych wydarzeń i postaci z dziejów zbawienia, tekst biblijny rozpalał wyobraźnię malarzy, poetów, muzyków, twórców teatru i kina. Postać Hioba - by posłużyć się jednym tylko przykładem - z całą swoją wstrząsającą i zawsze aktualną problematyką cierpienia, nieustannie budzi zainteresowanie filozofii, ale także literatury i sztuki. A cóż powiedzieć o Nowym Testamencie? Od narodzenia po Golgotę, od przemienienia po zmartwychwstanie, od cudów i nauczania Chrystusa po wydarzenia opisane w Dziejach Apostolskich lub zapowiadane w Apokalipsie w ujęciu eschatologicznym - niezliczoną ilość razy biblijne słowo stawało się obrazem, muzyką, poezją, wyrażając językiem sztuki tajemnicę «Słowa, które stało się ciałem».
W dziejach kultury wszystko to przyczyniło się do powstania rozległego dziedzictwa wiary i piękna. Wzbogaciło ono przede wszystkim modlitwę i życie ludzi wierzących. W czasach, gdy znajomość pisma była mało rozpowszechniona, dla wielu z nich graficzne przedstawienia Biblii stanowiły nawet konkretne narzędzie katechezy.7 Dla wszystkich jednak, wierzących i niewierzących, dzieła sztuki inspirowane przez Pismo Święte pozostają jakby odblaskiem niezgłębionej tajemnicy, która ogarnia świat i jest w nim obecna.
Owocne przymierze Ewangelii i sztuki
6. Każda autentyczna inspiracja artystyczna wykracza bowiem poza to, co postrzegają zmysły, i przenikając rzeczywistość stara się wyjaśnić jej ukrytą tajemnicę. Ma swoje źródło w głębi ludzkiej duszy - tam, gdzie pragnienie nadania sensu własnemu życiu łączy się z nieuchwytnym doznaniem piękna i tajemniczej jedności rzeczy. Wszyscy artyści zdają sobie sprawę, jak głęboka przepaść istnieje między dziełem ich rąk, nawet najbardziej udanym, a olśniewającą doskonałością piękna, dostrzeżonego w chwili twórczego uniesienia: wszystko, co zdołają wyrazić malując, rzeźbiąc i tworząc, jest jedynie przebłyskiem owej światłości, która na kilka chwil zajaśniała oczom ich duszy.
Człowiek wierzący nie dziwi się temu, gdyż wie, że przez moment oglądał ów bezmiar światłości, która ma swoje pierwotne źródło w Bogu. Czyż można się zdumiewać, że duch zostaje niejako porażony tą wizją do tego stopnia, iż potrafi to wyrazić tylko nieudolnym bełkotem? Nikt bardziej niż prawdziwy artysta nie jest skłonny uznać własnej ograniczoności i potwierdzić słuszności słów świętego Pawła, według którego «Bóg (...) nie mieszka w świątyniach zbudowanych ręką ludzką, (...) nie powinniśmy sądzić, że Bóstwo jest podobne do złota albo do srebra, albo do kamienia, wytworu rąk i myśli człowieka» (por. Dz 17,24.29). Jeśli nawet wewnętrzna prawda rzeczy pozostaje zawsze «poza granicą» ludzkiej zdolności rozumienia, o ileż bardziej dotyczy to Boga, ukrytego w swej niezgłębionej tajemnicy!
Inna jest natura poznania przez wiarę, gdyż wymaga ono osobistego spotkania z Bogiem w Jezusie Chrystusie. Także to poznanie jednak może się wzbogacić dzięki intuicji artystycznej. Wymownym przykładem kontemplacji estetycznej, która prowadzi na wyżyny wiary, są między innymi dzieła błogosławionego Fra Angelico. Nie mniej znamienna jest tu też pełna zachwytu lauda, którą święty Franciszek z Asyżu dwukrotnie powtarza w swojej chartula, napisanej po otrzymaniu stygmatów Chrystusa na górze Alwerni: «Ty jesteś pięknem (...). Ty jesteś pięknem!».8 Tak komentuje to święty Bonawentura: «W rzeczach pięknych kontemplował Najpiękniejszego, a idąc śladami, jakie pozostawił On w stworzeniach, tropił wszędzie Umiłowanego».9
Z podobnym podejściem można się zetknąć w duchowości wschodniej, gdzie Chrystus określany jest jako «Najpiękniejszy, obdarzony pięknem bardziej niż wszyscy śmiertelni».10 Makary Wielki tak komentuje przemieniające i wyzwalające piękno Zmartwychwstałego: «Dusza, która została w pełni oświecona niewymowną chwałą jaśniejącego oblicza Chrystusa, jest pełna Ducha Świętego, (...) jest cała okiem, cała światłem, cała obliczem».11
Każda autentyczna forma sztuki jest swoistą drogą dostępu do głębszej rzeczywistości człowieka i świata. Tym samym stanowi też bardzo trafne wprowadzenie w perspektywę wiary, w której ludzkie doświadczenie znajduje najpełniejszą interpretację. Oto dlaczego pełnia prawdy zawarta w Ewangelii musiała od samego początku wzbudzić zainteresowanie artystów, z natury wrażliwych na wszelkie przejawy ukrytego piękna rzeczywistości.
Początki
7. Sztuka, z jaką zetknęło się chrześcijaństwo na początku swoich dziejów, była dojrzałym owocem świata klasycznego, wyrażała jego kanony estetyczne i zarazem była nośnikiem jego wartości. Podobnie jak w sferze życia i myśli, tak i na polu sztuki wiara kazała chrześcijanom dokonywać rozeznania, które nie pozwalało przyjmować bezkrytycznie zastanego dziedzictwa. Początki sztuki o inspiracji chrześcijańskiej były zatem skromne i ściśle związane z odczuwaną przez wierzących potrzebą wypracowania pewnych znaków, opartych na Piśmie Świętym, którymi mogliby wyrażać tajemnice wiary, a zarazem «symbolicznego kodu», pozwalającego na wzajemne rozpoznawanie się i identyfikację, zwłaszcza w trudnych okresach prześladowań. Któż nie pamięta owych symboli, w których można też dostrzec pierwsze ślady sztuki malarskiej i plastycznej? Znaki ryby, chlebów, pasterza wskazywały na tajemnicę, stając się jakby niepostrzeżenie zalążkami nowej sztuki.
Od chwili gdy edykt Konstantyna pozwolił chrześcijanom wypowiadać się z całkowitą swobodą, sztuka stała się uprzywilejowaną formą wyrażania wiary. W wielu miejscach zaczęto wznosić majestatyczne bazyliki, w których stosowano jeszcze architektoniczne kanony starożytnego pogaństwa, zarazem jednak naginając je do potrzeb nowego kultu. Jakże nie wspomnieć tu choćby o antycznych bazylikach św. Piotra czy św. Jana na Lateranie, ufundowanych przez samego Konstantyna? Albo o Hagia Sophia w Konstantynopolu, wzniesionej z rozkazu Justyniana i ozdobionej arcydziełami sztuki bizantyjskiej?
Podczas gdy architektura kształtowała przestrzeń sakralną, potrzeba kontemplacji misterium oraz ukazywania go w formach dostępnych dla ludzi prostych zrodziła stopniowo pierwsze formy sztuki malarskiej i rzeźbiarskiej. Zarazem powstawały też wczesne dzieła sztuki słowa i dźwięku: wśród licznych pism Augustyna znaleźć można także traktat De musica, natomiast Hilary, Ambroży, Prudencjusz, Efrem Syryjczyk, Grzegorz z Nazjanzu i Paulin z Noli - by wymienić tylko kilka postaci - przyczynili się do rozwoju chrześcijańskiej poezji, która często odznacza się wysokim poziomem nie tylko teologicznym, ale również literackim. Ich program poetycki opierał się na formach odziedziczonych po klasykach, ale czerpał z czystego źródła Ewangelii, co trafnie wyraził święty poeta z Noli: «Jedyną sztuką jest dla nas wiara, a jedyną pieśnią Chrystus».12 Nieco później Grzegorz Wielki, układając swoje Antyphonarium, stworzył podstawy dla bujnego rozwoju owej niezwykle oryginalnej odmiany muzyki sakralnej, która nosi jego imię. Natchniona melodyka śpiewu gregoriańskiego miała się stać w następnych stuleciach charakterystyczną formą wyrażania wiary Kościoła w muzyce podczas liturgicznej celebracji świętych tajemnic. Tak oto «piękno» łączyło się z «prawdą», aby także drogami sztuki przenosić ludzkie dusze ze świata zmysłowego w rzeczywistość wieczną.
W tym procesie rozwoju nie brakło też momentów trudnych. Właśnie wokół problemu graficznego przedstawiania chrześcijańskiego misterium toczył się we wczesnych wiekach zaciekły spór, który przeszedł do historii pod nazwą «walk obrazoburczych». Święte wizerunki, rozpowszechnione już w praktyce kultowej Ludu Bożego, stały się przedmiotem gwałtownej kontestacji. Sobór obradujący w Nicei w 787 r., który uznał dopuszczalność tych wizerunków i ich kultu,był wydarzeniem historycznym nie tylko dla wiary, ale także dla samej kultury. Decydującym argumentem, jakim posłużyli się biskupi, aby rozstrzygnąć spór, była tajemnica Wcielenia: skoro Syn Boży wszedł w świat widzialnej rzeczywistości, czyniąc ze swego człowieczeństwa jakby pomost między sferą widzialną a niewidzialną, to przez analogię wolno uznać, że zgodnie z logiką znaków graficzne przedstawienie tajemnicy może być traktowane jako jej zmysłowo postrzegalne uobecnienie. Ikona nie jest czczona dla niej samej, ale odsyła do rzeczywistości, którą przedstawia.13
Średniowiecze
8. Kolejne stulecia były świadkami bujnego rozwoju sztuki chrześcijańskiej. Na Wschodzie nadal kwitła sztuka ikonograficzna, związana ze szczególnymi kanonami teologicznymi i estetycznymi oraz oparta na przeświadczeniu, że ikona jest poniekąd sakramentem. Uobecnia bowiem tajemnicę Wcielenia, w tym czy innym jej aspekcie, analogicznie do tego, jak uobecniają ją sakramenty. Właśnie dlatego piękno ikony można docenić przede wszystkim we wnętrzu świątyni, której półmrok rozjaśniony jest niezliczonymi odblaskami płonących lamp. Tak pisze o tym Paweł Florenski: «Złoto - grubiańskie, ociężałe, bezużyteczne w pełnym świetle dnia - w drżącym blasku lampy albo świecy ożywa, tryska w różne strony tysiącami iskier i pozwala domyślać się istnienia innych, nadziemskich świateł, które wypełniają przestrzeń nieba».14
Na Zachodzie artyści zajmowali bardzo różne stanowiska, w zależności także od najgłębszych przekonań, charakteryzujących środowisko kulturowe danej epoki. Dziedzictwo artystyczne nagromadzone w ciągu stuleci obejmuje bardzo rozległy i różnorodny zbiór natchnionych dzieł sztuki sakralnej, które napełniają podziwem także współczesnego człowieka. Na pierwszy plan wysuwają się niezmiennie wielkie budowle sakralne, w których funkcjonalność łączy się harmonijnie z twórczą fantazją, inspirowaną zmysłem piękna i intuicyjną wrażliwością na tajemnicę. Tak powstały różne style dobrze znane historykom sztuki. Siła i prostota stylu romańskiego, którego wyrazem są katedry i zespoły klasztorne, przeradza się stopniowo w strzelistość i wspaniałość gotyku. W tych formach kryje się nie tylko geniusz artysty, ale dusza narodu. Gra świateł i cieni, współistnienie form masywnych i smukłych - za tym wszystkim stoją oczywiście względy natury techniczno-strukturalnej, ale także dramat doświadczenia Boga w mysterium tremendum et fascinosum. Czyż można zamknąć w tych kilku uwagach, i to obejmujących różne dziedziny sztuki, całą twórczą energię długich stuleci chrześcijańskiego średniowiecza? Cała kultura, mimo ograniczeń nieodłącznie związanych z ludzką naturą, przesiąkła Ewangelią: gdy powstawała Summa świętego Tomasza jako owoc myśli teologicznej, architektura kościołów naginała materię do adoracji misterium, a wspaniały poeta Dante Alighieri tworzył «poemat święty, gdzie niebo z ziemią przyłożyły ręce»15 - jak on sam określa swoją Boską Komedię.
Humanizm i Odrodzenie
9. Pomyślny klimat kulturowy, który umożliwił niezwykły rozkwit sztuki w epoce Humanizmu i Odrodzenia, ukształtował też w dużej mierze stosunek artystów tego okresu do rzeczywistości religijnej. Źródła ich inspiracji są oczywiście różnorakie, podobnie jak ich style - przynajmniej w przypadku największych z nich. Nie zamierzam tu jednak przypominać faktów, które wy, artyści, dobrze znacie. Pragnę natomiast, pisząc do was z Pałacu Apostolskiego - który także jest swoistą skarbnicą arcydzieł, być może jedyną w swoim rodzaju na świecie - stać się głosem wielkich artystów, którzy tutaj ujawnili bogactwo swojego geniuszu, często przenikniętego niezwykle głęboką duchowością. Stąd przemawia do nas Michał Anioł, który we freskach Kaplicy Sykstyńskiej zawarł niejako cały dramat i misterium świata, od stworzenia po Sąd Ostateczny, ukazując oblicze Boga Ojca, Chrystusa sędziego oraz człowieka przemierzającego trudną drogę od początków do kresu dziejów. Stąd przemawia subtelny i głęboki geniusz Rafaela, wskazując na ukrytą w wielu jego dziełach malarskich, zwłaszcza w «Dyspucie» w Stanza della Segnatura, tajemnicę objawienia Boga w Trójcy, który w Eucharystii staje się towarzyszem drogi człowieka i rozjaśnia swoim światłem pytania i oczekiwania ludzkiego rozumu. Stąd, z tej majestatycznej bazyliki poświęconej Księciu Apostołów, z kolumnady, która przypomina ramiona otwarte na przyjęcie ludzkości, przemawiają wciąż tacy mistrzowie jak Bramante, Bernini, Borromini, Maderno, by wymienić tylko najwybitniejszych, wyrażając plastycznie sens tajemnicy, która czyni z Kościoła społeczność uniwersalną, gościnną, matkę i towarzyszkę drogi każdego człowieka poszukującego Boga.
W tym niezwykłym kompleksie budowli sztuka sakralna wyraziła się z niezwykłą mocą, tworząc dzieła o nieprzemijalnej wartości zarazem estetycznej i religijnej. Jej cechą charakterystyczną stawało się w coraz większej mierze - pod wpływem Humanizmu i Odrodzenia, a później kolejnych nurtów kultury i nauki - zainteresowanie człowiekiem, światem, rzeczywistością historyczną. To zainteresowanie samo w sobie nie jest bynajmniej zagrożeniem dla wiary chrześcijańskiej, skupionej wokół tajemnicy Wcielenia, a zatem wokół objawienia wartości człowieka przez Boga. Przekonują nas o tym właśnie wymienieni tutaj artyści. Wystarczy pomyśleć, jak Michał Anioł wyraża w swoich obrazach i rzeźbach piękno ludzkiego ciała.16
Także zresztą w nowym klimacie ostatnich stuleci, gdy część społeczeństwa wydaje się zobojętniała na wiarę, sztuka religijna nie przestaje się rozwijać. Możemy się o tym przekonać obserwując nie tylko dziedzinę sztuk plastycznych, ale także bujnie rozwijającą się w tym samym okresie muzykę sakralną, komponowaną dla potrzeb liturgii czy choćby nawiązującą do tematów religijnych. Obok licznych artystów, którzy poświęcili jej wiele sił - czyż można tu nie wspomnieć przynajmniej Pierluigiego da Palestrina albo Orlanda di Lasso czy Tomasa Luisa de Victoria - wielu innych znanych kompozytorów - od Händla do Bacha, od Mozarta do Schuberta, od Beethovena do Berlioza, od Liszta do Verdiego - pozostawiło nam niezwykle natchnione dzieła także w tej dziedzinie.
W dążeniu do odnowy dialogu
10. Ale jest też prawdą, że w epoce nowożytnej obok tego nurtu humanizmu chrześcijańskiego, nadal tworzącego wybitne dzieła kultury i sztuki, stopniowo ukształtowała się też inna forma humanizmu, którą cechuje nieobecność Boga, a często sprzeciw wobec Boga. Ten klimat prowadził czasem do rozejścia się dróg sztuki i wiary, przynajmniej w tym sensie, że wielu artystów okazywało mniejsze zainteresowanie tematami religijnymi.
Jak jednak wiecie, Kościół nadal żywi bardzo wysokie uznanie dla sztuki jako takiej. Sztuka bowiem, jeżeli jest autentyczna, choć niekoniecznie wyraża się w formach typowo religijnych, zachowuje więź wewnętrznego pokrewieństwa ze światem wiary, tak że nawet w sytuacji głębokiego rozłamu między kulturą a Kościołem właśnie sztuka pozostaje swego rodzaju pomostem prowadzącym do doświadczenia religijnego. Jako poszukiwanie prawdy, owoc wyobraźni wykraczającej poza codzienność, sztuka jest ze swej natury swoistym wezwaniem do otwarcia się na Tajemnicę. Nawet wówczas gdy artysta zanurza się w najmroczniejszych otchłaniach duszy lub opisuje najbardziej wstrząsające przejawy zła, staje się w pewien sposób wyrazicielem powszechnego oczekiwania na odkupienie.
Jest zatem zrozumiałe, dlaczego Kościół przywiązuje szczególną wagę do dialogu ze sztuką i pragnie zawrzeć w naszej epoce nowe przymierze z artystami, do którego wzywał usilnie mój czcigodny poprzednik Paweł VI w przemówieniu skierowanym 7 maja 1964 r. do artystów podczas specjalnego spotkania w Kaplicy Sykstyńskiej.17 Kościół żywi nadzieję, że współpraca ta przyniesie naszej epoce nową «epifanię» piękna oraz pomoże zaspokoić we właściwy sposób potrzeby chrześcijańskiej wspólnoty.
W duchu Soboru Watykańskiego II
11. Sobór Watykański II położył podwaliny pod nową relację między Kościołem a kulturą, czego bezpośrednie konsekwencje dotyczą także świata sztuki. Relacja ta ma się rozwijać pod znakiem przyjaźni, otwartości i dialogu. W Konstytucji duszpasterskiej Gaudium et spes Ojcowie soborowi podkreślili «wielkie znaczenie» literatury i sztuki w życiu człowieka: «Usiłują one bowiem dać wyraz przyrodzonemu uzdolnieniu człowieka, jego problemom i doświadczeniom w dążeniu do poznania i doskonalenia siebie oraz świata; starają się ukazać stanowisko człowieka w historii i w całym świecie, jego nędze i radości, oświetlić potrzeby i możliwości ludzi oraz naszkicować lepszy los człowieka».18
Opierając się na tych podstawach, Ojcowie skierowali na zakończenie Soboru pozdrowienie i wezwanie do artystów: «Świat, w którym żyjemy - pisali - potrzebuje piękna, aby nie pogrążyć się w rozpaczy. Piękno podobnie jak prawda budzi radość w ludzkich sercach i jest cennym owocem, który trwa mimo upływu czasu, tworzy więź między pokoleniami i łączy je w jednomyślnym podziwie!».19 Właśnie w tym duchu głębokiej czci dla piękna Konstytucja o liturgii świętej Sacrosanctum Concilium przypomniała długą tradycję przyjaźni, jaką Kościół okazywał sztuce, a mówiąc bardziej bezpośrednio o sztuce sakralnej, «szczycie» sztuki religijnej, nie wahała się nazwać «szlachetną usługą» pracy artystów, którzy tworzą dzieła zdolne ukazać w jakiejś mierze nieskończone piękno Boga i skierować ku Niemu ludzkie umysły.20 Także dzięki ich pracy «ujawnia się lepiej znajomość Boga, a głoszenie Ewangelii staje się dla umysłów ludzi zrozumialsze».21 W tym świetle nie budzi zdziwienia teza o. Marie Dominique Chenu, że również historyk teologii nie wykonałby w pełni swojego zadania, gdyby nie poświęcił należytej uwagi dziełom sztuki, zarówno literackim jak i plastycznym, które na swój sposób są «nie tylko estetycznymi ilustracjami, ale prawdziwymi 'źródłami' teologicznymi».22
Kościół potrzebuje sztuki
12. Aby głosić orędzie, które powierzył mu Chrystus, Kościół potrzebuje sztuki. Musi bowiem sprawiać, aby rzeczywistość duchowa, niewidzialna, Boża, stawała się postrzegalna, a nawet w miarę możliwości pociągająca. Musi zatem wyrażać w zrozumiałych formułach to, co samo w sobie jest niewyrażalne. Otóż sztuka odznacza się sobie tylko właściwą zdolnością ujmowania wybranego aspektu tego orędzia, przekładania go na język barw, kształtów i dźwięków, które wspomagają intuicję człowieka patrzącego lub słuchającego. Czyni to, nie odbierając samemu orędziu wymiaru transcendentnego ani aury tajemnicy.
Kościół potrzebuje zwłaszcza tych, którzy umieją zrealizować to wszystko na płaszczyźnie literatury i sztuk plastycznych, wykorzystując niezliczone możliwości obrazów oraz ich znaczeń symbolicznych. Sam Chrystus często posługiwał się obrazami w swoim przepowiadaniu, co było w pełni zgodne z logiką Wcielenia, w którym On sam zechciał się stać ikoną niewidzialnego Boga.
Kościół potrzebuje także muzyków. Ileż utworów muzyki sakralnej zostało skomponowanych w ciągu stuleci przez twórców przenikniętych głębokim zmysłem tajemnicy! Tysiące wierzących umacniało swoją wiarę muzyką, która wypływała z serc innych wierzących i stawała się częścią liturgii, a przynajmniej bardzo cenną pomocą w jej godnym sprawowaniu. Śpiew pozwala przeżywać wiarę jako żywiołową radość i miłość, jako ufne oczekiwanie na zbawczą interwencję Bożą.
Kościół potrzebuje architektów, bo potrzebne mu są przestrzenie, w których mógłby gromadzić chrześcijański lud i sprawować zbawcze misteria. Po straszliwych zniszczeniach ostatniej wojny światowej i po powstaniu wielkich metropolii nowa generacja architektów nauczyła się rozumieć i spełniać wymogi chrześcijańskiego kultu, potwierdzając, że temat religijny może być źródłem inspiracji także dla współczesnych stylów architektonicznych. Dzięki temu wzniesiono wiele świątyń, które są miejscami modlitwy, ale zarazem prawdziwymi dziełami sztuki.
Czy sztuka potrzebuje Kościoła?
13. Kościół zatem potrzebuje sztuki. Czy można jednak powiedzieć, że także sztuce potrzebny jest Kościół? Pytanie to może brzmieć prowokacyjnie, ale jeśli je właściwie rozumiemy, okazuje się uprawnione i głęboko uzasadnione. Artysta nieustannie poszukuje ukrytego sensu rzeczy, z wielkim trudem stara się wyrazić rzeczywistość niewysłowioną. Nie sposób zatem nie dostrzec, jak wielkim źródłem natchnienia może być dla niego ta swoista «ojczyzna duszy», jaką jest religia. Czyż to nie w sferze religii człowiek zadaje najważniejsze pytania osobiste i poszukuje ostatecznych odpowiedzi egzystencjalnych?
W rzeczywistości temat religijny należy do najczęściej podejmowanych przez artystów każdej epoki. Kościół zawsze odwoływał się do ich twórczych zdolności, aby wyjaśniać ewangeliczne orędzie i ukazywać jego konkretne zastosowania w życiu chrześcijańskiej wspólnoty. Ta współpraca stała się źródłem wzajemnego ubogacenia duchowego. Ostatecznie przyczyniło się to do lepszego zrozumienia człowieka, jego autentycznego oblicza, jego prawdy. Ujawniła się także szczególna więź między sztuką a chrześcijańskim objawieniem. Nie znaczy to, że ludzki geniusz nie znalazł silnych bodźców również w innych środowiskach religijnych. Wystarczy wspomnieć sztukę antyku, zwłaszcza grecką i rzymską, czy choćby kwitnące do dziś prastare cywilizacje Wschodu. Pozostaje jednak prawdą, że chrześcijaństwo dzięki centralnej prawdzie o Wcieleniu Słowa Bożego otwiera przed artystą szczególnie bogaty skarbiec motywów inspiracji. O ileż uboższa byłaby sztuka, gdyby oddaliła się od niewyczerpanego źródła Ewangelii!
Apel do artystów
14. W tym liście zwracam się do was, artyści całego świata, aby raz jeszcze wyrazić wam mój szacunek oraz by przyczynić się do ponownego nawiązania bardziej owocnej współpracy między światem sztuki a Kościołem. Kieruję do was wezwanie, byście na nowo odkryli głęboki wymiar duchowy i religijny sztuki, który w każdej epoce znamionował jej najwznioślejsze dzieła. W tej perspektywie apeluję do was, artyści słowa pisanego i mówionego, teatru, muzyki i sztuk plastycznych, twórcy wykorzystujący najnowocześniejsze środki wyrazu. Zwracam się zwłaszcza do was, artyści chrześcijańscy: każdemu z was pragnę przypomnieć, że przymierze istniejące od zawsze między Ewangelią a sztuką, niezależnie od swoich aspektów funkcjonalnych, wiąże się z wezwaniem do wniknięcia twórczą intuicją w głąb tajemnicy Boga Wcielonego, a zarazem w tajemnicę człowieka.
Każdy człowiek w pewnym sensie pozostaje nieznany samemu sobie. Jezus Chrystus objawia nie tylko Boga, ale «objawia w pełni człowieka samemu człowiekowi».23 W Chrystusie Bóg pojednał świat ze sobą. Wszyscy wierzący są powołani, by dawać o tym świadectwo; ale to wy, którzy poświęciliście życie sztuce, macie ukazywać bogactwem swego geniuszu, że świat jest odkupiony przez Chrystusa: odkupiony jest człowiek, odkupione jest ciało ludzkie, odkupione jest całe stworzenie, o którym św. Paweł napisał, że «z upragnieniem oczekuje objawienia się synów Bożych» (Rz 8,19). To stworzenie oczekuje objawienia się synów Bożych także poprzez sztukę i w sztuce. Jest to właśnie wasze zadanie. Obcując z dziełami sztuki, ludzkość wszystkich epok - także współczesna - spodziewa się, że dzięki nim pozna lepiej swoją drogę i przeznaczenie.
Duch Stwórca a natchnienie twórcze
15. W Kościele rozbrzmiewa często wezwanie do Ducha Świętego:
Veni, Creator Spiritus... - «O Stworzycielu, Duchu, przyjdź,
Nawiedź dusz wiernych Tobie krąg,
Niebieską łaskę zesłać racz
Duch Święty - «Tchnienie»(ruah) to Ten, o którym mówi już Księga Rodzaju: «Ziemia zaś była bezładem i pustkowiem: ciemność była nad powierzchnią bezmiaru wód, a Duch Boży unosił się nad wodami» (1, 2). Jakże bliskie są sobie te słowa:«tchnienie» i «natchnienie»! Duch jest tajemniczym artystą wszechświata. W perspektywie trzeciego tysiąclecia pragnę życzyć wszystkim artystom obfitości tych właśnie twórczych natchnień, z których bierze początek każde autentyczne dzieło sztuki.
Drodzy artyści, jak dobrze wiecie, wiele różnych bodźców wewnętrznych i zewnętrznych może stać się natchnieniem dla waszej twórczości. Każde autentyczne natchnienie zawiera jednak w sobie jakby ślad owego «tchnienia», którym Duch Stwórcy przenikał dzieło stworzenia od początku. Przekraczając tajemnicze prawa, które rządzą wszechświatem, Boskie tchnienie Ducha Stwórcy spotyka się z geniuszem człowieka i rozbudza jego zdolności twórcze. Nawiązuje z nim łączność przez swego rodzaju objawienie wewnętrzne, które zawiera w sobie wskazanie dobra i piękna oraz budzi w człowieku moce umysłu i serca, przez co uzdalnia go do powzięcia jakiejś idei i do nadania jej formy w dziele sztuki. Słusznie mówi się wtedy - choć tylko przez analogię - o «działaniu łaski», ponieważ człowiek ma tu możliwość doświadczenia w jakiejś mierze Absolutu, który go przerasta.
«Piękno», które zbawia
16. Na progu trzeciego tysiąclecia życzę wam wszystkim, drodzy artyści, abyście doznawali takich twórczych natchnień ze szczególną siłą. Oby piękno, które będziecie przekazywać pokoleniom przyszłości, miało moc wzbudzania w nich zachwytu! W obliczu świętości życia i człowieka, w obliczu cudów wszechświata zachwyt jest jedyną adekwatną postawą.
Właśnie zachwyt może się stać źródłem owego entuzjazmu «do pracy», o którym mówi Norwid w wierszu cytowanym na początku. Tego entuzjazmu potrzebują ludzie współcześni i jutrzejsi, ażeby podejmować i przezwyciężać wielkie wyzwania jawiące się już na widnokręgu. Dzięki niemu ludzkość po każdym upadku będzie mogła wciąż dźwigać się i zmartwychwstawać. W tym właśnie sensie powiedziano z proroczą intuicją, że «piękno zbawi świat».25
Piękno jest kluczem tajemnicy i wezwaniem transcendencji. Zachęca człowieka, aby poznał smak życia i umiał marzyć o przyszłości. Dlatego piękno rzeczy stworzonych nie może przynieść mu zaspokojenia i budzi ową utajoną tęsknotę za Bogiem, którą święty Augustyn, rozmiłowany w pięknie, umiał wyrazić w niezrównanych słowach: «Późno Cię umiłowałem, Piękności tak dawna a tak nowa, późno Cię umiłowałem».26
Niech różnorakie drogi, którymi podążacie, artyści całego świata, prowadzą was wszystkich do owego bezmiernego Oceanu piękna, gdzie zachwyt staje się podziwem, upojeniem, niewymowną radością.
Niech drogowskazem i natchnieniem będzie dla was tajemnica zmartwychwstałego Chrystusa, którą w tych dniach Kościół z radością kontempluje.
Niech wam towarzyszy Najświętsza Panna - «cała piękna»: Jej wizerunek przedstawiali w swych dziełach niezliczeni artyści, a wielki Dante ogląda Ją w chwale Raju jako «piękność, co była rozkoszą dla oczu świętych onych rzesz bez końca».27
«Wyjdzie z zamętu świat ducha ...». Ze słów, które Adam Mickiewicz napisał w czasach bardzo trudnych i bolesnych dla swojej ojczyzny,28 pragnę zaczerpnąć życzenie dla was: niech wasza sztuka przyczynia się do upowszechnienia prawdziwego piękna, które będzie niejako echem obecności Ducha Bożego i dzięki temu przekształci materię, otwierając umysły na rzeczywistość wieczną.
Z całego serca życzę wam wszelkiej pomyślności!
Watykan, dnia 4 kwietnia 1999, w Niedzielę Wielkanocną Zmartwychwstania Pańskiego, w dwudziestym pierwszym roku mego Pontyfikatu.
Przypisy:
1. Dialogus de ludo globi, lib. II: "Philosophisch-Theologische Schriften", Wien 1967, III, s. 332.
2. Cnoty moralne, a wśród nich szczególnie roztropność, pozwalają podmiotowi działać zgodnie z kryterium dobra i zła moralnego: według recta ratio agibilium (właściwego kryterium działania). Sztuka zaś jest określana w filozofii jako recta ratio factibilium (właściwe kryterium rzeczy, które człowiek tworzy).
3. Promethidion: Bogumił, ww. 185-186: Pisma wybrane, Warszawa 1968, t. 2, s. 216.
4. Trafnie wyraża to w przekładzie greckim Septuaginta, oddając hebrajski termin t(o-)b (dobre) słowem kalón (piękne).
5. Filebo, 65 A.
6. Jan Paweł II, Enc. Fides et ratio (14 września 1998), 80: AAS 91 (1999), 67.
7. Ta zasada pedagogiczna została autorytatywnie sformułowana przez św. Grzegorza Wielkiego w liście z r. 599 do Biskupa Marsylii Serena: «Malarstwo jest stosowane w kościołach, aby analfabeci przynajmniej patrząc na ściany, odczytywali to, czego nie potrafią odcyfrować z ksiąg», Epistulae IX, 209: CCL 140A, 1714.
8. Lodi di Dio altissimo, ww. 7 i 10: Fonti Francescane, n. 261,Padova 1982, s. 177.
9. Legenda maior, IX, 1: Fonti Francescane, n. 1162, l.c., s. 911.
10. Pieśń pochwalna z Jutrzni Wielkiej Soboty.
11. Homilia I, 2: PG 34, 451.
12. «At nobis ars una fides et musica Christus»: Carmen 20, 31: CCL 203, 144.
13. Por. Jan PaweŁ II, List apost. Duodecimum saeculum (4 grudnia 1987), 8-9: AAS 80 (1988), 247-249.
14. La prospettiva rovesciata ed altri scritti, Roma 1984, s. 63.
15. Raj, XXV, 1-2, wyd. M. Kot, Kraków 1947.
16. Por. Jan Paweł II, Homilia podczas Mszy św. z okazji odsłonięcia odrestaurowanego fresku «Sąd Ostateczny» Michała Anioław Kaplicy Sykstyńskiej (8 kwietnia 1994), L'Osservatore Romano, wyd. polskie nr 51994, ss. 32-34.
17. Por. AAS 56 (1964), 438-444.
18. N. 62.
19. Przesłanie do artystów (8 grudnia 1965): AAS 58 (1966), 13.
20. Por. n. 122.
21. Sobór Wat. II, Konst. duszpast. o Kościele w świecie wspóczesnym Gaudium et spes, 62.
22. La teologia nel XII secolo, Milano 1992, s. 9.
23. Sobór Wat. II, Konst. duszpast. o Kościele w świecie współczesnym Gaudium et spes, 22.
24. Hymn z Nieszporów Niedzieli Zesłania Ducha Świętego.
25. F. Dostojewski, Idiota, cz. III, rozdz. V, Mediolan 1998, s. 645.
26. «Sero te amavi, pulchritudo tam anatiqua et tam nova, sero te amavi!»: Confessiones, 10, 27: CCL 27, 251.
27. Raj, XXXI, 134-135, wyd. cyt.
28. Oda do młodości, w. 69: Wybór poezji, Wrocław 1986, t. I, s. 63.
Nadzieja dla współczesnej kultury
rozmowa z księdzem prof. dr dab. Jerzym Szymikiem
W jaki sposób określiłby Ksiądz współczesną kulturę?
Definiować się nie ważę. Przede wszystkim dlatego, że podstawowym wyznacznikiem współczesnej kultury jest pluralizm. Jest ona niebywale złożona, nie istnieje prosty sposób jej opisu, jest pluralistyczna i pluriformiczna we wszystkich możliwych sensach tego słowa, tzn. specyfikuje ją geografia, polityka, geopolityka, różny stopień zaawansowania cywilizacyjnego rozmaitych ludów i narodów, wielkie religie, różne systemy i synkretyzmy, jest to złożone i skomplikowane zjawisko w dobie globalizacji — jeśli myśleć o całym świecie. Kultura, którą określamy mianem chrześcijańskiej, jest ciągle ważna, ale nie dominująca.
Jakie zatem jest miejsce i rola kultury chrześcijańskiej w kulturze powszechnej?
Świat kultury to wytwory osobowego działania człowieka. Kultura chrześcijańska to jest ten kształt powszechnej kultury — czyli tego, wśród czego człowiek żyje, co tworzy, w dziedzinie nauki, sztuki, codzienności — który swoje inspiracje czerpie z chrześcijańskiego myślenia o życiu, o człowieku, o świecie. Jest to kultura tworzona w kręgu promieniowania wiary chrześcijańskiej, wiary w to, że Bóg jest miłością, że interesuje się tym światem, że stał się człowiekiem, że umarł za nas i dla nas na krzyżu, że zmartwychwstał, zesłał Ducha Świętego, dał Kościół, że powołaniem człowieka jest wspólnota z tak pojętym i wyznawanym Bogiem, że to się realizuje przez bezgraniczną miłość do wszystkich i do wszystkiego i że celem człowieka nie jest unicestwienie, ale niebo. Ten krąg kilku podstawowych prawd da się wyłuskać bez większego trudu z chrześcijańskiego credo. Jeżeli one wpływają na kształt tego, jak, w czym, z czego i dlaczego człowiek żyje, to tym jest właśnie kultura chrześcijańska. Kardynał Paul Poupard, przewodniczący Papieskiej Komisji ds. Kultury, powiada, że „nie istnieje inna kultura niż ta, która przywraca człowiekowi ten świetlany wymiar”, przez który rozumie „od-Boskie” pochodzenie człowieka i „ku-Boski” jego cel. To „czyni kulturę”, tłumaczy kardynał w rozmowie z Marie-Joëlle Guillaume, kulturę, która jest sposobem bycia, myślenia i życia, sprawiając, „że każdy czuje się dobrze z samym sobą, z innymi, z naturą i z Bogiem. Każdy jest na swoim miejscu. Nawet jeśli zdarzają się napięcia, to ten świat nie jest sprzeczny. Jest on spójny w swej głębokiej jedności”. Ten sposób widzenia i myślenia jest mi bardzo bliski.
Kultura powszechna odbiega dziś od chrześcijańskiej wizji świata. Czas, w którym żyjemy, zwykło się nazywać postmodernizmem. W czym się on wyraża?
Przede wszystkim w powszechnym poczuciu pewnej pustki, wyczerpania możliwości, a używając języka nieco archaicznego, we wzroście nastrojów dekadenckich. Od strony negatywnej jest to poczucie fragmentaryzacji naszego świata, atrofii sensu, kresu witalności, czegoś, co kiedyś Fukuyama określił końcem historii. Wszystko już było i właściwie jedyne, co można robić w sztuce i w życiu, to tworzyć niczemu i nikomu nie służące kolaże. Spora doza smutku, beznadziei to aura unoszącą się nad tym wszystkim.
Natomiast od strony pozytywnej postmodernizm jest twórczym doświadczeniem pustki. Pozytywne bowiem jest to, że świat postmodernistyczny staje się światem nieco pokorniejszym od modernistycznego, czy od wcześniejszego jeszcze, pozytywistycznego.
Kiedyś człowiekowi się wydawało, że konstruując maszynę parową czy wysyłając kosmonautów na Księżyc, odkrywając to i owo — staje się panem świata. Postmodernizm jest czasem powrotu skromności w tej dziedzinie. Oczywiście temu zjawisku towarzyszy nieraz nie tyle religijna pokora, ile bezbożna frustracja, ale jest to jednak wielka szansa dla postmodernistycznego człowieka, by otworzyć się na głębię tajemnicy istnienia, by porażkę przekuć w zwycięstwo. Powrót świadomości własnej skończoności może być początkiem wychodzenia z choroby, którą można by nazwać „syndromem demiurga”.
Postmodernizm to także kryzys wartości. Niepokojące zmiany w tej dziedzinie można zauważyć już w oświeceniu. Max Scheler postawił tezę, że właśnie w XVIII wieku nastąpiła zmiana w rozumieniu wartości — odtąd wartość nie jest już rozumiana jedynie w sensie dobra duchowego, lecz także w znaczeniu ekonomicznym, materialnym. Czy właśnie to drugie rozumienie dominuje w naszym społeczeństwie? Czy istotnie można dzisiaj mówić o kryzysie wartości?
Bałbym się twierdzić, że z chrześcijańskiego punktu widzenia apogeum rozwoju ludzkości przypada na okres średniowiecza, jakby krzywa duchowego rozwoju rosła do tego czasu, a potem już tylko malała przez długie wieki. Ksiądz Józef Tischner powiedział kiedyś — i myślę, że jest w tym wielka mądrość — iż po dwudziestu wiekach zdążyliśmy dopiero zrozumieć pierwsze zdanie Ewangelii. Odkrycie głębi chrześcijaństwa oraz tego, jak ewangelicznie przemieniać świat, jak go rozumieć, są dopiero przed nami. Rośniemy, choć prawdopodobnie ów wzrost trzeba opisać za pomocą linii sinusoidalnej.
Wszystkie te charakterystyczne dla współczesności cechy religijności: indywidualizm, skłonność do ekspresji, nacisk na to, że nie tyle jest ważna instytucja, ile człowiek, ze swoją prywatną, osobistą wolnością, to są niewątpliwie zdobycze współczesności wynikające oczywiście z kulturotwórczego wpływu Ewangelii. Jesteśmy w wymienionych stadiach bliżsi duchowi Ewangelii niż średniowiecze, które skądinąd podziwiam i szanuję. Generalnie Max Scheler zapewne ma rację. Wystarczy się rozejrzeć, a może wystarczy przyjrzeć się sobie, by zauważyć niebezpieczną przewagę rzeczy nad duchem.
Wyższość wartości materialnych nad duchowymi; „nowego samochodu” nad „własną pobożnością”.
Samochód… a może wcześniej to było zamczysko, a jeszcze wcześniej maczuga. To zjawisko jest chyba stale obecne w dziejach ludzkiego gatunku. Albo pobożność, która ma zapewnić nowe auto, czyli Bóg jako gwarant ziemskiego raju, religia jako instrument. Ten typ pokus tkwi we mnie, w nas: bardziej mieć niż być — to oczywiste dla każdego, kto ma choćby odrobinę samokrytycyzmu. Nie wiem, czy to jest na pewno tendencja epoki, ponowoczesnego kultu bożka dobrobytu i konsumpcji. Być może zawsze tak było, jest i będzie z człowiekiem. To czuły punkt człowieczeństwa i doznajemy nieustannie pokuszenia ze strony mieć. Równocześnie zawsze byli święci, herosi, żyjący radami ewangelicznymi.
Potrzeba autorytetu, pragnienie światła istnieją
Czy człowiek XXI wieku potrzebuje jeszcze autorytetu, a może znalazł już sobie środek zastępczy?
Potrzebuje — nie mam co do tego żadnych wątpliwości. Obracam się wśród ludzi młodych, studentów, doktorantów. To ludzie wykształceni albo kształcący się, czyli na pewno jest to krąg elitarny. Oni bez wątpienia potrzebują autorytetu i głośno o tym mówią albo przynajmniej wyraźnie to pokazują, nawet jeśli o tym nie mówią. Odbieram nieustannie ten jednoznaczny sygnał. Wydaje mi się, że moja praca na uczelni polega przede wszystkim na tym, żeby realizować jakąś formę bycia autorytetem (przewodnikiem, ojcem, mistrzem) dla młodych ludzi. Gdzie indziej też wyraźnie słyszę owo wołanie o autorytet. Przykładem może być to, co się dzieje wokół Jana Pawła II, to jak traktują go nastolatkowie ze wszystkich stron świata. To, co słyszę w rocku, w hip-hopie, to przecież zakamuflowane wołanie o autorytety — nierzadko przewrotnie formułowane, nieraz jest to krzyk rozczarowania z powodu ich braku. Potrzeba autorytetu, pragnienie światła, istnieją — nie mam co do tego żadnej wątpliwości. Życie w swojej zasadniczej substancji się nie zmieniło chyba pod tym względem od czasów ery kamienia łupanego, tzn. zawsze jedno pokolenie przekazuje coś następnemu. Nie przychodzimy na pusty świat — zawsze są jacyś trochę starsi, nieco mądrzejsi ludzie, którzy odrobinę więcej czasu spędzili na Ziemi, i od nich się uczymy. Źle się dzieje, jeżeli oni nie mają nic do przekazania. Jednak samo zjawisko, sam głód uczenia się, potrzeba trenowania w szkole życia, istnieje w swej zasadniczej treści niezmącone. Są pisklęta i gniazda, są drapieżniki i śmierć. Jest nauka latania i zakładanie własnego gniazda.
Kto może być autorytetem dla współczesnego człowieka? Kiedyś każda grupa (państwowa, etniczna czy wiekowa) miała swoje autorytety, osoby powszechnie szanowane i cenione; w każdym społeczeństwie była tzw. elita, która nadawała ton życiu. Dzisiaj wydaje się, że takich elit nie ma.
Autorytetem powinni być głównie rodzice. Dużym problem współczesności jest to, że często nim nie są. Jeśli miałbym podać absolutną czołówkę moich autorytetów, to jednym tchem wymieniłbym: moją Mamę, Jana Pawła II i arcybiskupa Alfonsa Nossola. Wszyscy troje mają umiejętność łączenia ognia z wodą — w ważnych sferach życia, na niezwykłą skalę.
Mama w niebywale oryginalny i dojrzały sposób, najdojrzalszy, z jakim się kiedykolwiek spotkałem, łączy wrażliwość i serdeczność z racjonalnością i zdrowym rozsądkiem. Proporcje są nie do podrobienia.
Papież w sposób, którego naśladowanie jest moim pragnieniem, łączy przywiązanie do tradycji z otwartością na nasz świat. Na tę skalę nikt w naszym świecie tego tak nie robi. To nieprawdopodobne, że będąc np. na koncercie rockowym, jest on w stanie nawiązać do najbardziej tradycyjnego zwrotu z Litanii do Serca Jezusowego. Można tu podać setki takich przykładów. W encyklice Fides et ratio, opisując walory filozoficznego myślenia wywiedzionego z neoscholastyki, nagle zaczyna życzliwie mówić o postmodernizmie. To bardzo charakterystyczna dla niego synteza wody i ognia.
Natomiast arcybiskup Nossol pokazuje mi, w jaki sposób — piastując wysokie funkcje i zaszczyty, wiele pracując i znacząc — można pozostać kimś naturalnie i głęboko pokornym, nie zarażonym bakcylem władzy. Czystość służby, czystość serca.
Oto łączenie ognia z wodą, czyli synteza kontrastów, które — wydaje się — nie mają prawa koegzystować. Oto moje autorytety.
Myślę, że trzeba odrobiny pokory i szacunku dla bliźnich. One dają w sumie docibilitas, to znaczy zdolność uczenia się od innych, świadomość, że inni mają wiele do dania. Wydaje mi się bowiem, że często krzyk i przekreślenie autorytetów miewają swoje źródło w braku pokory i wiążą się z typowym grzechem młodości: arogancją wobec przeszłości. My — a przed nami jakby nikogo nie było.
Obok wartości i autorytetów tradycja to kolejny filar życia wznoszony przez pokolenia. Jaka jest kondycja tradycji w naszej kulturze?
Człowiek potrzebuje tradycji jak tlenu. Nie mam co do tego żadnych wątpliwości. Przede wszystkim dlatego, że taka jest conditio humana: jest się człowiekiem z innych ludzi. Człowiek nie przychodzi na świat w nieludzkiej abstrakcji, zawsze bierze się skądś, od kogoś, z jakichś genów, w jakimś miejscu itd. I w tym znaczeniu człowiek jest z tradycji i jej potrzebuje. Wiemy, jakie są skutki wykorzenienia. Na tzw. ziemiach odzyskanych w Polsce, gdzie ludzie zostali sztucznie przeflancowani i odcięci od tradycji, nawet teraz, po 60 latach od tamtych wydarzeń, w dalszym ciągu bywa, że ziemia sprawia wrażenie niczyjej, nikt nie dba o rynny, o naprawę domów. Tak to działa. Również w sferze duchowej.
Jak wyglądają dzisiaj blokowiska? Jak wyglądają obrzeża wielkich miast Francji czy Anglii, gdzie żyje pierwsze bądź drugie pokolenie Algierczyków czy Pakistańczyków? Na te zjawiska mają też rzecz jasna wpływ inne czynniki, ale za wyrwanie człowieka z kręgu tradycji płaci się określoną cenę. To są skomplikowane sprawy, bo idea postępu domaga się pewnej formy przełamania tradycji. Ideałem byłaby łagodna ewolucja, synteza starego z nowym. Często bywa inaczej i to powoduje cierpienia człowieka i całego rodzaju ludzkiego. Być może moje spojrzenie jest jednostronne, bo mój najbliższy świat, ludzie, z którymi się stykam, którzy mnie kształtują, to jest jednak świat głęboko związany z tradycją. W każdym razie bezmyślną „sakralizację postępu” uważam za zbrodnię. Zgadzam się z Chantal Delsol, że postęp trzeba odróżnić od dobra i ten pierwszy osądzać z perspektywy tego drugiego.
Mówiliśmy o konieczności realizmu w patrzeniu na kulturę, dostrzegamy także to, co dzieje się z naszą kulturą: problemy z hierarchią wartości, zagubienie w dziedzinie autorytetów i tradycji. Co, Księdza zdaniem, jest największym zagrożeniem dla naszej kultury?
Zawsze to samo, czyli to, co najbardziej nieludzkie i antyludzkie, a co chrześcijaństwo określa jako grzech. Nic bardziej nie szkodzi człowiekowi, jego kulturze, środowisku, które współtworzy, niż sprzeniewierzenie się podstawowej prawdzie o nim samym. Dzieje się tak wtedy, kiedy człowiek odcina się od tego, co Boże, od dekalogu, czyli jeśli grzeszy. To jest najgłębsza destrukcja siebie i swojej kultury. Nie umiem głębiej teologicznie odpowiedzieć na to pytanie.
To się przekłada na konkrety, oczywiście i nieustannie. Wtedy, kiedy człowiek zabija, nie czci rodziców, cudzołoży, pożąda tego, co należy do brata i siostry, wtedy niszczy świat. To się przekłada na wojny, na głód, na „grzech społeczny”, ale u podłoża tkwią grzechy jednostkowe, grzechy człowieka, moje grzechy. Żądza posiadania, władzy… Pycha żywota.
Mam wrażenie, że skala grzeszności jest odwrotnie proporcjonalna do poziomu nadziei w świecie — im świat bardziej zanurza się w grzeszności, tym głośniej woła o nadzieję. W swoich publikacjach i wypowiedziach podkreśla Ksiądz Profesor, że zadaniem teologii jest dawać nadzieję. Czym jest nadzieja, ta nadzieja, która nie jest tylko prostą naiwnością?
Nadzieja musi być głęboko zakorzeniona w religii. W jej doświadczeniu, perspektywach, prawdzie. Wszystkie inne nadzieje („niereligijne”) prędzej czy później staną się tylko prostą naiwnością. Prawda nadziei musi się zmierzyć z prawdą śmierci. Życie zmierza ku śmierci, jest poddane przemijaniu, miażdżone przez choroby, czas, osaczone przez nicość. Nadzieja jest pewnym sposobem życia, którego moc bierze się z wiary w sens, w pewność przyszłości, mimo cezury śmierci. I taka nadzieja albo ma wymiar nadprzyrodzony, tzn. sięga korzeniami i głębią poza ten przyrodzony świat, albo nie ma jej wcale.
Nie chcę tutaj natrząsać się cynicznie z rozmaitych „podpórek nadziei”, które wielu ludziom pomogły przetrwać niejedno nieszczęście i piekło (np. muszę wyzdrowieć, bo kochają mnie i potrzebują moje dzieci), ale… Jeśli jeszcze nie ta choroba, to następna, a jeśli nie następna, to któraś z kolei oddzieli mnie od żywych skutecznie. Ze wszystkim w życiu tak będzie. Jeżeli kropla mojej krwi, potu, uśmiech, dobro, zbudowany dom, napisana książka, ugotowany obiad — jeśli to ma mieć większy sens niż tylko owe podległe bezwzględności mijania chwile, niż doczesna trwałość myśli, kartki czy cegły — to jedynie religia jest w stanie obiecać im ponadśmiertelny sens. Nadzieja albo jest zakorzeniona w religii, albo nie istnieje. Jest to bodaj najbardziej paląca kwestia współczesności. Cała najnowsza adhortacja papieska (Ecclesia in Europa) jest jej poświęcona, a najważniejsza teza Jana Pawła II brzmi: jedynie Jezus Chrystus jest nadzieją świata.
Człowieka syci jedynie miłość
Mówiliśmy już nieco o kondycji człowieka we współczesnej kulturze, sądzę, że warto pochylić się nad jeszcze jedną chorobą współczesnej cywilizacji, którą jest samotność. Współczesny człowiek żyje dziś w tłumie ludzi: ma dostęp do mediów, przez Internet łączy się niemalże natychmiast z całym światem, a jednak mówi się, że jest bardziej samotny niż kiedykolwiek — z czego to wynika?
Po trochu z presji cywilizacji, z lansowanych powszechnie półprawd, z naszych słabości, głupoty. Głupota polega choćby na tym, że wydaje się nam dzisiaj, iż technika załatwi za nas wielką sprawę głodu miłości, głębi relacji. Człowieka syci jedynie miłość, a ta jest niemożliwa bez wysiłku, ofiary, dania siebie, zgody na cierpienie. „Relacje internetowe” są dobrym przykładem tych zjawisk w naszej kulturze. To znaczy pewnej powierzchowności, która nie jest lekiem na samotność. Trzeba przekroczyć bezpieczną granicę „miłości własnej” i ponieść ryzyko „daru z siebie”, żeby nie być samotnym. I jeżeli człowiek jest egotykiem, to podstawowym skutkiem tego faktu i stylu życia będzie samotność w różnych sferach i dziedzinach egzystencji.
Głupota nasza polega głównie na przekonaniu, że powierzchowne kontakty coś w nas i za nas załatwią. Taki clubbing popularny w wielkomiejskich środowiskach młodzieżowej klasy średniej, opiewany w prasie. W sześciu znajomych idą na piwo, zaliczają cztery lokale w ciągu wieczoru i w porządku, człowiek ma prawo pobyć z kumplami i się rozerwać. Tylko niech się nie spodziewa, że z czegoś takiego powstanie przepastna głębia, że to go nasyci, uleczy samotność. Można w ten sposób odpocząć, ale żeby nie być samotnym, potrzeba miłości, i to prawdziwej, czyli nie pomylonej z narcystycznym egotyzmem.
Jaka jest zatem recepta na tworzenie trwałych związków przyjaźni?
Na język polski została ostatnio przełożona ciekawa i ważna książka Timothy'ego Radcliffe'a. Jej tytuł — Nazwałem was przyjaciółmi — jest cytatem z mowy Jezusa do uczniów podczas Ostatniej Wieczerzy. Autor krąży wokół fenomenu przyjaźni jako czegoś, co jest samą istotą chrześcijańskiego przesłania i Jezusowego stylu bycia, relacji z ludźmi. Z moich doświadczeń wynika — a żyję w wielu związkach przyjaźni, o różnej intensywności, z wieloma ludźmi różnej płci i wieku — że konieczna jest hojność serca, otwartość duszy, wolność od wewnętrznego skąpstwa, od lęku przed otwarciem swojego życia dla drugiego. No i oczywiście: cierpliwość, wytrwałość, wierność, nieustanne przebaczanie sobie i przyjacielowi. To wszystko musi być proste, nie przekombinowane, bezbronne.
Mam wrażenie, że to, o czym Ksiądz mówi, dałoby się zamknąć w słowie „miłość”. Powszechnie jednak wiadomo, że miłość jest dzisiaj pojęciem wieloznacznym, stosowanym przez kulturę masową na określenie całego wachlarza sytuacji, zjawisk, związków, które często mają niewiele wspólnego z jej istotą. Czym jest miłość — miłość, która wyzwala?
Miłość jest postawą, która wyciąga wnioski z pragnienia dobra dla drugiego, tzn. pragnie dobra i robi, co tylko potrafi i co tylko jest możliwe, żeby się działo dobro miłowanemu. Jeśli tak jest — wydarza się miłość. Ona jest przede wszystkim postawą życiową. Wspierają ją i na nią się składają również rozum, uczucia i wiele innych elementów. Miłość to wcielona w czyn troska o ukochanego, taka, której towarzyszą emocje i uczucia. Nigdy odwrotnie. Uczuć się nie da ślubować, a miłość się ślubuje.
Jest w niej miejsce i na zakochanie, i na sentymentalność, i na seksualność, i na czuwanie po nocach przy łóżku chorego, i na odejście od kochanego człowieka, jeżeli tego wymaga jego dobro itd. Jest to w każdym razie takie myślenie i takie ustawianie życia, żeby się dobrze działo z tym, którego kocham. Tyle teoria. W praktyce to mogą być strasznie skomplikowane i trudne sprawy, zwłaszcza w tej najczulszej przestrzeni, którą jest miłość między mężczyzną i kobietą. Jednak i tutaj ta definicja nie tylko nie przestaje być ważna, ale nabiera szczególnej mocy.
Święty Jan pisze, że Bóg jest miłością, że najgłębsze źródło miłości jest w Bogu. Wydaje się, że relacje międzyludzkie są właśnie tym miejscem, w którym chrystologia kultury ma coś do zaoferowania współczesnemu człowiekowi.
Przede wszystkim ma do pokazania najpiękniejszy z możliwych wzorzec życia, którym jest życie Jezusa z Nazaretu. Czegoś tak genialnego jak cztery Ewangelie nigdy nie napisano. Owych trzydzieści kilka lat życia Jezusa, żyjącego wyłącznie dla innych, cierpiącego nieludzko, zamordowanego bestialsko, wskrzeszonego przez Boga — to największy z możliwych ideał bycia człowiekiem. W tym życiu i tej postaci jest naprawdę wszystko. Każde pytanie i każda odpowiedź.
Jest godność w obliczu męki, pewien typ pobożności nie nachalnej, głębokiej, wiernej; budowanie wszystkiego na relacji z Bogiem, relacje z ludźmi oparte na prawdzie, serdeczne, naturalne, ze łzami wtedy, kiedy były one potrzebne, nie przedkładające tego, co męskie, nad to, co kobiece, ani odwrotnie. Życie ludzkie zakorzenione w Bogu i zwrócone ku Bogu. Bez reszty. Życie proste, ubogie, oddane siostrom i braciom — bez reszty.
Chrystologia ma do powiedzenia dzisiejszej kulturze właśnie to: Jezus Chrystus, Postać i Sprawa, nie zbladły w gruncie rzeczy nigdy. O ile są problemy z przedstawieniem atrakcyjności Kościoła, o tyle prawie nie ma takich problemów z Osobą Jezusa. Jest coś niewiarygodnego w tej Postaci, jakaś pierwotna świeżość. To jest kwestia niewinnego cierpienia, prostoty, autentyzmu, oczywiście. Jednak sprawa dotyczy głównie Tajemnicy Boga, bo Jezus Chrystus to Bóg obecny w Człowieku.
Wcielenie nieustannie nas gorszy
Powiedzieliśmy już, że nie można uprawiać teologii w próżni kulturowej, teologia czy ta uprawiana w sali szkolnej, czy na ambonie, czy też w sali wykładowej jest zawsze skierowana do konkretnego człowieka, żyjącego w konkretniej kulturze. Zatem co znaczy być chrześcijaninem w XXI wieku?
Jeśli mam odpowiedzieć najkrócej, jak potrafię, to powiem, że chodzi o więź z Chrystusem. Nie zdezaktualizowała się na pewno owa stara, pochodząca z Antiochii nazwa wyznawców owej „drogi”: christianoi, czyli „Chrystusowi”, „należący do Chrystusa”. Myślę, że to jest sam rdzeń — więź z Jego Osobą, życie według Jego wzoru. Chrześcijaństwo jest przede wszystkim miłosną relacją osób; dopiero potem doktryną, instytucją, ideą. Bóg wszedł w ludzką historię jako Jezus Chrystus. I więź z Nim jest nieredukowalnym rdzeniem bycia chrześcijaninem kiedyś i teraz.
Czy to oznacza zgodę na hasło: Chrystus tak, Kościół nie?
Tak jak do istoty Chrystusa należy wcielenie Jego Bóstwa w Jego człowieczeństwo, tak do istoty więzi z Nim należy wcielenie tej więzi w Kościół. Obie te inkarnacje składają się na ów chrystologiczny model („ruch”) historiozbawczego działania Trójjedynego, kluczowego aktu Boskiej soteriologii w rozumieniu teologii chrześcijańskiej. Jak i kogo Bóg zbawia — nic nam do tego. Nie wolno udawać, że wiemy o Bogu więcej, niż wiemy. Jednak wiemy chociaż tyle (bo nam to objawił w Wydarzeniu Chrystusa), że Kościół jest po to, aby wcielać łaskę Wydarzenia Chrystusa i służyć sprawie zbawienia, więc głęboka, w pełni świadoma więź z Chrystusem poza Kościołem nie istnieje. Nie sądzę nikogo oczywiście i nie wypowiadam się na temat tajemnic tego, w jaki sposób Bóg jest w stanie wtargnąć z łaską zbawczą w ludzki los i biografię — to nie jest nasza sprawa. Bóg kocha w Boski sposób, a Jego możliwości są bezgraniczne — Wszechmocne; to oczywiste.
Więź z Chrystusem wymaga od człowieka pokory. Tej pokorze nie sprostało już wielu uczestników dramatu, który opisują Ewangelie. Pokora polegała między innymi na tym, że mieli się zgodzić na to, że Bóg, transcendentny Stwórca wszystkiego, co istnieje, stał się oto niemowlęciem, małym dzieckiem, potem małym chłopcem, trzydziestokilkuletnim mężczyzną, który się wykrwawił, pocił, umarł jak przestępca. Owa konkretyzacja Boga wydawała im się bluźnierstwem; to, w jaki sposób Boskie stało się ludzkie, duchowe weszło w materialne; to, w jaki sposób Wszechmogący stał się zależny od człowieka. Konkretyzacja zbyt materialna, przerysowana, niesmaczna.
Więź z Chrystusem domaga się aktu pokory, zgody na to, że ten sposób przelewania transcendencji, wieczności w teraźniejszość, pokazany w postaci Jezusa Chrystusa będzie zawsze istotny dla zbawienia człowieka i świata. I to właśnie kontynuuje Kościół. W sposób zbyt materialny, przerysowany, niesmaczny.
Jednak zarzuca się dzisiaj Kościołowi, że za bardzo „wcielił się” w świat, że stał się olbrzymią instytucją.
To, co duchowe, jest wlewane w ten świat przez to, co materialne. Z wszelkimi konsekwencjami. Najważniejsza dla losów świata nauka, którą kiedykolwiek słyszano, podawana jest przez księdza, który ma zapalenie krtani albo któremu brakuje daru wymowy, albo który jest marnym świadkiem tego, co mówi, albo fałszuje, śpiewając (a czasem gorzej: żyjąc). O to chodzi, tak? To cena inkarnacji. Bóg uznał inkarnację za najlepszy sposób zbawienia świata. Godny Boga, godny człowieka. Wszystkie sakramenty są dokładnym powtórzeniem gestu wcielenia: trzeba otworzyć usta i zjeść kawałek chleba, żeby się najgłębiej zjednoczyć z Bogiem. To jest podstawowe wyzwanie rzucone człowiekowi. I w całej siermiężności Kościoła to się dokonuje. Z tym samym problemem borykali się tamci, z ewangelicznych kart, kiedy dziwili się: cieśla z Nazaretu…? Jego siostry i bracia tu żyją i to są bardzo przeciętni ludzie! Niech zejdzie z krzyża, jeśli jest Bogiem! Bluźni. Na krzyż z Nim (z Jego bluźnierczym Kościołem także).
Gest eklezjologiczny jest przedłużeniem gestu chrystologicznego. To zawsze będzie wyzwanie dla człowieka. Owa słabość obecna w Bogu, w Chrystusie, obecna w Kościele. Chcielibyśmy, żeby kadzidło lepiej pachniało, proboszcz czyściej śpiewał i był czytelniejszym świadkiem Prawdy. Na szczęście Kościół nie jest jedynie dla czystych. Na szczęście dla mnie — bo dzięki temu mam w Nim swoje miejsce. Wcielenie jest gorszące, zgoda. To jest węzłowy punkt wszystkiego: zgodzić się na niedoskonały świat, na Jezusa umywającego nogi dwunastu niedoskonałym (źle wybranym, to widać) uczniom, na kondycję stworzenia. Poprawiać Boga — oto pokusa.
W takim razie, w jaki sposób powiązać to z fenomenem człowieka „wierzącego niepraktykującego” — czy wiara bez praktyki jest możliwa?
Generalnie jest to postawa na pewno wewnętrznie sprzeczna. W poszczególnych przypadkach jednak należy się ludzkim wyborom szacunek, nie wolno nikogo pochopnie osądzać, bo przyczyny tego stanu rzeczy mogą być różne. Nie można oskarżać człowieka, że „gardzi Bogiem i Kościołem”, bo — być może — spotkał się z antyświadectwem chrześcijan na swej życiowej drodze i dlatego odwraca się od prawdy, która staje się w jego oczach podejrzana. Żadne potępianie w czambuł, bez próby zrozumienia, współczucia, pomocy, niczego dobrego nie przyniesie. Człowiek to dość skomplikowane stworzenie, tkanka życia również rzadko bywa jednoznaczna (albo zdrowa, albo chora). Powtórzę: chrześcijaństwo — dzięki wcieleniu — domaga się ze swej istoty nieustannego, wcielania wartości duchowych w materię, w kulturę, w konkret życia, dlatego katolicyzm nigdy nie lekceważy ciała, instytucji, rytuału. Chrześcijaństwo jest dla człowieka, a człowiek jest duchowo-cielesny. Nie wystarczy duchowa medytacja na górskiej łące, wspólnota Kościoła musi się spotkać w niedzielę na Eucharystii. Spotkać fizycznie i duchowo. Oczywiście Pan Bóg jest większy niż my i niż to, co ustanowił. Chrześcijaństwa trzeba jednak bronić przed spirytualizmem różnych odmian starożytnej i współczesnej gnozy.
Jaka będzie przyszłość Kościoła w Polsce? Powiększający się „Kościół niewidzialny” (osób niepraktykujących) i konsekwentnie malejący „Kościół widzialny” (praktykujących)?
Nie wiem, wiele prognoz w tej dziedzinie się nie sprawdziło. Polska to ciekawy kraj. Przypominam sobie doskonale tonację wielu artykułów prasowych z lat 1990-1991, kiedy to mówiono i pisano, że teraz, po aksamitnej rewolucji '89 roku wystarczy dekada a nasze kościoły będą świeciły pustkami, tak jak w Holandii. Pamiętam to doskonale — i to się nie sprawdziło! Liczba uczestników niedzielnej Mszy świętej w Polsce prawie nie spadła. Nie chcę się wypowiadać na temat głębi naszego katolicyzmu, bo tylko Bóg jest w stanie ją ocenić, tego socjologia nie zbada. Jest przecież potężnym skarbem to, że człowiek na niedzielną Eucharystię przychodzi. Owszem, droga wiedzie od wiary do pogłębienia praktyk; ale przecież i od praktyk może wieść prosta droga do pogłębienia wiary!
Przykładem może być KUL-owska młodzież, z którą pracuję na co dzień. Cały czas pojawiają się tu fantastyczni ludzie, którzy już — wydawałoby się — w dzisiejszych czasach nie powinni się pojawiać. Jednak ciągle się rodzą w polskich miastach, miasteczkach i wsiach. O tym nikt nie mówi, nie pisze. Ci święci nie mają głosu w mediach. Jest tak, jak o tym pisze arcybiskup Józef Życiński: „Dużo jest tych, którzy milczą, bo nie lubią przekrzykiwać skrzeczących. Nie stwarzają wokół siebie szumu, tylko pracują i starają się żyć Ewangelią, łącząc delikatność Wschodu z racjonalnością Zachodu. Traktują bardzo poważnie sprawy wiary i nie obnoszą się z tym”. Jestem przekonany, że wielu z tych młodych ludzi na poziomie swoich dwudziestu paru lat to właśnie ludzie święci. To nie reguła, oczywiście. Nie jestem ani ślepy, ani naiwny. Nieustannie pojawiają się jednak perły: wspaniałe dziewczyny, niezwykli chłopcy, jakaś wersja typowej dla polskiej duchowości hojności, solidarności, ofiarności. Kościół akademicki, na który patrzę z okna mojego lubelskiego mieszkania, nigdy nie jest pusty. Zawsze modlą się w nim młodzi ludzie. Jan Paweł II się nie wziął z powietrza, ale z tego, co w polskiej głębi duchowej najlepsze.
Z drugiej strony chrześcijaństwo ma w sobie takie elementy duchowości, które sprawiają, że Kościół jako diaspora nie czuje się źle. Bardzo często jest świętsze i czystsze w sytuacji diaspory niż wtedy, kiedy sięga po władzę. W erze pokonstantyńskiej łączenie tronu z ołtarzem powodowało nieraz choroby duchowe Kościoła. Chrześcijaństwo wtedy, kiedy jest „słabe”, łatwiej osiąga czystość serca. Może to misterium crucis daje znać o sobie? Jeśli nie obumrze, nie wyda przecież owocu.
Co jest dziś największym, prawdziwym zagrożeniem dla polskiej religijności?
Miotanie się w kręgu fałszywej alternatywy, która wygląda mniej więcej tak: albo czytasz „Tygodnik Powszechny”, albo „Nasz Dziennik”; albo jesteś konserwatywny, albo postępowy; albo jesteś słuchaczem Radia Maryja, albo wyznajesz tzw. katolicyzm otwarty. Nie chcę powiedzieć, że tego problemu nie ma, istnieje oczywiście, ale nie jest najważniejszy dla Kościoła. Prawdziwym problemem jest strach przed świętością. Kościół potrzebuje świętych — nieważne kanonizowanych czy nie, świętych wszystkich opcji, świętych z lewa i z prawa. Prawdziwym problem jest to, czy żyję we wspólnocie z Chrystusem. Czy się zmagam z grzechem i czy dążę do świętości. Świętość jest możliwa dla ludzi różnych preferencji politycznych i kulturowych. Prawdziwa batalia o przyszłość religii rozgrywa się na poziomie mojej indywidualnej relacji z Bogiem, na płaszczyźnie mojej modlitwy, moich wyborów moralnych, mojego konfesjonału, mojego życia sakramentalnego, czystości mojego serca. Chrystusowe pytanie skierowane do Piotra: „Czy Mnie kochasz?”, jest istotą chrześcijaństwa. Reszta jest dodatkiem lub skutkiem odpowiedzi.
Czyli zagrożeniem dla Kościoła w Polsce jest na przykład oderwanie moralności od religijności. Jesteśmy społeczeństwem o płytkiej religijności, manifestowanej tylko okazjonalnie; społeczeństwem skorumpowanym, w którym afera goni aferę…
„Wiara, która nie staje się kulturą, jest wiarą nie w pełni przyjętą, nie w całości przemyślaną, nie przeżytą wiernie”. To cytat z Jana Pawła II. Korupcja — i nie tylko ona — świadczy o słabości chrześcijaństwa w Polsce, na pewno. Całe połacie naszego serca i naszego życia społecznego nie są jeszcze ochrzczone.
Różne miejsca na Ziemi miewają różne skazy, niektóre narody mają kłopot z pracowitością, inne z organizacją, gdzieś wskaźnik samobójstw jest znacznie wyższy niż u sąsiadów, mamy swoje narodowe grzechy i skazy. Korupcja, złodziejstwo, warcholstwo. Wiele innych. Z narodem, społeczeństwem jest podobnie jak z człowiekiem: cnotliwy tu, grzeszny tam.
Teologia powinna łączyć ogień z wodą
Jaka powinna być teologia w nowym stuleciu, aby mogła sprostać wyzwaniom czasu, w którym będzie się rozwijać?
Mam pod adresem teologii tak wiele wymagań, że właściwie jest chyba rzeczą niemożliwą, żeby taki ideał mógł ujrzeć światło dzienne. Warto i trzeba poprzeczkę zawieszać wysoko. Chciałbym, żeby teologia — jak moje autorytety — umiała łączyć ogień z wodą: tzn. żeby była wierna tradycji i maksymalnie otwarta na współczesność, żeby była uprawiana przez ludzi świętych, żeby była wiedzą solidną, erudycyjną, nie rezygnowała ze ścisłych, rzetelnych badań, a jednocześnie zmierzała ku mądrości życiowej. Uniwersalizm w teologii jest ważny: szerokość spojrzenia, głębia myśli. I pogoda wewnętrzna, skutek Dobrej (a nie złej) przecież Nowiny. Jestem głęboko przekonany, że świat się więcej po teologii spodziewa, niż to okazuje. Świat często nie wie i nie rozumie, czym jest teologia, czym mogłaby być i jaką zawiera potencjalność przemiany życia.
Teologia, tak jak ją rozumiem i próbuję uprawiać, jest przyjazna człowiekowi, jego fundamentom i egzystencji, przyjazna, tzn. nie wpędza go w lęki i frustracje, mówi mu, że w każdym miejscu i w każdej chwili jest możliwy sens, czyli życie we wspólnocie z Bogiem. Nie tylko mówi, ale i pokazuje, jak to robić. I pomaga to robić.
rozmawiała Ewa Porada