Kultura, umysł i edukacja
Zgromadzone tu eseje stanowią owoc lat 90. wieku XX ukazując zasadnicze zmiany, które od czasu poznawczej rewolucji zaszły w koncepcji natury ludzkiego umysłu. Obecnie, z perspektywy lat widać wyraźnie, że zmiany te wyrosły z dwóch uderzająco rozbieżnych koncepcji funkcjonowania ludzkiego umysłu. Pierwszą z nich stanowiła hipoteza umysłu jako urządzenia do przeprowadzania operacji. Nie była to idea nowa, została natomiast gruntownie zrewidowana w zaawansowanych wówczas naukach matematycznych. Drugą stanowiła propozycja, że umysł jest zarówno konstytuowany przez kulturę, jak realizuje się w korzystaniu z niej. Oba poglądy prowadziły do krańcowo różnych koncepcji natury samego umysłu i sposobów jego doskonalenia. Każdy z nich skłaniał też swoich zwolenników do obrania wyraźnie odmiennych metod badania funkcjonowania ludzkiego umysłu i sposobów jego doskonalenia poprzez „edukację”1.
Pierwsze ujęcie - komputacyjna teoria umysłu - zajmuje się przetwarzaniem informacji, tym, w jaki sposób ostateczna, zakodowana, jednoznaczna informacja o świecie jest zapisywana,
klasyfikowana, przechowywana, scalana, odzyskiwana i ogólnie zarządzana przez ów wewnętrzny mechanizm operacyjny (2). Informacje, ujmuje się tu jako daną, coś już ustalonego w odniesieniu do pewnego uprzedniego, normatywnego kodu umiejscowionego na mapie stanów przeżywania świata. Tak zwana „poprawność formalna” stanowi, jak się przekonamy, zarówno siłę, jak i słabość tej koncepcji. Proces nabywania wiedzy okazuje się bowiem często bardziej nieuporządkowany i wieloznaczny niż koncepcja ta dopuszcza.
Nauki matematyczne formułują interesujące twierdzenia ogólne o procesie uczenia się2, choć nadal pozostaje niejasne, jakich to konkretnych lekcji mogłyby one udzielić nauczycielowi. Nie bez podstaw utarło się mniemanie, że w odkryciu efektywniejszych sposobów nauczania ludzi powinna pomóc wiedza na temat efektywnego programowania komputerów. Trudno, na przykład, podawać w wątpliwość fakt, że komputery dostarczają uczącemu się potężnego wsparcia w przyswajaniu danej porcji wiedzy, zwłaszcza jeżeli została ona właściwie zdefiniowana. Dobrze zaprogramowany komputer przydaje się szczególnie w wykonywaniu zadań, które można ostatecznie nazwać „nie nadającymi się do wykonania przez człowieka”. Komputery są przecież szybsze, lepiej zorganizowane, mniej kapryśne w zapamiętywaniu i nigdy się nie nudzą. I, oczywiście, pytanie o to, co robimy lepiej lub gorzej niż służący nam komputer, wiele mówi o naszych własnych umysłach i ludzkiej kondycji.
Znacznie mniej pewne jest to, czy w jakimkolwiek głębiej ujętym sensie zadania nauczyciela da się „powierzyć” komputerowi, nawet najbardziej „wrażliwemu”, który można sobie teoretycznie wyobrazić. Nie znaczy to wcale, że odpowiednio zaprogramowany komputer nic mógłby odciążyć nauczyciela, przejmując niektóre z rutynowych czynności, które wplecione są w proces nauczania. Nie o to jednak chodzi. W końcu taką właśnie funkcję zaczęły pełnić książki w chwili, gdy odkrycie Gutenberga uczyniło je szeroko dostępnymi3.
Chodzi raczej o to, czy samo matematyczne ujęcie oferuje dostatecznie zachęcający pogląd na funkcjonowanie umysłu, by kierować nasze wysiłki ku próbom jego „edukowania”. To delikatne pytanie. Pod pewnymi względami bowiem to, „w jaki sposób umysł działa”, zależy od narzędzi, jakimi rozporządza. Na przykład, tego, Jak funkcjonuje ręka”, nie da się do końca ustalić, nie biorąc pod uwagę faktu, czy jest wyposażona w śrubokręt, nożyczki czy pistolet laserowy. Z tych samych powodów uporządkowany „umysł” historyka funkcjonuje inaczej niż umysł klasycznego „bajarza”, dysponującego mitopodobnymi modułami możliwymi do zestawienia w różne układy. W pewnym więc sensie, samo istnienie urządzeń obliczeniowych (i obliczeniowej teorii o ich trybie operacyjnym) może (i niewątpliwie będzie) zmieniać nasze zapatrywania na temat funkcjonowania „umysłu”, tak jak wcześniej robiła to książka4.
To bezpośrednio prowadzi nas do drugiej koncepcji natury umysłu — nazwijmy ją kulturalizmem. Czerpie ona inspirację z faktu ewolucyjnego, że umysł nie mógłby istnieć poza kulturą. Ewolucja umysłu hominidów wiąże się z rozwojem sposobu życia, sposobu, w którym rzeczywistość jest przedstawiana za pomocą systemu symbolicznego podzielanego przez członków wspólnoty kulturowej, którego kategorie zarówno organizują, jak konstruują tyleż techniczny, co społeczne aspekty życia. Ta symboliczność jest nie tylko dzielona przez wspólnotę, ale także chroniona, rozwijana i przekazywana kolejnym pokoleniom, które dzięki owej transmisji zachowują swą kulturową tożsamość i styl życia.
W tym sensie kultura jest nadorganiczna(5). Jednak kształtuje ona również umysły poszczególnych osób. Jej indywidualna ekspresja ujawnia się w wytwarzaniu znaczeń, przypisywaniu znaczeń rzeczom w konkretnych sytuacjach w rozmaitym otoczeniu. Wytwarzanie znaczenia polega na sytuowaniu spotkań ze światem w odpowiednich kontekstach kulturowych w celu ustalenia, „czego dotyczą”. Chociaż znaczenia znajdują się „w umyśle”, swoje początki i wartość wywodzą z kultury, która je tworzy. To właśnie kulturowo uwarunkowane umiejscawianie znaczeń w sytuacji zapewnia im negocjowalność i, wreszcie, komunikowalność. Istnienie bądź nieistnienie „znaczeń osobistych” nie jest tu istotne; liczy się natomiast fakt, że znaczenia tworzą podstawę dla wymiany kulturowej. Zgodnie z tym punktem widzenia, wiedza i komunikacja są z natury rzeczy ściśle od siebie uzależnione, praktycznie nierozłączne. Niezależnie od stopnia samodzielności jednostki w budowaniu własnego systemu znaczeń nie byłoby to możliwe bez wsparcia systemu symbolicznego danej kultury. To właśnie kultura dostarcza narzędzi do organizowania i rozumienia naszych światów w sposób komunikowalny. Cechą dystynktywną ewolucji człowieka jest to, że jego umysł rozwijał się w sposób umożliwiający mu wykorzystanie narzędzi kultury. Bez owych narzędzi, symbolicznych lub materialnych, pozostałby nie tyle „nagą małpą”, co pustą abstrakcją.
Kultura zatem, sama będąc wytworem człowieka, kształtuje zarówno ludzki umysł, jak i umożliwia jego funkcjonowanie. Zgodnie z tym poglądem uczenie się i myślenie zawsze sytuują się w środowisku kulturowym i zależne są od stopnia wykorzystania jego zasobów6. Nawet różnice indywidualne odnoszące się do natury i funkcjonowania umysłu można przypisywać rozmaitości okazji, dostarczanych przez różne środowiska kulturowe, choć nie są to jedyne źródła zróżnicowania pod względem funkcjonowania umysłowego.
Kulturalizm, podobnie jak jego matematyczny kuzyn, usiłuje zintegrować psychologię, antropologię, językoznawstwo i ogólnie nauki humanistyczne w celu prze formułowania modelu umysłu. Oba ujęcia czynią to jednak w radykalnie odmiennym celu. Komputacjonizm zajmuje się, i to jego olbrzymia zasługa, wszystkimi sposobami organizowania i wykorzystywania informacji - informacji w prawidłowo sformułowanym i ściśle określonym znaczeniu wspomnianym wyżej, bez względu na formę jej przetwarzania. W tym szerokim sensie nie uznaje on żadnych granic między dyscyplinami, nawet granicy między funkcjonowaniem człowieka i maszyny. Kulturalizm, z drugiej strony, koncentruje się wyłącznie na tym, w jaki sposób ludzie we wspólnotach kulturowych tworzą i przekształcają znaczenia.
W tym początkowym rozdziale chciałbym przedstawić niektóre zasadnicze wątki podejścia kulturalistycznego i zbadać ich odniesienie do edukacji. Zanim jednak przystąpię do realizacji tego trudnego zadania, muszę rozprawić się z już przebrzmiałym sloganem o nieuchronnej sprzeczności między kulturalizmem a komputacjonizmem. Myślą bowiem, że tak wyraźna sprzeczność między nimi wynika z niepotrzebnie dramatyzowanych nieporozumień. Niewątpliwie oba podejścia bardzo się różnią, a ich nadmierna ideologizacja może rzeczywiście nas przytłoczyć, jeżeli nie zatroszczymy się o ich wyraźne rozróżnienie. Z pewnością bowiem wybór „modelu” ludzkiego umysłu nic jest pozbawiony znaczenia ideologicznego7. Istotnie, przyjęty model umysłu kształtuje nawet „pedagogię zdroworozsądkową” leżącą u podstaw praktyki szkolnej, o czym przekonamy się w kolejnym rozdziale. Koncepcja utożsamiająca umysł z siłą skojarzeń i kształtowaniem nawyków, za prawdziwą pedagogię uznaje uprzywilejowanie „rygoru”, gdy natomiast umysł ujmiemy jako zdolny do refleksji i dyskusji o naturze prawd nieodzownych preferować będziemy dialog sokratyczny. Każde z tych podejść wiąże się bezpośrednio z naszą koncepcją idealnego społeczeństwa i idealnego obywatela.
Jednakże w rzeczywistości ani komputacjonizm ani kulturalizm nie łączą się na tyle silnie z poszczególnymi modelami umysłu, by pozwolić się zakuć w kajdany określonych pedagogii. Ich odmienność jest całkiem innego rodzaju. Pozwolę sobie ją naszkicować.
Celem komputacjonizmu jest stworzenie kolejnego formalnego opisu zarówno pojedynczego, jak w ogóle wszystkich funkcjonujących systemów, zarządzających przepływem poprawnie sformułowanej informacji. Dąży on do tego w sposób, który daje rezultaty przewidywalne i uporządkowane. Do takich właśnie systemów należy ludzki umysł. Lecz rozsądny komputacjonizm nie twierdzi, że umysł to jakiś szczególny „komputer”, który trzeba „zaprogramować” w sposób, zapewniający mu stabilne czy „efektywne” działanie. Przekonuje raczej, że jakikolwiek i to każdy system przetwarzający informacje musi być podporządkowany dającym się wyspecyfikować „regułom” lub procedurom, określającym sposoby postępowania z danymi wejściowymi. Nie ma znaczenia czy jest to układ nerwowy czy wyposażenie genetyczne, czerpiące instrukcje z DNA, a następnie reprodukujące kolejne pokolenia itd. To ideał tzw. sztucznej inteligencji. „Prawdziwe umysły” dają się opisać w kategoriach tej samej, co sztuczna inteligencja gencralizacji - jako systemy podporządkowane wyspecyfikowanym regułom zarządzania przepływem zakodowanych informacji.
Jednak, o czym już była mowa, wspólne wszystkim systemom informacyjnym reguły nie obejmują nieuporządkowanych, niejednoznacznych i wrażliwych na kontekst procesów wytwarzania znaczeń, czyli form aktywności, w których konstrukcja wysoce „nieostrych” i metaforycznych systemów kategorialnych jest tak samo godna uwagi, jak stosowanie wyspecyfikowanych kategorii do klasyfikowania danych wejściowych w celu uzyskania jasnych danych wyjściowych. Niektórzy komputacjoniści, przyjmując priori, że nawet wytwarzanie znaczeń może zostać zredukowane do zasad działania sztucznej inteligencji i nieustannie próbują udowodnić, że pewien nieporządek w wytwarzaniu znaczeń nie wykracza poza jej zakres8. Proponują skomplikowane „modele uniwersalne”, które czasami pół żartem opatrują nazwą „TOE's”, będącą akronimem angielskiego „theories of everything” czyli „teorii wszystkiego”9. Chociaż nadal daleko im do osiągnięcia sukcesu i zdaniem wielu prawdopodobnie nigdy się to nie uda, wysiłki te wydają się interesujące ze względu na światło, które rzucają na istotne różnice między wytwarzaniem znaczenia a przetwarzaniem informacji.
Trudność, na którą napotykają komputacjoniści, tkwi w rodzaju „reguł” lub operacji możliwych do przeprowadzenia. Wszystkie, jak wiadomo, muszą być uprzednio wyspecyfikowane, wolne od niejednoznaczności itd. Muszą być one w całości także obliczeniowo spójne, co oznacza, że podczas gdy poszczególne operacje mogą z powodu sprzężenia zwrotnego odbiegać od wcześniejszych rezultatów, to ostateczne przekształcenia cechuje spójność i przewidziany algorytmem porządek. Reguły obliczeniowe mogą zależeć od przypadku, ale nie powinny obejmować nieprzewidywalnych przypadków. A zatem Hamlet nie może (według sztucznej inteligencji) odpowiedzieć Poloniuszowi niejednoznacznym żartem: „Czy widzisz tam waćpan tę chmurę z kształtu podobną do wielbłąda?,.. Zdaje mi się, że jest podobniejsza do łasicy”10 - z nadzieją, że może wywoła w nim w ten sposób poczucie winy oraz jakieś przypuszczenie co do śmierci ojca Hamleta.
To właśnie przejrzystość i założona stałość kategorii nakłada najsurowsze ograniczenie na komputacjonizrn jako sposób ujmowania modelu umysłu. Jednak z chwilą dostrzeżenia tego ograniczenia śmiertelna walka między kulturalizmcm a komputacjonizmem ustaje. Wytwarzanie znaczeń w ujęciu kulturalisty, w odróżnieniu od przetwarzania informacji według komputacjonisty, ma bowiem zasadniczo interpretacyjny charakter, jest naznaczone wieloznacznością, wrażliwe na wpływ sytuacji i zazwyczaj dokonywane po fakcie. Jego „błędnie sformułowane procedury” bardziej przypominają „maksymy” niż w pełni wyspecyfikowane reguły(11)11. Rzadko są jednak zupełnie pozbawione reguł. Stanowią raczej przedmiot hermeneutyki, intelektualnego wysiłku, którego błędy w dochodzeniu do czytelnych rezultatów operacji obliczeniowych również podlegają regułom. Modelowym przypadkiem jest tu interpretacja tekstu. W interpretacji bowiem znaczenie części zależy od hipotezy co do znaczenia całości; znaczenie całości zaś opiera się na ocenie znaczeń składających się na nią części. W podobnym stopniu, o czym niejednokrotnie będziemy mieli okazję się przekonać w kolejnych rozdziałach, dotyczy to wielu ludzkich przedsięwzięć kulturowych. Trudno powiedzieć, czy osławione „koło hermeneutyczne” zasługuje na słowa krytyki, które pod jego adresem kierują poszukiwacze jasności i pewności. Stanowi w końcu istotę wytwarzania znaczeń.
Hermeneutyczne wytwarzanie znaczeń i sprawne przetwarzanie informacji są nieporównywalne. Ta nieporównywalność jest widoczna nawet w prostym przykładzie. Jakiekolwiek dane wejściowe w systemie obliczeniowym muszą, rzecz jasna, zostać zakodowane w określony sposób, który wyklucza jakąkolwiek wieloznaczność. Co się zatem dzieje, jeżeli (jak w wytwarzaniu znaczeń przez ludzi) dane wejściowe wymagają zakodowania zgodnie z kontekstem, w którym występują? Pozwolę sobie przytoczyć prosty przykład dotyczący języka, ponieważ znaczna część wytwarzania znaczeń wymaga zastosowania właśnie języka. Załóżmy, że informacją na wejściu w system jest słowo chmura. Czy powinniśmy rozpatrywać je w sensie „meteorologicznym”, w znaczeniu „stanu psychicznego”, a może w jeszcze inny sposób? Dziś już nietrudne (i naprawdę konieczne) jest użycie komputera z „przeglądarką” słownikową, która dostarczy alternatywnych znaczeń słowa chmura. Można je znaleźć w dowolnym słowniku. Jednak by rozstrzygnąć, które znaczenie jest odpowiednie w danym kontekście, komputer będzie również potrzebował informacji co do sposobu zakodowania i zinterpretowania wszystkich kontekstów, w których może wystąpić słowo chmura. To zaś będzie wymagało komputera wyposażonego w przeglądarkę wszystkich możliwych kontekstów, swoistego „kontekstikonu”, analogicznie do leksykonu. Jednak podczas gdy liczba słów jest skończona, istnieje nieskończenie wiele kontekstów, w których poszczególne słowa mogą się pojawiać. Kodowanie kontekstu małej zagadki Hamleta o „chmurze” prawie na pewno wymknie się najlepszej przeglądarce „kontekstów”, jaką można sobie wyobrazić!
Nie ma żadnej procedury decyzyjnej, która mogłaby pokazać, że problem nieporównywalność i wytwarzania znaczeń według kulturalizmu a przetwarzaniem informacji według komputacjonizmu zostanie kiedykolwiek rozstrzygnięty. Mimo wszystko jednak oba ujęcia łączy pokrewieństwo, które trudno ignorować. Z chwilą ustalenia znaczeń sformalizowanych w prawidłowo sformułowany system kategorialny mogą już sobie poradzić reguły obliczeniowe. Oczywiście, zatraca się w ten sposób subtelności kontekstowego uwikłania i metafory: chmury musiałyby zdać test funkcjonalności, żeby wejść do gry. Z takich właśnie manewrów - traktowania zbioru sformalizowanych i zoperacjonalizowanych znaczeń, jak gdyby nadawały się do obliczania - składa się „formalizacja” w nauce. W końcu przecież uznajemy, że terminy naukowe narodziły się i wyrosły w ten właśnie sposób: zdekontekstualizowane, ujednoznacznione, całkowicie „przejrzyste”.
Równie zagadkowa sprawa dzieje się w kierunku odwrotnym. Otóż, często jesteśmy zmuszam do interpretowania rezultatów obliczeń, by „nadać im sens” tj. dowiedzieć się, co „znaczą”. To „poszukiwanie znaczenia” finalnych danych wyjściowych od zawsze istnieje w procedurach statystycznych, takich jak np. analiza czynnikowa, gdzie związek między różnymi „zmiennymi” odkryty w wyniku obróbki statystycznej wymaga dokonania hermeneutycznej interpretacji „nadającej mu sens”. Z tym samym problemem spotykamy się wtedy, gdy badacze stosują metodę przetwarzania równoległego, chcąc odkryć związek w obrębie zbioru zakodowanych danych wejściowych. Ostateczny rezultat przetwarzania równoległego również wymaga interpretacji, która nada mu sens. Najwyraźniej zatem między tym, co usiłuje wyjaśnić komputacjonista, a tym, co próbuje zinterpretować kulturalista, zachodzi pewna relacja komplementamości; relacja, która od dawna zastanawiała epistemologów12.
Do tego zagadkowego problemu powrócę jeszcze w rozdziale 5. Na razie wystarczy powiedzieć, że w przedsięwzięciu tak zastanawiającym i złożonym, jak charakteryzowanie sposobu funkcjonowania naszych umysłów lub poszukiwaniu możliwości ich doskonalenia, z pewnością znajdzie się miejsce dla obu perspektyw patrzenia na naturę wiedzy13. Ponadto nie ma żadnego widocznego powodu, by przypuszczać, że bez jednego i prawomocnie „prawdziwego” sposobu poznawania świata moglibyśmy jedynie bezradnie obsunąć się po śliskim zboczu w relatywizm. Powiedzenie, że teorematy Euklidesa są kwantyfikowalne, ma w sobie z pewnością równie wiele „prawdy”, ile powiedzenie za poetką Edną St. Yincent Millay: „Euclid alone has looked on Beaty [„Euklides sam na czyste Piękno spoglądał” - przyp. tłum.]
II
Przyjmijmy najpierw założenie, że jeżeli teoria umysłu ma być atrakcyjna dla edukacji, powinna zawierać specyfikację (lub przynajmniej możliwe jej implikacje) sposobów doskonalenia lub znaczącej zmiany jego funkcjonowania. Teorie umysłu typu „wszystko albo nic” lub „tylko jedna na zawsze” nie wydają się z edukacyjnego punktu widzenia interesujące. Ściślej mówiąc, teorie umysłu interesujące dla edukacji zawierają pewnego rodzaju specyfikację „zasobów”, koniecznych dla efektywnej pracy umysłu. Obejmują one nie tylko zasoby instrumentalne („narzędzia” umysłu), ale także środowisko lub warunki wymagane do efektywnego wykonywania operacji - od sprzężenia zwrotnego w określonym przedziale czasowym do, powiedzmy, wolności od stresu lub nadmiernego ujednolicenia. Bez specyfikacji wymaganych zasobów i cech środowiska teoria umysłu pozostaje w całości „na zewnątrz” i ma ograniczone zastosowanie do edukacji. Atrakcyjna okazuje się tylko wówczas, gdy przyjmuje nastawienie „do wewnątrz”, wskazując na rodzaj świata koniecznego, by umożliwić efektywne wykorzystanie umysłu (lub serca!) - na rodzaj systemów symbolicznych, sposoby odnoszenia się do przeszłości, rodzaj sztuk i nauk itd. Obliczeniowe podejście do edukacji skłania się ku pierwszemu nastawieniu, czyli „na zewnątrz” - choć przemyca świat do umysłu, zapisując jego skrawki w pamięci, jak w przytoczonym wyżej przykładzie ze słownikiem, a następnie zdając się na rutynowe „przeglądanie”. Kulturalizm przyjmuje natomiast znacznie bardziej zdecydowane nastawienie „do wewnątrz” i - choć może zawierać specyfikacje operacji umysłowych eo ipso - nie wydają się one jednak równie wiążące, jak, dajmy na to, formalny wymóg podatności na operacje obliczania. Komputacjoni styczne podejście do edukacji jest bowiem w istocie skrępowane przymusem obliczalności, tj. wszystkie oferowane umysłowi środki muszą nadawać się do przetworzenia przez urządzenie obliczeniowe.
Kiedy rzeczywiście przeanalizuje się, w jaki sposób komputacjonizm podchodzi do kwestii edukacji, można wyróżnić trzy różne style. Pierwszy z nich polega na „parafrazowaniu” klasycznych teorii nauczania lub uczenia się w formie obliczeniowej. Choć jednak pozwala na uzyskanie pewnej przejrzystości (na przykład w lokalizacji niejednoznaczności), charakteryzuje się niewielką mocą. Stare wino nie stanie się klarowne poprzez rozlewanie do butelek o różnych kształtach, nawet jeśli szkło będzie bardziej przezroczyste. Klasyczna odpowiedź brzmi, oczywiście, że parafraza obliczeniowa wywołuje „nadwyżkę wglądu”. A jednak, przykładowo, „asocjacjonizm” ulegał kolejnym przekładom z Arystotelesa na Locke'a, następnie na Pawłowa, wreszcie na Clarka Hulla bez znacznej nadwyżki zysków. Można więc zrozumieć zniechęcenie do nowych twierdzeń, zawierających zawoalowane wersje tego samego - jak w przypadku wielu tzw. „modeli uczenia się”, wyprowadzanych z teorii równoległego, rozproszonego przetwarzania15.
Faktycznie jednak komputacjonizm może osiągać i rzeczywiście osiąga lepsze niż wyżej efekty. Jego drugie podejście zaczyna się od bogatego opisu lub wręcz protokołowania tego, co dzieje się od momentu przystąpienia do rozwiązania określonego problemu lub przyswojenia określonej porcji wiedzy. Następnie usiłuje dokonać powtórnego opisu poczynionych wcześniej obserwacji w kategoriach ściśle komputacjonistycznych. W jakiej kolejności, na przykład, osoba poddawana eksperymentowi prosi o informacje, co wprawiają w zakłopotanie, jakiego rodzaju hipotezy przyjmuje? Ujęcie to dalej zakłada pytanie o rodzaj przekształceń, które zachodzą w urządzeniach obliczeniowych, działających na podobieństwo „umysłu” osoby poddanej badaniu. Następnie próbuje się przeformułować schemat tego, w jaki sposób uczącemu się można pomóc - znów w granicach komputacjonizmu. Zajmująca książka Johna Bruera to dobry przykład tego, co można osiągnąć w ramach tego nowego podejścia16.
Istnieje jednak trzecia, nawet bardziej interesująca droga, którą komputacjoniści czasem obierają. Jej egzemplifikację stanowi praca Annette Karmiloff-Smith17, rozpatrywana łącznie z pewnymi abstrakcyjnymi pomysłami komputacjalistów. Wszystkie złożone „adaptacyjne” programy obliczeniowe zakładaj ą przeformułowanie rezultatów uprzednich operacji w celu zarówno zredukowania ich złożoności, jak i ulepszenia ich „dopasowania” do kryterium adaptacyjnego. „Adaptacyjność” oznacza właśnie redukcję wcześniejszej złożoności w celu osiągnięcia większego „dopasowania” do kryterium!S. Pomoże to wyjaśnić przykład. Anette Karmiloff-Smith zauważa, że kiedy przystępujemy do rozwiązywania określonych problemów, dajmy na to, związanych z przyswojeniem języka, to, co charakterystyczne, „bierzemy na celownik” rezultaty procedury działającej w sposób ograniczony, próbując zanalizować jaw kategoriach ogólniejszych i prostszych. Mówimy, na przykład, „do tego rzeczownika dodałem -s, by utworzyć formę liczby mnogiej; a gdybym tak zrobił to samo ze wszystkimi rzeczownikami?” Gdy nowa reguła zawodzi przy tworzeniu formy liczby mnogiej dla słowa womem, uczący się może wygenerować kilka dodatkowych reguł. Ostatecznie, otrzymuje mniej lub bardziej zadowalającą regułę tworzenia form liczby mnogiej z kilkoma pojedynczymi „wyjątkami”, odłożonymi do nauczenia się na pamięć. Zauważmy, że na każdym etapie tego procesu, które Karmiloff-Smith nazywa „redeskrypcją”, uczący się „przechodzi na poziom meta”, uwzględniając to, w jaki sposób myśli, jak również to, o czym myśli. Jest to oznaka „metapoznania” - przedmiotu żywiołowego zainteresowania nie tylko psychologów, ale również informatyków.
Reguła „redeskrypcji” stanowi więc cechę wszystkich złożonych procedur „adaptacyjnych”, ale w tym przypadku jest również autentycznie interesującym fenomenem psychologicznym. To przykład rzadkiego przypadku zachodzenia na siebie rozmaitych pól badawczych -jeżeli okazuje się to produktywne. Zatem REDESKRYPCJA, owa „wszechobejmująca” reguła dla adaptacyjnych systemów obliczeniowych, która jak mi się zdaje jest jednocześnie dobrą regułą w procesie rozwiązywania problemów przez ludzi, może się okazać „nową granicą”. Nowa granica zaś stanowić może następne drzwi do praktyki edukacyjnej19.
Tak więc komputacjonistyczne podejście do edukacji wydaje się przybierać trzy wyszczególnione wyżej formy. Pierwsza dokonuje obliczeniowej parafrazy dawnych teorii uczenia się (lub nauczania bądź obu) z nadzieją, że przeformułowanie to wywoła nadwyżkę mocy. Druga poddaje analizie bogactwo danych z protokołów i stosuje do nich aparat teorii obliczeniowej, by uwyraźnić obliczeniowy charakter zachodzących procesów. Następnie przeprowadza analizę, w jaki sposób procesy te można wspierać. Rezultaty takiego postępowania uwidaczniają się w pracy Newella, Shawa i Simona nad Symulatorem Rozwiązywania Problemów (General Problem Sofoer)20 oraz w nowszych badaniach nad tym, jak „nowicjusze” stają się „ekspertami”21.
W końcu szczęśliwym zbiegiem okoliczności „redeskrypcja”, kategoria pojęciowa podstawowa dla komputacjonizmu, wydaje się bezpośrednio odpowiadać podstawowej koncepcji i w teorii poznawczej, czyli „metapoznaniu”.
Kulturalista podchodzi do edukacji w całkowicie odmienny sposób. Pierwszą przesłanką kulturalizmu jest fakt, że edukacja nie stanowi wyspy, lecz część kontynentu kulturowego. Pyta więc najpierw, jaką funkcję pełni „edukacja” w kulturze i jaką rolę odgrywa w życiu tych, którzy w niej partycypują. Pytanie kolejne może brzmieć: dlaczego edukacja zajmuje dane jej w kulturze miejsce i jak odzwierciedla ono dystrybucję władzy, statusu i innych korzyści. Nieuchronnie więc i praktycznie od samego początku kulturalizm pyta również o udostępnianie ludziom zasobów, umożliwiających im radzenie sobie w życiu oraz o to, jaką część tych zasobów udostępnia „edukacja” w jej rozumieniu instytucjonalnym. Trzeba jednak niezmiennie mieć na względzie nałożone na proces edukacji i ograniczenia - zewnętrzne, jak organizacja szkół i klas czy nabór nauczycieli, oraz wewnętrzne, jak naturalna lub narzucona dystrybucja wrodzonego wyposażenia, na które ma wpływ w równej mierze dostępność systemów symbolicznych, jak i dystrybucja genów.
Zadanie kulturalizmu jest więc podwójne. W skali „makro” ujmuje kulturę jako system wartości, praw, wymiany, zobowiązań, możliwości, władzy. W skali „mikro” bada to, jak wymogi systemu kulturowego wpływają na tych, którzy muszą w nim partycypować. W duchu tego ostatniego koncentruje się na tym, jak poszczególne jednostki konstruują „swoje rzeczywistości” i znaczenia, które przystosowująje do systemu, z jakimi osobistymi kosztami się to wiąże oraz z jakimi oczekiwanymi rezultatami. Chociaż kulturalizin nie zakłada żadnego konkretnego stanowiska w kwestii wrodzonych ograniczeń psychobiologicznych, które wpływają na funkcjonowanie człowieka, a zwłaszcza na wytwarzanie znaczeń, zwykle uznaje te ograniczenia za pewnik, rozważając sposoby zarządzania nimi przez kulturę i jej zinstytucjonalizowany system edukacyjny.
Chociaż kulturalizm różni się od komputacjonizmu i jego ograniczeń, bez trudu akceptuje jego stwierdzenia - z jednym wszakże wyjątkiem. Najwyraźniej nie może wykluczyć procesów odnoszących się do wytwarzania znaczeń, chociaż nie spełniają one wymogów komputacjonizmu. W efekcie, nie może wykluczyć i nie wyklucza podmiotowości oraz jej roli w kulturze. W istocie, jak zobaczymy, bardziej interesuje się intersubiektywnością - tym, jak ludzie poznają „swoje umysły nawzajem”. W obu znaczeniach kulturalizm należałoby zaliczyć do „nauk o podmiotowości”. Będę go zatem często nazywał podejściem „psychokulturowym” albo po prostu „psychologią kulturową”. Choć psychologia kulturowa włącza w swoje pole widzenia podmiotowość i często odnosi się do „konstrukcji rzeczywistości”, z pewnością nie wykluczą „rzeczywistości” w sensie mitologicznym. Przekonuje (na gruncie epistemologicznym), że „zewnętrzną” i „obiektywną” rzeczywistość można poznać tylko dzięki właściwościom umysłu i systemom symbolicznym, na których umysł się opiera22.
Ostatnia kwestia dotyczy miejsca emocji i uczuć. Często mówi się, że cała „psychologia poznawcza”, nawet w swej wersji kulturowej, zaniedbuje, a nawet ignoruje ich miejsce w życiu umysłu. Ani to konieczne, by tak było, ani - przynajmniej w moim mniemaniu — tak nic jest. Dlaczegóż zainteresowanie poznaniem miałoby wykluczać uczucia i emocje23? Z pewnością emocje i uczucia są reprezentowane w procesach wytwarzania znaczenia i w naszych konstrukcjach rzeczywistości. Niezależnie od tego, czy ktoś przyjmie pogląd Zajonca, że emocje stanowią bezpośrednią niczym nie upośledzoną reakcję na świat z późniejszymi poznawczymi konsekwencjami, czy pogląd Lazarusa, że emocje wymagają uprzedniego poznawczego wnioskowania, wciąż „tam” są i wciąż trzeba się z nimi liczyć24. Jak się przekonamy, zwłaszcza rozważając rolę szkoły w konstruowaniu Ja”, stanowią one również znaczną część edukacji.
III
Pozwolę sobie teraz wyłożyć kilka zasad, charakteryzujących psychokulturowe podejście do edukacji. W trakcie ich omawiania będę się poruszał między zagadnieniami natury umysłu i natury kultury, ponieważ teoria edukacji z konieczności sytuuje się na ich przecięciu. Będziemy zatem nieustannie rozważać interferencję potencjałów indywidualnych umysłów i środków, z pomocą których kultura wspomaga lub udaremnia ich realizację. To nieuchronnie włączy nas w niekończącą się ocenę dopasowania tego, co dana kultura uznaje za niezbędne dla dobrego, pożytecznego lub godnego stylu życia, do sposobów, w jakie jednostki dostosowują się do wymagań, stawianych wobec ich życia. Szczególnie powinniśmy mieć na względzie zasoby, których dostarcza kultura, by dopasowanie to umożliwić. Wszystkie te sprawy mają bezpośredni związek z tym, w jaki sposób kultura lub społeczeństwo zawiadują swoim systemem edukacji, edukacja stanowi bowiem podstawowe ucieleśnienie życia w kulturze, a nie jedynie przygotowanie do niego25.
Oto zatem te zasady i niektóre ich konsekwencje dla edukacji.
1. Zasada perspektywizmu. Na początek, kwestia wytwarzania znaczeń. Znaczenie danego faktu, sądu lub spotkania zależy od perspektywy lub układu odniesienia, w którym dokonuje się ich interpretacji. Przykładowo, traktat legalizujący budowę Kanału Panamskiego to epizod w historii północnoamerykańskiego imperializmu. Jest jednak również monumentalnym krokiem w historii transportu transoceanicznego, a jednocześnie kamieniem milowym w ludzkim trudzie podporządkowywania sobie przyrody dla własnej wygody za wszelką cenę. Właściwe zrozumienie tego, co coś „znaczy”, wymaga pewnej świadomości znaczeń alternatywnych, które można łączyć z omawianą sprawą, niezależnie od tego, czy się to komuś podoba czy nie.
Rozumienie czegoś w określony sposób nie wyklucza innych interpretacji, gdyż jest „poprawne” lub „niewłaściwe” wyłącznie z określonej, przyjętej perspektywy26. Jednak „poprawność” określonych interpretacji - zależna od przyjętej perspektywy - odzwierciedla również reguły zasadności, zgodności i spójności. Nie „wszystko ujdzie”. Istnieją niezbywalne kryteria poprawności i możliwość alternatywnych interpretacji nie daje na niejednakowego przyzwolenia. Pcrspektywistyczna koncepcja wytwarzania znaczenia nie wyklucza zdrowego rozsądku czy „logiki”. Czegoś, co zdarzyło się sto lat po danym fakcie, nie można uznać za jego „przyczynę” lub „warunek”. Do kwestii zdrowego rozsądku, logiki i rozumu powrócę podczas prezentacji kolejnej zasady.
Interpretacje znaczenia odzwierciedlają nie tylko idiosynkratyczne historie jednostek, ale także kanoniczne dla danej kultury sposoby konstruowania rzeczywistości. Nic nie jest „wolne od kultury”, ale też jednostki nie funkcjonują po prostu jako jej zwierciadła. To właśnie interakcja jednego z drugim zarówno nadaje wspólnotową formę indywidualnej myśli, jak też zapewnia nieprzewidywalne bogactwo charakterystycznemu dla danej kultury stylowi życia, myślenia i uczuć. Istnieją, jak się zdaje, „oficjalne” wersje tego wszystkiego, na przykład: „Francuzi mocno stąpają po ziemi”. Niektóre z nich stały się nawet obowiązującymi regułami lub elementami szeroko przyjętych praktyk pokrewieństwa, a takie zostały sportretowane (nierzadko w sposób dwuznaczny i nawet dyskusyjny) w literaturze danej kultury i jej zdroworozsądkowych teoriach.
Życie w kulturze polega zatem na współgraniu wersji świata, które ludzie formują pod jej instytucjonalnym wpływem, z wersjami stanowiącymi produkt ich indywidualnych historii. Życie rzadko daje się uporządkować na wzór książki kucharskiej, pełnej recept i przepisów. Uniwersalną cechą wszystkich kultur jest bowiem fakt, że reprezentują interesy frakcji bądź instytucji. Pomimo to wszystkie indywidualne, idiosynkratyczne interpretacje świata są nieustannie poddawane weryfikacji przez uznawane powszechnie za kanoniczne przeświadczenia kulturowe. Takie społeczne sądy, choć nierzadko podporządkowane „racjonalnym” i jawnym kryteriom, są często zdominowane przez zobowiązania, gusta, interesy i manifestacje przywiązania do wartości kulturowych, odnoszących się do dobrego życia, przyzwoitości, prawomocności lub władzy. Rzadko zatem kulturowy osąd idiosynkratycznych interpretacji jej członków jest jednogłośny. Aby radzić sobie z tym wszechobecnym kulturowym wielogłosem, każda społeczność wymaga pewnej „zasady tolerancji”, by przywołać wyrażenie, którego David Richards użył na określenie tego, w jaki sposób systemy konstytucyjne godzą sprzeczne interesy i ich interpretacyjne roszczenia27.
„Oficjalne” przedsięwzięcie edukacyjne podtrzymuje przekonania, umiejętności i uczucia przypuszczalnie w celu przekazania i eksplikacji patronujących mu kulturowych sposobów interpretacji światów naturalnych i społecznych. Jak zobaczymy dalej, odgrywa również kluczową rolę w pomaganiu młodzieży w konstruowaniu i utrzymywaniu pojęcia Ja. Pełniąc tę funkcję, nieuchronnie igra z ryzykiem, „patronując”, choć pośrednio, pewnej wersji świata, albo naraża się na konflikt z jakimiś interesami poprzez otwartą analizę poglądów, które w danej kulturze mogą być uznawane za kanonicznie objęte zakazem kwestionowania. To cena edukowania młodzieży w społeczeństwach, w których kanoniczne interpretacje świata są wielogłosowe lub wieloznaczne. Jednak przedsięwzięciu edukacyjnemu, które unika podjęcia nieuchronnego ryzyka, grozi stagnacja i w ostatecznym rachunku - alienacja.
Wynika z tego, że skuteczna edukacja pozostaje wciąż w stanie zagrożenia: albo ze strony szeroko pojmowanej kultury, albo ze strony jej rzeczników, bardziej oddanych podtrzymywaniu istniejącego stanu rzeczy niż jego koniecznej modyfikacji. Edukacja, zawężając zakres poszukiwań interpretacyjnych, powoduje redukcję właściwej kulturze zdolności adaptacji do zmiany. A we współczesnym świecie zmiana jest normą.
Słowem, zasada perspektywizmu uwydatnia interpretacyjny, znaczeniotwórczy aspekt ludzkiej myśli, wskazując jednocześnie na niezbywalne ryzyko dysonansu, który może wymknąć z rozwijania tego głęboko ludzkiego aspektu życia umysłowego. To właśnie podwójne Janusowe oblicze edukacji czyni z niej albo zajęcie dość niebezpieczne, albo drętwą rutynę.
2. Zasada ograniczeń. Formy wytwarzania znaczenia dostępne ludziom w każdej kulturze podlegają ograniczeniom na dwa istotne sposoby. Pierwszy tkwi w samej naturze funkcjonowania ludzkiego umysłu. Nasza ewolucja gatunkowa polegała na specjalizacji charakterystycznych sposobów nabywania wiedzy, myślenia, odczuwania i spostrzegania. Nie możemy, nawet mimo naszych najbardziej twórczych starań, skonstruować koncepcji Ja, która by nie uwzględniała przyczynowego wpływu naszych uprzednich stanów psychicznych na późniejsze. Wydaje się, że nie potrafimy zaakceptować takiego życia umysłowego, które zaprzeczałoby temu, że to, co myśleliśmy wcześniej, determinująco wpływa na to, co myślimy teraz. Jesteśmy zobligowani doświadczać siebie samych jako inwariantu niezależnego od okoliczności i niezmiennego w czasie. Nadto, by podjąć temat, który będzie zajmował nas później, mamy potrzebę spostrzegania samych siebie jako „sprawców” czynności, motywowanych przez nasze własnowolnie wygenerowane intencje. Tak też spostrzegamy innych. Tym, którzy podważają tę wersję tożsamości na gruncie filozoficznym lub „naukowym”, odpowiadamy po prostu: „Ależ tak właśnie jest, nie widzicie?” A wszystko pomimo tego, że zawsze istnieli retorycznie perswazyjni filozofowie (lub, w nowszych wiekach, psychologowie), którzy zaprzeczali tej „zdroworozsądkowej” koncepcji psychologicznej, opatrując j ą nawet mianem szkodliwej.
W istocie, instytucjonalizujemy nawet nasze tzw. zdroworozsądkowe czy potoczne przekonania. Nasz system prawny uznaje je za dane i konstruuje corpus juris w oparciu o pojęcia „dobrowolnej zgody”, „odpowiedzialności” itd. Nie ma znaczenia fakt, czy istnienie „osobowości” można naukowo udowodnić, czy jest ona jedynie „fikcją” psychologii zdroworozsądkowej. Po prostu przyjmujemy, że jej istnienie leży w „naturze ludzkiej natury”. Nieważne, co mówią krytycy28. Zdrowy rozsądek zapewnia, że tak jest. Czasem wprawdzie, skłaniamy się nieznacznie w stronę krytyków. W odpowiedzi krytykom prawo zwykle ogłasza „uzasadnione wyjątki” - jak w przypadku rozszerzenia i wyjaśnienia doktryny mens rea, świadomości szkodliwości działania29.
Także wewnętrzne ograniczenia naszych zdolności interpretacyjnych w żadnym wypadku nie dotyczą wyłącznie koncepcji tak subiektywnych, jak „osobowość”. Obejmują nawet nasze sposoby spostrzegania takich, można by przypuszczać, bezosobowych, „obiektywnych” spraw, jak czas, przestrzeń i przyczynowość. Spostrzegamy „czas” jako odznaczający się jednorodną ciągłością — płynie miarowo nawet mierzony przez zegary, fazy księżyca, zmiany klimatyczne lub inne formy powtarzalności. Nieciągłe lub kwantowe koncepcje czasu przeczą zdrowemu rozsądkowi do tego stopnia, że zaczynamy wierzyć, iż ciągły czas to stan natury, której codziennie doświadczamy. I to wbrew temu, że Immanuel Kant, jeden z najwyżej cenionych filozofów w tradycji zachodniej, tak przekonująco dowiódł, iż czas i przestrzeń to kategorie umysłu, a nie zjawiska przyrodnicze. W obliczu tego faktu, posiadając dostarczone przez antropologów dowody o lokalnych kulturowych wariantach koncepcji czasu i przestrzeni oraz ich praktycznych implikacjach dla kulturowo uwarunkowanego życia i myślenia30, zwykliśmy je „naturalizować” i opatrywać mianem egzotycznych, Wydaje się, że w sposób uniwersalny pewne formy zinterpretowanego doświadczenia przyjmujemy jako ostro zarysowaną, obiektywną rzeczywistość, a nie „rzecz umysłu”. Utarło się powszechne mniemanie, zarówno wśród laików, jak naukowców, że „kandydaci” do tego obiektywnego statusu odzwierciedlają pewne naturalne lub wrodzone predyspozycje do myślenia i interpretacji świata w określony sposób.
Uniwersalia te uznaje się powszechnie za stanowiące o „psychicznej jedności ludzkości”. Można je uważać za granice ludzkiej zdolności wytwarzania znaczeń. Wymagają naszej uwagi, ponieważ prawdopodobnie zmniejszają zakres stosowalności zasady perspektywizmu, omówionej w poprzednim podpunkcie. Uważam je za ograniczenia ludzkiego wytwarzania znaczeń, właśnie dlatego podpunkt ten opatrzyłem nazwą „zasada ograniczeń”. Ograniczenia te są powszechnie uznawane za dziedzictwo ewolucji gatunku ludzkiego, element naszego „wrodzonego uposażenia”.
Choć mogą odzwierciedlać ewolucję ludzkiego umysłu, to jednak ograniczenia te nie powinny być przyjmowane jako ustalone wrodzone uposażenie człowieka. Mogą być wspólne dla gatunku, jednak odzwierciedlaj ą również sposób, w jaki reprezentujemy świat poprzez język i teorie zdroworozsądkowe. A te nie są już niezmienne. W końcu Euklides zmienił ostatecznie nasz sposób pojmowania, a nawet postrzegania przestrzeni. W kwestii czasu tego samego dokonał niewątpliwie Einstein. Istotnie, same predyspozycje, które uważamy za „wrodzone”, najczęściej wymagają ukształtowania poprzez oddziaływanie pewnego wspólnego dla społeczeństwa symbolicznego systemu notacyjnego, jakim jest język. Oprócz naszego domniemanego wrodzonego wyposażenia, posiadamy to, co Wygotski nazwał strefą najbliższego rozwoju31, czyli zdolność do rozpoznawania sposobów działania, wykraczających poza to wyposażenie. Słynny mały niewolnik w Menonie Platona był naprawdę zdolny do pewnych „matematycznych” spostrzeżeń (przynajmniej w odpowiedzi na pytania zadawane mu przez władczego Sokratesa). Czy jednak spostrzeżenia te mogłyby powstać bez dociekań Sokratesa?
Konsekwencje dla edukacji, wypływające z powyższych uwag, są zarówno ogromne, jak subtelne. Jeżeli pedagogia ma umożliwiać istotom ludzkim wykraczanie poza ich „wrodzone” predyspozycje, to musi im przekazywać zestaw narzędzi, który wypracowała w tym celu kultura. To z pewnością truizm, że każdy student matematyki na względnie przyzwoitym współczesnym uniwersytecie zna się lepiej na matematyce niż, powiedzmy, Leibniz, który „wynalazł” rachunek całkowy i różniczkowy - że stoimy na ramionach olbrzymów, którzy nas poprzedzali. Oczywiście, nie każdy z nauczania używającego zestawu kulturowych narzędzi wynosi jednakowe korzyści. Nie oznacza to jednak, że powinniśmy nauczać wyłącznie tych, którzy wyraźnie przejawiają talent do korzystania z nauczania. To decyzja polityczna lub ekonomiczna, która nigdy nie powinna zyskać statusu zasady ewolucyjnej. Przedmiotem naszej uwagi staną się teraz decyzje o kształtowaniu „wytrenowanej niekompetencji”.
Na początku prowadzonych tu rozważań wspomniałem o dwóch rodzajach ograniczeń ludzkiej aktywności umysłowej. Drugi obejmuje ograniczenia nałożone przez ogólnie dostępne ludzkim umysłom systemy symboli - granice ustalone, powiedzmy, przez samą naturę języka, a dokładniej, ograniczenia narzucone przez rozmaite języki i systemy notacyjne dostępne różnym kulturom. To ostatnie jest zwykle nazywane hipotezą Sapira-Whorfa32, która głosi, że myśl jest kształtowana przez język, w którym została sformułowana i/lub wyrażona.
Jeśli chodzi o „granice języka”, to niewiele da się o nich powiedzieć z jakąkolwiek pewnością - lub z dużą jasnością. Nigdy nie było jasne, czy ludzka zdolność przyjmowania pewnych pojęć tkwi w naturze naszych umysłów, czy w systemach symboli, które wykorzystuje umysł w trakcie przeprowadzania swoich operacji. Czy zasada, że coś „nie może” być jednocześnie A i nie-A, zawiera się w umyśle czy w języku? A może „w świecie” - z wyjątkiem tej części świata, którą obejmuje teoria kwantowa? Czy to, że świat dzieli się na podmioty i predykaty, zawiera się w strukturze języka naturalnego, czy też stanowi refleksję na temat naturalnego funkcjonowania ludzkiej uwagi?
Niektórych zaprowadziło to na dziwaczne peryferie przyrównywania języka do instynktu33. Jednak to wątpliwe twierdzenie odnosi się tylko do formalnej składni języka i przeczy mu, na ogół, obfitość form wyrażania, charakteryzujących jej użycie - pragmatyka języka. Kunszt gawędziarza, oratora, plotkarza lub poety/powieściopisarza, schwycony w sieć składni, nie wydaje się przez ten fakt skrępowany. Jak nieustannie przypominają nam badacze dyskursu literackiego, powieściopisarze wciąż nas zaskakują, wynajdując coraz to nowe gatunki, choć ciągle używają „starego” języka34.
Jeśli chodzi o hipotezę Sapira—Whorfa, jej siła i zasięg wciąż nie zostały jasno wyłożone35. W kwestii „granic języka” stawia ona jednak problem interesujący dla kulturowej psychologii edukacji. Na pewno wiadomo jedynie, że „świadomość językowa” wydaje się zmniejszać ograniczenia narzucone przez system symboli36 , Prawdziwymi ofiarami granic języka czy Whorfiańskiej hipotezy są najmniej świadomi użytkownicy języka.
Jednak, jak już dawno temu zauważył najwybitniejszy językoznawca naszego stulecia, Roman Jakobson37, dar metajęzyka, zdolność „odwrócenia się” od naszego języka, by przeanalizować i przekroczyć jego granice, pozostaje w zasięgu każdego. Nie ma powodu nie wierzyć, że nawet osobie z upośledzeniem mowy można pomóc zgłębić naturę używanego przez nią języka. Istotnie, świadomość językową mogło zwiększyć samo upowszechnienie umiejętności czytania i pisania, choćby z racji uzewnętrznienia, dekontekstualizacji i uczynienia trwalszym tego, „co zostało powiedziane”, jak niedawno dowodził David Olson38.
Pedagogiczne konsekwencje powyższych uwag wydają się uderzająco oczywiste. Skoro granice naszych wrodzonych predyspozycji umysłowych mogą zostać przekroczone poprzez ucieczkę do potężniejszych systemów symboli, jedna z funkcji edukacji polega na wyposażeniu istot ludzkich w systemy symboli niezbędne do tego, by powyższego dokonać. I jeżeli granice określone przez języki, których używamy, są rozszerzane poprzez zwiększanie naszej „świadomości językowej”, wtedy inną funkcją pedagogii okazuje się rozwijanie takiej świadomości. Może nam się nie udać przekroczenie wszystkich granic narzuconych w obu przypadkach, z pewnością jednak możemy postawić sobie skromniejszy cel - usprawnienie przez to ludzkiej zdolności konstruowania znaczeń i konstruowania rzeczywistości. Krótko mówiąc, „myślenie o myśleniu” powinno stać się zasadniczym składnikiem każdej wspomagającej praktyki edukacyjnej.
3. Zasada konstruktywizmu. Zasadę tę implikuje wszystko, co powiedziano wcześniej. Warto ją jednak wyjaśnić. „Realność”, którą przypisujemy zamieszkiwanym przez nas „światom” Jest konstruktem. By sparafrazować Nelsona Goodmana3*5, „rzeczywistość jest stwarzana, nie odnajdywana”. Konstrukcja rzeczywistości to produkt wytwarzania znaczenia, ukształtowany przez tradycje oraz przez kulturowe narzędzia sposobów myślenia. W tym sensie edukację należy spostrzegać jako wspomaganie młodzieży w uczeniu się użycia narzędzi do wytwarzania znaczeń i konstruowania rzeczywistości w celu lepszego przystosowania do świata, w którym żyje, oraz do rozpoczęcia skutecznego procesu jego modyfikacji, zgodnie z własnymi wymaganiami. Edukacja może być nawet rozumiana jako pokrewna praktykom doskonalenia architektów lub budowniczych.
4. Zasada interakcyjności. Przekazywanie wiedzy i umiejętności, jak każda ludzka wymiana, wymaga interakcji w grupie. Minimum stanowi tu para „nauczyciel” i „uczący się” - lub, jeżeli nie nauczyciel z krwi i kości, to jego substytut: książka, film, pokaz lub interaktywny komputer.
To głównie poprzez interakcję z innymi dzieci dowiadują się, czym jest kultura, i poznają właściwe jej sposoby konceptualizacji świata. W przeciwieństwie do innych gatunków istoty ludzkie w sposób intencjonalny nauczają się wzajemnie w środowisku innym od tego, w którym przekazywana przez nich wiedza będzie wykorzystywana. Takie celowe „nauczanie” nie występuje nigdzie indziej w królestwie zwierząt - wyjąwszy chaotyczne próby u wyższych naczelnych40. To prawda, że wiele rdzennych kultur nie praktykuje tak świadomej lub zdekontekstualizowanej formy nauczania, jak my. Lecz „mówienie” o czymś i „pokazywanie” są u ludzi równie uniwersalne, jak mówienie do kogoś.
Utarło się przekonanie, że specjalizacja opiera się na darze języka. Być może jednak trafniejsze okaże się stwierdzenie, że opiera się również na naszym zdumiewająco wysoko rozwiniętym talencie „intersubiektywności” - ludzkiej zdolności rozumienia umysłów innych, czy to poprzez język, czy gest, czy inne środki41.
Umożliwiają ją nie tylko słowa, ale także ludzka zdolność uchwycenia roli kontekstów, w których pojawiają się słowa, działania i gesty. Jesteśmy gatunkiem intersubiektywnym par excellence. Właśnie ta cecha umożliwia nam „negocjowanie” znaczeń, gdy słowa się zawieruszają.
Nasza zachodnia tradycja pedagogiczna rzadko oddaje sprawiedliwość znaczeniu intersubiektywności w przekazywaniu kultury. W istocie, często uporczywie trwa przy preferencji dla stopnia zewnętrznej oczywistości, który wydaje się to ignorować. Nauczanie jest zatem dopasowane do wzorca, w którym jeden, przypuszczalnie wszystkowiedzący, nauczyciel otwarcie mówi lub pokazuje uczniom, coś, o czym prawdopodobnie nie wiedzą. Nawet jeżeli zmodyfikujemy ten model, wstawiając „znaki zapytania” itp., wciąż pozostaniemy w zgodzie z jego niewypowiedzianymi zasadami. Sądzę więc, że jednym z najważniejszych darów, które psychologia kulturowa może ofiarować edukacji, okaże się przeformułowanie tej zubożonej koncepcji. Jedynie bardzo niewielka część edukacji odbywa siew sposób tak jednostronny - i jest prawdopodobnie jedną z najmniej skutecznych.
Powróćmy do niewinnego, lecz fundamentalnego pytania: jak najlepiej wyobrazić sobie zbiorowość, której członkowie specjalizują się we wzajemnym nauczaniu? Jedna z jej oczywistych definicji głosi, że chodzi o miejsce, w którym prócz innych rzeczy uczący pomagają sobie wzajemnie w nauce, każdy w miarę własnych możliwości. A to, oczywiście, nie musi wykluczać obecności kogoś, kto pełni rolę nauczyciela. Zakłada się po prostu, że nauczyciel nie ma monopolu na odgrywanie tej roli, że uczący się także „wznoszą rusztowanie” dla siebie nawzajem. Antytezę dla tego schematu nauczania stanowi model „transmisji” opisany jako pierwszy, często nadal preferowany ze względu na przekaz „treści”. Jednak w większości przypadków w miarę osiągania biegłości chcemy również, by uczący się wypracowali poprawny osąd, stali się niezależni oraz wydajnie ze sobą współpracowali. Żadna z tych kompetencji nie rozwija się pod takim jednostronnym reżimem „przekazu”. W rzeczywistości tylko sama zinstytucjonalizowana praktyka szkolna może wkroczyć na drogę tworzenia wspólnoty uczących się, którzy nawzajem się wspierają.
Rozważmy przez chwilę społeczność silniej wspartą na zasadzie „wzajemności”. Zazwyczaj modeluje ona sposoby działania czy zdobywania wiedzy, dostarcza okazji do naśladowania, daje bieżący komentarz, zapewnia nowicjuszom konieczne „rusztowanie”, a nawet dostarcza dobrego kontekstu dla świadomego nauczania. Umożliwia też tę formę podziału pracy, jaką można odnaleźć w efektywnych zespołach pracowniczych, w których jedni służą tymczasowo za „zasobniki pamięci” dla innych, za archiwistów tego,, jak daleko zaszły sprawy”, za osoby inspirujące lub nadzorujące pracę. Celem członków zespołu jest wzajemna pomoc we właściwym przygotowaniu, a następnie wykonaniu pracy.
Jedną z najbardziej radykalnych propozycji, jakie wyłoniły się z psychokulturowego podejścia do edukacji, jest postulat ponownego zdefiniowania klasy jako właśnie takiej społeczności wzajemnego uczenia się, w której nauczyciel jedynie dyryguje przebiegiem debaty. Zauważmy, że wbrew opiniom tradycyjnych krytyków społeczności te nie redukują roli nauczyciela ani jego „autorytetu”. Nauczyciel raczej przyjmuje na siebie dodatkową funkcję zachęcania innych do podzielania tegoż autorytetu. Podobnie jak wszystkowiedzący narrator zniknął ze współczesnej powieści, tak wszystkowiedzący nauczyciel zniknie z klasy przyszłości.
Oczywiście nie ma jakiejś określonej formuły, która wynikałaby z psychokulturowego podejścia do interaktywnej, intersubiektywnej pedagogii. Przede wszystkim przyjęte praktyki będą różniły się w zależności od przedmiotu: poezja i matematyka niewątpliwie wymagają odmiennego podejścia. W każdym razie tam, gdzie w grę wchodzą istoty ludzkie, uczenie się jest procesem interaktywnym (czymże innym mogłoby być), w którym ludzie uczą się jeden od drugiego - nie tylko poprzez pokazywanie lub mówienie o czymś. Formowanie takich społeczności wzajemnego uczenia się leży z pewnością w naturze ludzkich kultur. Nawet jeżeli jesteśmy jedynym gatunkiem, który „naucza z rozmyslem” i „poza kontekstem zastosowania”, nie oznacza to, że powinniśmy fetyszyzować ten krok w ewolucji.
5. Zasada eksternalizacji. Francuski psycholog kulturowy, Ignace Meyerson42, jako pierwszy ogłosił koncepcję, która obecnie, ćwierć wieku po jego śmierci, wydaje się zarówno słuszna, jak pełna propozycji dla edukacji. Krótko mówiąc, głosił on pogląd, że nadrzędną funkcją całej zbiorowej aktywności kulturowej jest wytwarzanie „dzieł” (oeuvres, jak je nazywał), które jak gdyby uniezależniają się od swoich twórców. W szerokim sensie obejmują one sztukę i nauki w danej kulturze, jej struktury instytucjonalne, jak prawo i handel, a nawet „historię”, pojmowaną jako kanoniczna wersja przeszłości. Istnieją jednak również pomniejsze „dzieła” mniejszych grup społecznych, które uczestnikom procesu ich wytwarzania - choćby pośrednim - dają poczucie własnej wartości, tożsamości i ciągłości. Może to być wielce „inspirujące” - na przykład: nasza szkolna drużyna futbolowa przed sześciu laty zdobyła mistrzostwo w hrabstwie lub nasza słynna Bronx High School of Science „wyprodukowała'1 trzech laureatów Nagrody Nobla. Oeuvres są często wzruszająco lokalne i skromne (co nie umniejsza ich mocy nadawania tożsamości), jak w tej uwadze dziesięcioletniego ucznia: „Popatrz na to, co robimy, jeżeli chcesz zobaczyć, jak radzimy sobie z wyciekiem ropy”43.
Zbyt długo nie doceniano korzyści płynących z „eksternalizacji” takich wspólnych produktów w dzieła. Oczywiście, najważniejszą z nich jest ta, że dzieła zbiorowe tworzą i podtrzymują grupową solidarność. Pomagają stworzyć wspólnotę, a wspólnoty wzajemnego uczenia się nie są wyjątkiem. Co równie ważne, promują poczucie podziału pracy w wytwarzaniu produktu: Todd jest naszym prawdziwym maniakiem komputerowym, Jeff- doskonałym grafikiem, Alice i David - naszymi „geniuszami słowa”, Maddalena fantastycznie wyjaśnia to, co dla reszty z nas pozostaje zagadką. Jedna z grup, której przyjrzymy się w późniejszych rozważaniach, opracowała nawet sposób polepszania własnych „prac zbiorowych”, ustanawiając cotygodniowe sesje, na których odczytywano i dyskutowano nad raportem o osiągnięciu zamierzonych przez klasę celów w ciągu tygodnia. Raport, prezentowany przez „klasowego etnografa” (zwykle jednego z asystentów nauczyciela), podkreślał raczej ogólne niż indywidualne postępy: tworzy to „metapoznanie”, dotyczące dzieła klasy, i zwykle prowadzi do ożywionej dyskusji.
Już wypracowane dzieła i dzieła-w-toku generują podzielane z innymi i negocjowalne sposoby myślenia w grupie. Francuscy historycy tzw. szkoły Annales, którzy byli pod silnym wpływem idei Meyersona, odwołują się do tych wspólnych i negocjowalnych form myśli jako do mentalites44, stylów myślenia, które charakteryzują różne grupy w różnych okresach czasu, żyjące w różnych okolicznościach. Podejście klasy wobec jej „cotygodniowej etnografii” wytwarza taką właśnie mentalite.
Dostrzegamy jeszcze jedną korzyść z eksternalizacji pracy umysłowej w bardziej namacalne dzieło, które my, psychologowie, zwykliśmy ignorować. Eksternalizacja daje zapis naszych wysiłków umysłowych, coś, co pozostaje raczej „poza nami” niż „w pamięci”. Przypomina tworzenie rysunku, surowego szkicu, „makiety”. ,To” przykuwa naszą uwagę jako coś, co samo przez się jest jeszcze formą przejściową, jest ujmowane z mniej frontalnej perspektywy lub wymaga lepszego „wprowadzenia”. „To” uwalnia nas w pewnej mierze od zawsze trudnego zadania „myślenia o naszych własnych myślach”, prowadząc często do identycznego efektu. „To” ucieleśnia nasze myśli i zamiary w formie bardziej przystępnej dla refleksji. Proces myślowy i jego produkt przeplatają się ze sobą, jak niezliczone szkice i rysunki Picassa, przetwarzającego Las Meninas (Panny dworskie) Velazqueza45. Szkice te są wystawiane w Muzeum Picassa w Barcelonie.
Istnieje taka łacińska sentencja, scientia dependit in mores”, czyli wiedza przechodzi w nawyki. Sentencję tę można łatwo sparafrazować jako „myślenie przechodzi w produkty”.
Wszystkie żywotne kultury, jak zauważył Ignace Meyerson, zabezpieczają się poprzez konserwowanie i przekazywanie swoich „dzieł”. Prawa są spisywane, kodyfikowane i urzeczywistniane w procedurach sądowych. Szkoły prawnicze tak nauczają ludzi „profesji”, by na przyszłość zapewnić corpusjuńs. Eksternalizacjom „dokumentacyjnym” towarzyszą zwykle mitopodobne: nieposkromiony Lord Mansfield, wnoszący do angielskiego prawa sceptycyzm Montaigne'a i Monteskiusza, równie nieposkromiony Przewodniczący Sądu Najwyższego Holmes, zaszczepiający nowy, Darwinowski „realizm” do amerykańskiego prawoznawstwa, i nawet Rumpole, bohater powieści Johna Mortimera, walczący zdrowym rozsądkiem przeciwko pedantycznym prawnikom. Ostatecznie prowadzi to do powstania subtelnej mieszaniny sztywnych procedur i ich nieformalnej ludzkiej eksplikacji.
Oczywiście, klasa szkolna nie jest w żadnej mierze do porównania z prawem w wytwarzaniu tradycji. Mirno to może wywierać długotrwały wpływ. Niesiemy ze sobą nawyki myślowe i gusta zaszczepione w jakiejś niemal zapomnianej klasie przez pewnego nauczyciela. Pamiętam nauczycielką, która pozwoliła mojej klasie rozkoszować się „mniej oczywistymi” interpretacjami zdarzeń historycznych. Pozbyliśmy się skrępowania w zgłaszaniu naszych „co dzikszych” pomysłów. Pomogła nam wymyślić tradycję46. Wciąż się tym rozkoszuję. Czy szkoły i klasy mogą być tak zaprojektowane, by sprzyjać wynajdywaniu tradycji? W Danii przeprowadza się eksperymenty, które polegają na zachowaniu niezmienionego składu grupy dzieci i nauczycieli we wszystkich klasach początkowych. Stanowią one realizację koncepcji, wywodzącej się jeszcze od Ste-inera. Czy to przemieni „pracę” w „dzieła”, żyjące własnym życiem? Wrogiem wszystkich tych aspiracji jest, niewątpliwie, współczesna mobilność. Mimo to tworzenie i zachowywanie kultury we wspólnych dziełach to z pewnością kwestia zasługująca na rozpatrzenie. Dobrych przykładów nie brakuje również w naszych czasach. Sa-rah Lightfoot udokumentowała sposoby, w jakie niektóre publiczne szkoły średnie tworzą poczucie własnego trwałego znaczenia47, a „komputerowa łączność sieciowa” MichaeJa Cole'a wydaje się dawać interesujący produkt uboczny w postaci szerszego, trwalszego i bardziej namacalnego świata, który rozproszone grupy dzieci odnajduj ą poprzez wzajemny kontakt e-mailowy48.
Jednym słowem, eksternalizacja ratuje aktywność poznawczą od nadmiernego skupienia na sobie, czyniąc ją bardziej publiczną, negocjowalnąi „zsolidaryzowaną”. Jednocześnie udostępnia ją dalszej refleksji i metapoznaniu. Prawdopodobnie największym kamieniem milowym w historii eksternalizacji było pozyskanie umiejętności czytania i pisania, umieszczania myśli i pamięci „gdzie indziej”, na glinianych tabliczkach i papierze. Komputery i poczta elektroniczna mogą stanowić kolejny krok naprzód. Istnieją jednak niewątpliwie niezliczone sposoby eksternalizacji wspólnie wynegocjowanej myśli w postaci dzieł, jak również wiele sposobów wprowadzenia ich do szkół.
6. Zasada instrumentalizmu. Edukacja, realizowana w dowolny sposób w dowolnej kulturze, zawsze ma konsekwencje w późniejszym życiu tych, którzy przez nią przechodzą. To prawda powszechnie znana i niewątpliwa. Wiemy również, że konsekwencje te mają w życiu jednostek znaczenie instrumentalne, a nawet -w sensie mniej personalnym - okazują się instrumentalne dla kultury i jej rozmaitych instytucji (te ostatnie zostaną omówione w następnym podpunkcie). Edukacja, jakkolwiek może się wydawać niepotrzebna lub dekoracyjna (lub za taką być uważana), dostarcza umiejętności, sposobów myślenia, przeżywania i wyrażania się, które można następnie wymienić na „wyróżniki” na zinstytucjonalizowanych „rynkach” społecznych. A zatem w głębszym sensie, edukacja nigdy nie jest neutralna, pozbawiona społecznych lub ekonomicznych konsekwencji. Niezależnie od liczby głosów sprzeciwu edukacja, w owym szerokim sensie, jest zawsze polityczna.
Istnieją dwa wszechobecne czynniki, które należy wziąć pod uwagę w pogoni za implikacjami powyższych ostro zarysowanych faktów. Jeden dotyczy talentu, drugi - okazji. I chociaż z pewnością łączą się one ze sobą, powinny zostać najpierw omówione oddzielnie. Często sieje bowiem myli, o czym świadczy ostatnia książka Herrnsteina i Murraya49, jak gdyby okazja postępowała za talentem niczym jego cień.
Obecnie wiemy, że talent jest bardziej wieloaspektowy, niż mógłby ujawnić jakikolwiek pojedynczy wynik testu na inteligencję. Nie tylko istnieje wiele sposobów używania umysłu, wiele rodzajów wiedzy i konstruowania znaczeń, ale pełnią one rozmaite funkcje w różnych sytuacjach. Te sposoby używania umysłu są umożliwiane, a faktycznie często powoływane do życia poprzez opanowanie tego, co wcześniej ochrzciłem mianem kulturowego „zestawu narzędzi”, systemu symboli i zasobów mowy. Myślenie i wytwarzanie znaczeń w sytuacjach intymnych różnią się przecież rodzajem od tych używanych w bezosobowym otoczeniu sklepu lub urzędu.
Niektórzy ludzie wykazują większą sprawność w wykorzystywaniu pewnych zdolności umysłowych oraz wspomagających je zasobów niż inni. Howard Gardner dokładnie zbadał niektóre z tych wrodzonych i uniwersalnych uzdolnień (nazywając je ”ramami umysłu”) Jak zdolność radzenia sobie z subtelnościami językowymi, relacjami ilościowymi, umiejętnym ruchem ciała w tańcu lub wyczuwaniem uczuć innych50. Zajmuje się on obecnie konstruowaniem programów nauczania, służących pobudzaniu tych zróżnicowanych umiejętności.
Poza kwestią zróżnicowanych wrodzonych zdolności istotne jest również to, że różne kultury w odmienny sposób kładą nacisk na umiejętne użycie rozmaitych stylów myślenia i zasobów. Nie od każdego wymaga się, żeby był umysłem ścisłym, ale jeżeli zdolności precyzyjnego rozumowania brakuje inżynierowi, traktuje się go jako ptaka-cudaka. Wszyscy powinni być natomiast względnie kompetentni w zakresie relacji interpersonalnych. Dystrybucja tych umiejętności jest odmienna w różnych kulturach. Francuzi mają nawet określenie na „kształt” czyichś wyuczonych zdolności, którego dosłowne tłumaczenie brzmi „skrzywienie zawodowe”. A te są bardzo szybko „klasyfikowane” i wyćwiczone poprzez trening i kształcenie: dziewczęta uznawano za „wrażliwsze” na poezję z uwagi na ich większe doświadczenie w jej czytaniu i fakt, że o wiele częściej stawały się wrażliwe niż niewrażliwe. Jest to jednak nieszkodliwy przykład rozważań o danych młodzieży okazjach do rozwijania umiejętności i sposobów myślenia, które następnie wymieni ona na wyróżniki i nagrody w szeroko rozumianym społeczeństwie.
Istnieje wiele odstręczających aspektów takich okazji, które dogłębnie niweczą szansę życiowe. Rasizm, uprawnienia klas społecznych i uprzedzenia, wzmocnione przez idące z nimi w parze różne formy ubóstwa wywierają potężny wpływ na skuteczność i sposób edukowania młodzieży. W rzeczywistości nawet tzw. wrodzone zdolności dzieci ze środowisk „społecznie obciążonych” ulegają zmianie, zanim w ogóle zostaną poddane wpływowi szkoły - w dzielnicach slumsów, dzielnicach latynoskich i innych środowiskach ubóstwa, rozpaczy i buntu, które wydają się tłumić i zmieniać kierunek zdolności umysłowych „dorastającej” w nich młodzieży. Głównie w celu przeciwdziałania tym wczesnym dewastacyjnym skutkom ubóstwa (i, oczywiście, rasizmu) utworzono eksperymentalny program edukacyjny Head Start (zob. rozdział 3). Jednak również szkoły, zważywszy na ich lokalne usytuowanie, zwykle kontynuują i utrwalają subkultury ubóstwa lub buntu, które pierwotnie stłamsiły lub przeorientowały u dzieci „naturalne” talenty ich umysłu.
Szkoły były zawsze wysoce wybiórcze w decyzjach o rozwijaniu umysłowych zdolności dzieci; selekcjonują te, które z nich zostaną uznane za „podstawowe”, które za naddatki, które za przedmiot odpowiedzialności szkoły, a które za przedmiot odpowiedzialności innych, które za właściwe dla dziewcząt, które dla chłopców, które dla dzieci z rodzin robotniczych, a które dla dzieci notablów. Pewna część tej selekcyjnej praktyki opierała się niewątpliwie na utrwalonych poglądach na to, czego do funkcjonowania wymaga społeczeństwo albo czego potrzebują jednostki. Znaczna jej część stanowiła rozszerzenie potocznej lub społecznej tradycji klasowej. Nawet bardziej współczesny i pozornie oczywisty cel wyposażenia wszystkich ludzi w „podstawową umiejętność czytania i pisania” wyrastał z przesłanek moralno-politycznych, niezależnie od ich pragmatycznych uzasadnień. Szkolne programy nauczania i „klimat” klasy szkolnej odzwierciedlają nieartykułowane wartości kulturowe, jak również konkretne plany; wartości te zawsze łączą się z kwestią klasy społecznej, płci i prerogatyw władzy społecznej. Czy dziewczęta powinny, by przypomnieć sprawę toczącą się w Sądzie Najwyższym Stanów Zjednoczonych, być przyjmowane do dotowanych przez państwo akademii wojskowych, dotychczas zarezerwowanych dla młodych mężczyzn?51 Czy działania afirmatywne są zawoalowaną formą dyskryminacji klasy średniej?52
Nic pełniej nie wyraża kultury niż konflikty i kompromisy, które obracają się wokół tego rodzaju edukacyjnych problemów. W państwach najbardziej demokratycznych uderza fakt, że początkowe kompromisy giną w retoryce oficjalnej nijakości, po której (i częściowo jako jej rezultat) stają się obiektami zaciekłych i przeważnie słabo przemyślanych ataków. Czy dla wszystkich dzieci powinny obowiązywać jednakowe programy nauczania? Oczywiście, że tak. Dalej następuje wykład tego, co owa „jednakowość” oznacza w szkołach, dajmy na to, w dzielnicy slumsów na Południowym Bronxie i w podmiejskim Forest Hills. Wraz ze zwiększoną świadomością społeczną tak niewinne wcześniej kwestie, jak program nauczania, szybko nabierają wymiaru politycznego — i całkiem słusznie. Kłopot oczywiście w tym, że cechą typową dla czysto politycznych debat są nadmierne uproszczenia. A to nie są już proste kwestie.
A zatem „podziemny program nauczania” wywołuje coraz poważniejszy niepokój - sposób przystosowania programu nauczania szkoły tak, by wyrażał jej postawę wobec uczniów, poglądy rasowe itd. W upolitycznionej reakcji społecznej polityczne slogany stają się co najmniej równie decydujące w sprawach polityki edukacyjnej, jak teorie rozwijania wielorakich zdolności umysłu.
Z pewnością jedną z najważniejszych edukacyjnych zasad psychologii kulturowej jest konieczność rozpatrywania szkoły w jej uzależnieniu od kultury. Tego, czego właściwie naucza, jakie style myślenia i jakie „rejestry mowy” rozwija u swoich uczniów, nie można oddzielać od lokalizacji szkoły w życiu i kulturze jej podopiecznych. Szkolny program nauczania nie ogranicza się tylko do „przedmiotów”. Najważniejszym problemem szkoły, ujmowanej kulturowo, jest sama szkoła. W taki właśnie sposób doświadcza jej większość uczniów, co z kolei determinuje rodzaj wynoszonych z niej znaczeń.
Właśnie to mam na myśli, mówiąc o „sytuacyjności” szkoły i nauki szkolnej. Jednakże minio tej wszechobecnej kontekstualizacji nie ulega wątpliwości, że z odrobiną pomysłu i woli uda się ją zmienić. Zmian tych można dokonywać poprzez wprowadzanie nawet małych symbolicznych innowacji -jak stworzenie szkolnego klubu szachowego w dzielnicy slumsów i zapewnienie prawdziwego instruktażu. Przystąpienie do klubu szachowego (a właściwie już samo posiadanie klubu szachowego) w przeważnie czarnej szkole średniej w Harlemie wytwarza zupełnie inny wspólnotowy wizerunek własny niż przystąpienie do klubu (lub jego posiadanie) w dobrze prosperującej Walnut Hills w Cincinnati. Wygrana w Ogólnokrajowych Drużynowych Mistrzostwach Szachowych Szkół Średnich dla Mott High Middle School w Harlemie to nie byle co. W pewien niepojęty sposób może nawet oznaczać „pobicie ciemięzcy w jego własnej grze myślowej”33. Jednak odrobina symbolizmu zaledwie dotyka ogólnego problemu.
Żadna z tych kwestii nie jest nowa. Co może o nich powiedzieć psycholog kulturowy? Z pewnością jedną rzecz ogólną: edukacja nie jest odosobniona i nie można jej projektować tak, jak gdyby była wyizolowana. Istnieje w kulturze. A z kulturą bez względu na to, czym jest jeszcze, wiążą się również władza, wyróżniki i nagrody. W chwalebnej sprawie ochrony wolności myśli i nauczania oficjalnie ochroniliśmy szkoły przed naciskiem politycznym. Szkoła jest „ponad” polityką. W pewnym istotnym sensie to z pewnością prawda - ale prawda przestarzała. Coraz wyraźniej obserwujemy coś całkiem innego. Albowiem, by tak rzec, tajemnica się wydała. Nawet tzw. człowiek z ulicy wie, że to, jak się wyposaży umysł, ma ogromne konsekwencje w naszych postindustrialnych, technologicznych czasach. Co prawda, społeczeństwo ma o tym dość słabo ukształtowane pojęcie, czego z pewnością nie można powiedzieć o prasie. Jest za to tego świadome. Wiosną 1995 roku „New York Times” opublikował na pierwszych stronach informację, że w szkołach miejskich podniósł się poziom nauczania, a dubliński „Irish Times” w lecie tego samego roku na pierwszych stronach zamieścił wiadomość o tym, że irlandzcy uczniowie osiągnęli „ponadprzeciętny” poziom w porównawczych badaniach umiejętności czytania w szkołach europejskich.
Dlaczego więc nie widzieć edukacji taką, jaką ona jest? Zawsze była „polityczna”, choć niejawnie w bardziej stabilnych, raniej świadomych czasach. W świadomości publicznej dokonała się rewolucja. Nie towarzyszyła jej jednak porównywalna rewolucja w naszych sposobach uwzględniania owej świadomości w projektowaniu strategii i praktyk edukacyjnych. Nie chodzi tu o „upolitycznienie” edukacji, ale po prostu o dostrzeżenie, że już została upolityczniona i że należałoby wreszcie bardziej oficjalnie wziąć pod uwagę jej polityczny aspekt, a nie czynić tak jedynie pod wpływem „publicznego protestu”. Do szczegółów tej kwestii wypadnie jeszcze powrócić w dalszej części niniejszego rozdziału.
7. Zasada instytucjonalizacji. Moja siódma zasada głosi, że edukacja w rozwiniętym świecie podlega instytucjonalizacji, zachowuje się tak, jak instytucje, a zatem musi się czasami borykać i boryka się z pewnymi problemami wspólnymi wszystkim instytucjom. Tym, co wyróżnia edukację, jest jej szczególna rola w przygotowaniu młodzieży do podjęcia aktywniejszej roli w innych instytucjach kulturowych. Zbadajmy teraz, co z tego wynika.
Kultury nie są zwykłymi zbiorami ludzi, posiadających wspólny języki trądycję historyczną. Kultury składają się z instytucji, które wyraźnie określają, jakie funkcje spełniają konkretni ludzie oraz jaki przysługuje im status i szacunek - chociaż poprzez instytucje wyraża swój styl życia również kultura jako całość. Kultury można także pojmować jako złożone systemy wymiany54, dysponujące środkami wymiany tak zróżnicowanymi, jak szacunek, dobra, lojalność i usługi. Systemy wymiany ogniskują się i uprawomocniają w instytucjach, które dostarczają budynków, wynagrodzenia, tytułów itd. Są one ponadto legitymizowane poprzez złożony zestaw mitów, ustaw, precedensów, sposoby mówienia i myślenia, nawet uniformy. Instytucje narzucają swoją „wolę” poprzez przymus, czasami implicite (bodźce i antybodźce), a czasem explicite, jak w restrykcjach popieranych przez władze państwowe, np. poprzez skreślenie prawnika z listy adwokatów lub odmowę udzielenia kredytu handlowcowi, który nie wywiązuje się z płatności.
Instytucje prowadzą poważne kulturowe interesy. Jednak ponad wszystko czynią to, wykorzystując nieprzewidywalną mieszaninę przymusu i dobrej woli. Mówię „nieprzewidywalną”, ponieważ wciąż nie jest jasne, zarówno dla uczestników kultury, jak jej „zewnętrznych” obserwatorów, kiedy i w jaki sposób ujawni się presja ze strony jednostek delegowanych czy inaczej uznawanych za uprzywilejowane do korzystania z niej. Jeżeli więc można powiedzieć, że instytucje kulturowe prowadzą „poważne interesy”, to równie dobrze można powiedzieć, że są to często interesy wieloznaczne i niepewne.
Charakterystyczne dla ludzkich kultur jest również to, że jednostki rzadko zobowiązują się do lojalności wobec pojedynczej instytucji: ktoś „należy” do rodziny dzięki pochodzeniu, inny poprzez małżeństwo, grupę zawodową, sąsiedztwo, należymy również do bardziej ogólnych grup, jak naród czy klasa społeczna. Każde zinstytucjonalizowane ugrupowanie walczy o zdobycie właściwego sobie wzoru praw i obowiązków. Owocuje to konieczną wieloznacznością życia w kulturze. Jak niegdyś pokazywali Walter Lippmann i John Dewey55, sposób, w jaki dana jednostka formuje swoją interpretacją spraw publicznych, włącza ją w konflikt interesów i tożsamości. Albowiem, chociaż instytucje mogą się funkcjonalnie uzupełniać, rywalizuj ą również o przywileje i władzę. W rzeczy samej potęga kultury tkwi w jej zdolności do zintegrowania instytucji składowych poprzez dialektykę rozwiązywania konfliktów.
Instytucje, jak sugeruje Pierre Bourdieu56, dostarczają „rynków”, na których ludzie „wymieniają” nabyte umiejętności, wiedzę i sposoby konstruowania znaczeń na „wyróżniki” lub przywileje. Instytucje często rywalizują o to, by ich „wyróżniki” były wyżej cenione od innych. Jednak ze względu na wzajemne uzależnienie instytucji, rywalizacja ta nigdy nie może przyjąć postaci „zwycięzca bierze wszystko”. Prawnicy i biznesmeni potrzebują się nawzajem, tak jak pacjenci i lekarze. Jak w zachwycającej powiastce Diderota Kubuś Fatalista i j ego pan, targowanie się o wyróżniki staje się wyrafinowaną grą, często źródłem łotrzykowskiego humoru. Walka o oznaki statusu wydaje się cechą
wspólną wszystkich kultur57.
Chociaż problemy te mogą początkowo wydawać się odległe od szkól i procesu edukacji, jest to złudne wrażenie. Edukacja tkwi po uszy w walce o oznaki statusu. Metaforą tego są już same wyrażenia pierwszy, drugi, trzeci. Ostatnio nawet dowodzono, że „nowa” burżuazja w porewołucyjnej Francji używała szkół jako jednego z głównych narządzi do „odwrócenia” systemu prestiżu i statusu, zdominowanego wcześniej przez arystokrację i szlachtę
ancien regime'u5*. W istocie samo pojęcie merytokracji jest wyraźnie ekspresją nowej władzy w ustalaniu dystrybucji statusu we
współczesnym społeczeństwie biurokratycznym, a przygotowania
do tego oczekuje się od szkół.
Głównym przedmiotem zainteresowania w poprzednim podpunkcie był zaciekły bój związany z rywalizacją między instytucjami, często przekształcany w bardziej skonwencjonalizowaną formę polityczną. Twierdziłem, że dokonała się „ewolucja w świadomości” edukacyjnej. Niech wolno mi będzie podjąć ten temat na nowo. Niewielu państwom demokratycznym brakuje obecnie krytyków kulturowych, którzy zapoznają opinię publiczną z problemami edukacji: między innymi Paulo Freire w Ameryce Łacińskiej, Pierre Bourdieu we Francji, Neil Postman w Ameryce czy A. H. Halsey w Wielkiej Brytanii. Ożywiona publiczna debata nad edukacją toczy się praktycznie w każdym rozwiniętym kraju świata. Pomimo to w większości krajów nadal brakuje kompetentnych publicznych płaszczyzn dla rozważania kwestii edukacyjnych. Sądzę, że są one konieczne dla udzielania odpowiedzi i, faktycznie, uświadamiania wspomnianych upolitycznionych debat. Jednak debaty te są podejmowane. I choć mogą przybierać formy mniej okazałe i kontrowersyjne niż Inspektorat Edukacji Jej Wysokości w czasach Królowej Wiktorii, to przynajmniej wyprowadzaj ą edukację zza kurtyny „neutralności”. Pewnym przedsmakiem zachodzących zmian był fakt, że Prezydent Stanów Zjednoczonych dyskutował sprawy edukacji w telewizji z gronem wybranych ekspertów i innych uczestników programu, lub że Shirley Williams, była brytyjska Minister Edukacji, wprowadziła szeroko rozpowszechnione transmisje dyskusji regionalnych. Wiele regionalnych włoskich związków nauczycieli przeprowadza coroczne spotkania dyskusyjne, dotyczące stanu i postępów edukacji z władzami prowincji i czołowymi badaczami, zainteresowanymi tymi problemami59. Miałem zaszczyt uczestniczyć w jednym z takich spotkań w Turynie, w prowincji Piemont w lipcu 1993 roku. Burzliwość dyskusji i sprawozdanie z niej w tak ważnej gazecie, jak La Slampa, były zdumiewające
W Stanach Zjednoczonych, gdzie sekciarska zjadliwość narasta często szybciej niż odpowiedzialna i kompetentna dyskusja, wielu gubernatorów stanowych powołało quasi-oficjalne zespoły, omawiające jeszcze nie zatwierdzone uchwały w sprawie stanowej polityki edukacyjnej. Wygląda na to, że cele edukacji ponownie stały się problemem wartym zarówno badania, jak debaty.
Nie chodzi tu jednak wyłącznie o opinię publiczną i konieczność jej informowania. Jak zauważyłem na początku, same systemy edukacyjne są bowiem wysoce zinstytucjonalizowane, pozostając we władzy własnych wartości. Nauczyciele mają swoje, zwykle dobrze utrwalone poglądy na to, jak rozwijać i „oceniać postępy” umysłu. Podobnie jak inne instytucje, edukacja utrwala siebie i swoje praktyki, zakładając szkoły podyplomowe, grandes ecoles, jak Ecole Normale Superieure we Francji, a nawet elitarne akademie, jak koncesjonowana National Academy of Education w Stanach Zjednoczonych czy nieformalna Ali Souls Group w Wielkiej Brytanii. Często zdarza się też, że wynajduje trwałe sposoby dystrybucji umiejętności, poglądów i sposobów myślenia, wtłaczając je w te sanie stare, niesprawiedliwe schematy demograficzne. Wiarygodnym przykładem tego są procedury egzaminowania studentów, które z niewiadomych przyczyn przetrwały dłużej niż debaty o ich nieuczciwości wobec mniej uprzywilejowanych grup populacji. W rezultacie coraz częściej bada się jakość dopasowania praktyk szkolnych do wymogów społecznych.
Jednakże, w pewnym sensie, publiczne debaty, pojawiające się w rezultacie owych badań, w żadnym wypadku nie ograniczają się ściśle do „edukacji”. Nie chodzi tu po prostu o próby przewartościowania równowagi między szkołami jako ustanowionym edukacyjnym establishmentem, z jednej strony, a zbiorem ustalonych potrzeb kultury z drugiej. Są to jednak sprawy o znacznie szerszym zasięgu, obejmującym wzrastającą rolę kobiet w społeczeństwie, drażliwy problem etnicznej lojalności dzieci pracowników przyjezdnych, prawa mniejszości, seksualną obyczajowość, samotne matki, przemoc i ubóstwo. Edukacyjny establishment, mimo ogromu rzetelnej wiedzy specjalistycznej w zakresie procedur edukacyjnych, ma do dyspozycji niewiele ustalonych doktryn pomocnych w rozwiązywaniu tego rodzaju problemów. Dotyczy to także innych instytucji w obrąbie kultury, mimo iż nęcące wydaje się im „obwinianie głównie edukacji” za szczególny zespół problemów, obojętne, czy będzie to zmniejszająca się konkurencyjność przemysłu samochodowego, przyrost urodzeń nieślubnych dzieci czy przemoc na ulicach.
To zdumiewające, jak mało systematycznych badań poświęcono instytucjonalnej „antropologii” praktyki szkolnej, zważywszy na złożoność jej sytuacji i ekspozycję szkoły na zmienny klimat społeczny i ekonomiczny. Jej związek z rodziną, gospodarką, instytucjami religijnymi, a nawet rynkiem pracy został uchwycony zaledwie pobieżnie50. Lecz o wielkim znaczeniu praca w tej dziedzinie właśnie się rozpoczyna. Uważam za inspirujące to, że jednym ze znakomitych uczestników toczącej się w latach dziewięćdziesiątych XX wieku debaty o roli edukacji w gospodarce był ni mniej, ni więcej, tylko sam minister pracy w rządzie Clintona. Jego rozważania o miejscu symbolicznych „meta-umiejętności” w Pracy narodów [The Work of Nations] mogłyby służyć za dokument polityki naszych czasów. Można się naprawdę zastanowić, czy instytucjonalne wyzwania naszego przeobrażającego się społeczeństwa mogą powoływać nie tylko przysłowiowego Nowego Człowieka, ale także pewne Nowe Instytucje (jak proponuje Daniel Bell)61.
Pozwolę sobie zgłosić dwie takie instytucje, choć wyłącznie jako ilustrację. Każda ma na celu podjęcie wielu właśnie omówionych kwestii instytucjonalnych - obie są mocno osadzone w duchu podejścia kulturalistycznego. Każda zakłada istnienie wzajemnej relacji między edukacją a innymi ważnymi działaniami instytucjonalnymi danej kultury: komunikacją, ekonomią, polityką, życiem rodzinnym itd. Pierwsza jest tak zaprojektowana, by wykrywać niedobór użytecznych informacji na temat tych istotnych zagadnień; druga - uzupełnia brak aparatu doradczego, który mógłby przekształcać użyteczną wiedzę w alternatywy mądrej polityki.
Jeżeli chodzi o pierwszą z nich, czyli zgromadzenie użytecznych informacji, to wyobrażam ją sobie jako coś, co można by nazwać „antropologią” edukacji, by użyć terminu, który w moim rozumieniu daleko wykracza poza zbiór „etnografii klas szkolnych”, niezależnie od heurystycznego znaczenia takich ćwiczeń językowych.
Ten rodzaj „antropologii” powinien zostać poświęcony badaniom na temat umiejscowienia edukacji w społeczeństwie jako całości - jego instytucjom (o czym mówiłem powyżej), ale także takim „kryzysowym” problemom, jak ubóstwo i rasizm. Słowem, kwestii tego, jaką rolę odgrywa praktyka szkolna w zażegnywaniu lub zaostrzaniu „kłopotów z kulturą”, które tak jaskrawo opisał James Clifford62.
Jednak „dziedziny” takiej nie ma; istnieje jcdynie grupa badaczy rozproszonych w różnych instytutach akademickich. A zatem należałoby utworzyć tę dziedzinę i nawet zalegitymizować ją, przyznając szerokie przywileje, powiedzmy, Narodowemu Instytutowi Edukacji i zakładając finansowanie (w interesie podtrzymania wspomnianej wcześniej „kontroli kompromisu”) przez fundacje federalne, państwowe i prywatne oraz sponsorów. Ponieważ są to wszystko myśli, jakie pojawiają się jeszcze przed rozłożeniem „deski kreślarskiej”, zasugeruję również, że taki instytut nic służyłby wyłącznie do badań, ale też do konsultacji. Pozwolę sobie przejść do innego instytucjonalnego wynalazku, tym razem związanego głównie z obmyślaniem możliwych alternatyw postępowania w otoczeniu rywalizujących z sobą instytucji.
Wciąż mamy powody, by przyznawać słuszność spostrzeżeniu Clemenceau, że wojna jest zbyt ważna, by pozostawiać ją generałom. Poza samymi generałami angażuje ona również inne interesy i elektoraty. W tym samym sensie, jak starałem się to podkreślać w tym rozdziale początkowym, edukacja ma zbyt wiele konsekwencji dla zbyt wielu obszarów, by pozostawiać j ą profesjonalnym pedagogom. Jestem pewien, że zgodziliby się ze mną najbardziej rozważni profesjonaliści. A zatem, by na amerykańską scenę edukacyjną wprowadzić rozsądek, równowagę i szerokie społeczne zainteresowanie, musielibyśmy zatrudnić specjalistów „najlepszych i najbystrzejszych”, jak również najbardziej publicznie zaangażowanych w zadanie formułowania alternatywnych strategii i praktyk. Wiem, że nie jest to łatwe, ale wyobraźcie sobie grupę interwencyjną lub komitet, których członkowie rekrutowaliby się spośród „fachowców”, jak ich nazywamy Mogłyby one przyjąć rozmaite formy, jednak pod warunkiem, że składałyby się z osób, które zdobyły reputację dzięki swojej przenikliwości, jasności umysłu i publicznemu zaangażowaniu. Wyobraźcie sobie taki organ, jak Rada Białego Domu, powiedzmy, w duchu Sztabu Doradców do Spraw Gospodarczych [Board ofEconomic Advisers\ lub Rady Bezpieczeństwa Narodowego [National Security Council\, działający przy Prezydencie Stanów Zjednoczonych i mający charakter doradczy w sprawach edukacyjnych w szerokim sensie, włącznie z ogólnym wpływem polityki federalnej na funkcjonowanie edukacji i odwrotnie. Albo bardziej rygorystyczny model w rodzaju Rady Rezerwy Federalnej [Federal Reserve Board], choć oczywiście model ten naruszyłby amerykański konstytucyjny mandat pozostawiania spraw edukacji „pojedynczym stanom”. W każdym razie sugestie te formułuję w duchu spostrzeżenia, że edukacja nie jest odosobnioną instytucją, nie jest wyspą, lecz częścią kontynentu.
Przedstawiwszy te dość ambitne przykłady, rozważania o „instytucjonalizacji” muszę zakończyć na bardziej rodzimą nutę. Udoskonalanie edukacji wymaga nauczycieli, którzy rozumieją jej mechanizmy i potrafią się zaangażować we wprowadzanie zgodnych z jakąś wizją udoskonaleń. Tak banalnej uwagi nie warto byłoby zapewne wypowiadać, gdyby tak łatwo nic przeoczano jej w licznych próbach reformy edukacji. Musimy zapewnić nauczycielom konieczne szkolenie przygotowawcze, by mogli wziąć efektywny udział w reformach63. Ludzie, którzy je przeprowadzają, tworzą instytucje. Niezależnie od przenikliwości naszych planów edukacyjnych, muszą one przewidywać istotne miejsce dla nauczycieli. Bo ostatecznie to właśnie oni są w centrum wydarzeń.
8. Zasada tożsamości i poczucia własnej wartości. Zasadę tę umieściłem dość daleko na liście. Jest bowiem tak pojemna, że zakłada praktycznie wszystkie wyłożone wcześniej. Być może jedyną najbardziej uniwersalną rzeczą, jeśli chodzi o ludzkie doświadczenie, jest fenomen „Ja”, a wiemy, że edukacja odgrywa decydującą rolę w procesie jego kształtowania. Fakt ten powinny uwzględniać strategie nauczania.
Wiemy o „Ja” z własnego wewnętrznego doświadczenia, a także innych spostrzegamy jako odrębne „Ja”. W znacznie większym bowiem stopniu, niż dowodził tego pewien wybitny uczony, rozpoznanie Innego w kategoriach Ja jest warunkiem koniecznym samoświadomości64. Chociaż istnieją uniwersalia dotyczące osobowości - dwa z nich rozważymy za chwilę - różne kultury odmiennie ją kształtują i na rożne sposoby ustanawiają jej granice. Jedne uwydatniają autonomię i indywidualność, inne - przynależność65; niektóre wiążą ją ściśle z pozycją danej osoby w porządku boskim lub społecznym66, jeszcze inne łączą ją z indywidualnym wysiłkiem, a nawet szczęściem. Ponieważ praktyka szkolna jest jedną z najwcześniejszych wżyciu instytucjonalnych form zaangażowania poza rodziną, nie zaskakuje fakt, że odgrywa decydującą rolę w kształtowaniu Ja. Myślę jednak, że stanie się to jaśniejsze, jeżeli najpierw przeanalizujemy dwa aspekty osobowości, uznawane za uniwersalne.
Pierwszym z nich jest sprawstwo. Osobowość w przekonaniu większości badaczy wywodzi się z poczucia, że można samodzielnie zainicjować i wykonać działania67. Czy jest tak „naprawdę”, czy to tylko zwykły zdroworozsądkowy pogląd, jak przekonują nas radykalni behawioryści - odpowiedź wykracza poza zakres niniejszych rozważań. Po prostu jednak to uznaję. Ludzie doświadczają siebie jako sprawców. Ale przecież każdy kręgowiec odróżnia gałąź, którą on potrząsa, od gałęzi, która nim potrząsa68. Na osobowość musi się zatem składać coś więcej niż tylko samo rozpoznanie prostej sensomotorycznej sprawczości. Tym, co charakteryzuje osobowość człowieka, jest konstrukcja systemu pojęciowego, który, by tak rzec, organizuje „zapis” jej sprawczych spotkań ze światem; zapis, który odnosi się do przeszłości (tzw. „pamięć autobiograficzna”)59, ale również obejmuje przyszłość - Ja z historią i przyszłymi możliwościami. To właśnie „możliwe ja” wpływa na aspiracje, zaufanie do siebie, optymizm i ich przeciwieństwa70. Chociaż ów „skonstruowany” system Ja jest wewnętrzny, prywatny i zatopiony w uczuciach, rozciąga się na zewnątrz - na rzeczy, działania i miejsca, w które angażuje się nasze ego71, przybierając postać Jamesowskiego „Ja rozszerzonego”. Szkoły i uczenie się w szkole są jcdnymi z najwcześniejszych takich miejsc i działań.
Równie ważne jak wewnętrzna psychodynamika osobowości są sposoby kulturowej instytucjonalizacji osobowości. Tytułem przykładu, przypomnę, że wszystkie języki naturalne wprowadzają obligatoryjne gramatyczne rozróżnienia między formami sprawczymi a biernymi: Ja uderzyłem j ego\ on uderzył mnie. Nawet najprostsze narracje zbudowane są wokół, a właściwie są uzależnione od takiego Ja sprawczego jako protagonisty z własnymi celami, działającego w rozpoznawalnym środowisku kulturowym72. Istnieje również moralny aspekt osobowości, wyrażający się po prostu w tak wszechobecnych zjawiskach, jak „obwinianie siebie” lub „obwinianie innego” za popełnione czyny lub ich rezultaty. Na wyższym poziomie wszystkie systemy prawne wyszczególniają (i legitymizują) pojęcie odpowiedzialności, która nakłada na Ja zobowiązania wzglądem pewnego szerszego kulturowego autorytetu - potwierdzającego „oficjalnie”, że nas, nasze Ja, uznaje się za sprawców czynności, którzy posiadają kontrolą nad własnymi czynami. Ponieważ sprawstwo zakłada zdolność nie tylko do zainicjowania, ale również ukończenia czynności, implikuje to także posiadanie umiejętności czy wiedzy praktycznej. Sukces i niepowodzenie są podstawowym pokarmem dla rozwoju osobowości, choć nie zawsze należymy do ostatnich arbitrów sukcesu lub porażki, które często bywają oceniane „z zewnątrz” zgodnie z kulturowo określonymi kryteriami. Szkoła jest miejscem, w którym dziecko po raz pierwszy spotyka te kryteria-często stosowane jak gdyby dowolnie. Szkoła osądza postępowanie dziecka, natomiast dziecko reaguje na to, oceniając siebie tak, a nie inaczej.
To z kolei prowadzi nas do drugiej wszechobecnej cechy osobowości: ewaluacji. Nic tylko doświadczamy siebie jako działających podmiotów, ale także dokonujemy oceny naszej skuteczności w wykonywaniu tego, co zamierzyliśmy, lub tego, co nam polecono. „Ja” doznaje coraz intensywniejszego posmaku tych ocen. Nazywam tę kombinację sprawczej skuteczności i samooceny „poczuciem własnej wartości”. Łączy ona subiektywne przekonania o tym, jacy jesteśmy zdolni (albo nawet nadzieję na to, jacy będziemy) oraz lęk przed tym, co leży poza naszym zasięgiem73.
Sposoby doświadczania (czy wyrażania) poczucia własnej wartości różnią się, oczywiście, w zależności od kultury, w jakiej żyje jednostka. Niska ocena czasami przejawia się w poczuciu winy za intencje, czasami po prostu we wstydzie bycia „przyłapanym”; czasami towarzyszy jej depresja, nawet myśli samobójcze, a czasami buntownicza złość74. W niektórych kulturach, zwłaszcza tych akcentujących osiągnięcia, wysokie poczucie własnej wartości podnosi poziom aspiracji75; w innych - prowadzi do zadowolenia z osiągnięcia danego statusu i spoczęcia na laurach. To, jak ludzie radzą sobie z zagrożonym poczuciem własnej wartości, może być nawet powiązane z cechami temperamentu jednostki - niezależnie od tego, czy obwinia się siebie, innych lub okoliczności76.
Zaledwie o dwóch sprawach można powiedzieć coś na pewno i ogólnie: zarządzanie poczuciem własnej wartości nigdy nie jest łatwe i ustabilizowane, a na jego stan decydująco wpływa dostępność wsparcia z zewnątrz. Wsparcie to wcale nie jest tajemnicze czy egzotyczne. Obejmuje takie zwykłe sposoby, jak dawanie drugiej szansy, docenianie dobrych, choć nie przynoszących sukcesu prób, ale przede wszystkim stwarzanie okazji do rozmowy, pozwalającej wyjaśnić, dlaczego coś poszło nie tak, jak zaplanowaliśmy. Nie jest tajemnicą, że szkoła bywa brutalna, jeśli chodzi o poczucie własnej wartości dzieci, i że coraz więcej wiemy o ich podatności na zranienia w tym zakresie77. W idealnym przypadku, szkoła powinna niewątpliwie stanowić otoczenie, w którym nasza aktywność pociąga za sobą mniej konsekwencji zagrażających poczuciu własnej wartości niż w „prawdziwym świecie”, prawdopodobnie dlatego, by uczącego się zachęcić do „spróbowania wielu rzeczy”. Jak radykalni krytycy, np. Paulo Freire78, dowodzą, szkoła często doświadcza takimi niepowodzeniami te spośród dzieci, które później są „wyzyskiwane” przez społeczeństwo. Nawet tak umiarkowani krytycy, jak Roland Barthes i Pierre Bourdieu, prowokacyjnie przekonują, że szkoła jest podstawowym wytwórcą „małych Francuzów i Francuzek” dopasowujących się do niszy, w której już pozostaną79.
Niewątpliwie istnieją inne „rynki”, na których nawet dzieci chodzące do szkoły mogą „wymienić” swoje umiejętności na oznaki statusu, by jeszcze raz użyć interesującej terminologii Bourdieu. „Rynki” te często rekompensują niepowodzenia doświadczane w szkole -jak wtedy, gdy „uliczny spryt” staje się przedmiotem handlu na rynku drobnych przestępstw lub gdy prowokowanie białej społeczności zapewnia czarnym nastolatkom szacunek wśród ich rówieśników. Szkoła, w stopniu większym niż myśleliśmy, rywalizuje z mnóstwem form „anty-szkoły” jako dostarczycielami sprawstwa, tożsamości i poczucia własnej wartości - tak w podmiejskim centrum handlowym dla klasy średniej, jak na ulicach dzielnicy slumsów.
Każdy system edukacji, każda teoria pedagogii, każda „wielka polityka narodowa”, która umniejsza rolę szkoły w budowaniu poczucia własnej wartości u uczniów, nic dostrzegają jednej z jej podstawowych funkcji. Głębszy problem- z psychokulturowego punktu widzenia, ale również w rozumieniu potocznym - polega na tym, jak przeciwdziałać erozji tej funkcji w nowoczesnych warunkach miejskich. Chociaż niektóre konkretne próby rozwiązywania tych problemów przywołam w kolejnych rozdziałach, jedną kwestię można z pewnością podkreślić już teraz. Działalność szkół nie sprowadza się po prostu do mniej lub bardziej skutecznego wyposażania dzieci w jakieś umiejętności lub zapewniania im poczucia własnej wartości. Szkoły rywalizują z innymi elementami społeczeństwa, które wprawdzie mogą to uczynić, ale z opłakanymi społecznymi konsekwencjami. Ameryce udaje się wykluczyć dostatecznie wielu chłopców z czarnych dzielnic nędzy, osadzając prawie jedną trzecią z nich w więzieniu, zanim osiągną wiek trzydziestu lat.
Ujmując to bardziej pozytywnie, skoro sprawstwo i poczucie własnej wartości zajmuje miejsce centralne w konstrukcji pojęcia „Ja”, praktyka szkoły powinna być przeanalizowana pod względem wkładu, jaki wnosi do rozwoju tych dwóch kluczowych składników osobowości. Na pewno wspomniana wcześniej „wspólnota uczących się” przyczynia się do obu z nich. Równie istotne jest jednak przyznawanie uczniom większej odpowiedzialności w ustalaniu i osiąganiu celów we wszystkich aspektach działalności szkoły -poczynając od pielęgnacji roślin w szkole do udziału w decyzjach dotyczących uczestnictwa w projektach obowiązkowych i poza-programowych. Koncepcja ta, tak cenna dla tradycji progresywizmu w edukacji, zawiera się również w konstytucyjnej zasadzie, że (w demokracji) prawa i obowiązki to dwie strony tego samego medalu. Jeżeli jak zaznaczyłem na początku, szkoła to wejście w kulturę, a nie jedynie przygotowanie do tego, musimy stale analizować wpływ szkoły na właściwą młodemu uczniowi koncepcję własnych zdolności (poczucie sprawstwa) oraz możliwości radzenia sobie ze, światem zarówno w szkole, jak po jej ukończeniu (poczucie własnej wartości). W wielu kulturach demokratycznych tak bardzo zaangażowaliśmy się w formalne kryteria oceny „wykonania czegoś” i biurokratyczne wymogi stawiane edukacji jako instytucji, że-jak sądzę-zaniedbaliśmy jej podmiotowy aspekt.
9. Zasada narracyjna. Chciałbym w tym miejscu pominąć kwestię „przedmiotów” szkolnych i programów nauczania, by przejść do sprawy ogólniejszej: sposobu myślenia i odczuwania, pomagającego dzieciom (a właściwie, ogólnie rzecz biorąc, ludziom) stworzyć taką wersję świata, w którym, w sensie psychologicznym, mogą dojrzeć własne miejsce - swój osobisty świat. Sądzę, że układanie opowieści, narracji jest do tego niezbędne, i to właśnie chciałbym omówić zwięźle w ostatniej z przedstawianych zasad.
Wciąż jestem mocno przywiązany do poglądów wyrażonych w mojej wcześniejszej pracy o nauczaniu przedmiotów: ważności dania uczącemu się poczucia istnienia jakiejś generatywnej struktury danej dyscypliny, wartości „spiralnego programu nauczania”, kluczowej roli samodzielnego odkrycia w uczeniu się przedmiotu itd.80 Kwestia, którą chciałbym teraz podjąć, dotyczy bezpośrednio sposobów wytwarzania znaczeń w oparciu o szkolne doświadczenia, które dorastające dzieci mogą odnieść do własnego życia w kulturze. Pozwolę sobie więc przejść do narracji jako sposobu myślenia i środka wytwarzania znaczeń.
Zacznę od rzeczy podstawowych. Okazuje się, że istnieją dwa ogólne sposoby organizacji i zawiadywania wiedzą o świecie, a faktycznie strukturyzacji nawet bezpośredniego doświadczenia: jeden wydaje się bardziej predestynowany do ujmowania „rzeczy” fizycznych, drugi - ludzi i związanych z nimi sytuacji. Są one powszechnie znane jako myślenie logiczno-naukowe i narracyjne. Ich uniwersalność wskazuje na zakorzenienie w ludzkim genomie lub na to, że są (by powrócić do poprzedniej zasady) dane w naturze języka. Przyjmują one różnorodne formy ekspresji w różnych kulturach, które również odmiennie je rozwijają. W żadnej kulturze ich nie brakuje, choć różne kultury odmiennie je uprzywilejowują81.
W większości szkół na porządku dziennym znajduje się traktowanie sztuki narracji - piosenki, dramaty, powieści, teatru itp. raczej jako „dekoracji” niż konieczności, jako czegoś służącego umilaniu wolnego czasu, niekiedy nawet jako wzorca moralnego. Jednak świadectwom naszych kulturowych korzeni i naszym najdrogocenniejszym przeświadczeniom nadajemy formę opowieści, dając się uwieść nie tyle ich treści, co chwytom narracyjnym. W identyczny narracyjny sposób ujmujemy nasze bezpośrednie doświadczenie; to, co zdarzyło się wczoraj lub przedwczoraj. Jeszcze bardziej zdumiewa jednak to, że w formie narracji przedstawiamy (sobie i innym) także cale nasze życie82. Nie dziwi więc zanadto fakt, że narracyjne implikacje osobowości uznają obecnie psychoanalitycy83, definiując „nerwicę” jako odzwierciedlenie albo niewystarczającej, niekompletnej, albo nieadekwatnej opowieści o sobie. Przypomnijmy Piotrusia Pana, który prosząc Wendy, by zechciała z nim wrócić do Nibylandii, argumentuje, że mogłaby tam nauczyć Zagubionych Chłopców opowiadania historii. Jeśli nauczą się opowiadać, będą mogli dorosnąć.
Doniosłość opowiadania dla spójności danej kultury jest najprawdopodobniej równie wielka, jak dla strukturowania życia jednostki. Weźmy, na przykład, prawo. Bez poczucia istnienia narracji o podobnych kłopotach, które prawo przekłada na zapis prawa zwyczajowego, staje się ono jałowe84. Te same „narracje o kłopotach” pojawiają się zarówno w mitach, jak we współczesnej powieści, lepiej mieszcząc się w tej formie niż w twierdzeniach uzasadnionych i logicznie spójnych. Wydaje się więc oczywiste, że umiejętność konstruowania i rozumienia narracji ma decydujące znaczenie dla konstruowania naszego życia i „miejsca” w świecie możliwym, z którym przyjdzie się nam zmierzyć.
Zawsze przyjmowano milczące założenie, że umiejętność prowadzenia narracji przychodzi w sposób „naturalny”, że nie trzeba jej nauczać. Jednak po bliższym przyjrzeniu się okazuje się, że nie ma w tym nic z prawdy. Dziś już wiemy, że ta umiejętność przechodzi określone stadia8, może zostać poważnie osłabiona wskutek pewnych uszkodzeń mózgu86, zmniejsza się w warunkach stresowych87 i podczas gdy w jednej wspólnocie społecznej wiąże się z dosłownością, w sąsiedniej wspólnocie o odmiennej tradycji potrzebuje elementów cudowności88. Zaobserwujcie studentów prawa lub młodych prawników, kiedy przygotowują swoje mowy końcowe na prawdziwą sprawę sądową lub pozorowane posiedzenie sądu, a szybko stanie się jasne, że niektórzy ludzie mają do tego większy talent niż inni - po prostu nauczyli się sposobów uwiarygodniania opowieści i czynienia ich godnymi rozważenia.
Zadomowienia w świecie, nabywania wiedzy o tym, jak umieścić się w opowieściach o sobie samym, z pewnością nie ułatwia ogromny wzrost migracji we współczesnym świecie. Pomoc dziesięciolatkowi w stworzeniu opowieści, która objęłaby go w świecie poza rodziną i sąsiedztwem, przeszczepionym z Wietnamu do San Fernando Yallcy, z Algierii do Lionu, z Anatolii do Drezna, nie jest łatwa, niezależnie od przyjęcia nastawienia na wielokulturowość. Jeżeli nie zdoła mu pomóc szkoła, jego pied-a-terre poza rodziną, uczynią to wyalienowane kontrkultury.
Nikt z nas nie wie tyle, ile powinien, jak kształtować wrażliwość narracyjną. Wydaje się jednak, że próbę czasu przetrwały dwa oczywiste przekonania. Po pierwsze, że dziecko powinno „znać”, mieć „wyczucie” mitów, historii, bajek, tradycyjnych opowieści własnej kultury (lub kultur), które ujmują w ramy i zasilają jego tożsamość. Po drugie, że fikcja pobudza wyobraźnię. Znalezienie miejsca w świecie, choć zakłada bezpośrednią dostępność domu, partnera, pracy i przyjaciół, jest ostatecznie aktem wyobraźni. Przeszczepieńcy kulturowi podejmują zatem w wyobraźni wyzwanie fikcji i „quasi-fikcji”, które przenosi ich do świata możliwości -jak w powieściach Maxine Hong Kingston lub wierszach May i Angelou. Uczniowi rozmyślającemu, jak to się wszystko dzieje, wyjaśnienie przynosi Simon Schama, który w formie narracji przywraca ludzkie śluby składane „martwym pewnikom” przeszłości, by użyć jego wymownej formuły89.
Oczywiście, jeżeli narracja ma stać się narzędziem umysłu, służącym do wytwarzania znaczeń, wymaga zaangażowania z naszej strony - odczytania jej, wytworzenia, zanalizowania, zrozumienia jej rzemiosła, wyczucia jej zastosowań, dyskusji nad nią. Są to sprawy o wiele lepiej rozumiane dziś niż kilka lat wcześniej90.
Nie mam zamiaru umniejszać znaczenia myślenia logiczno-naukowego. Jego wartość jest tak jednoznaczna w naszej wysoko stechnologizowanej kulturze, że włączenie go do szkolnych programów nauczania uznaje się za pewnik. Chociaż jego nauczanie może wymagać kolejnych udoskonaleń, uległo zauważalnej poprawie od czasu ruchu reformatorskiego, obejmującego zmianę programów nauczania w latach 1950. i 60. Nie jest jednak tajemnicą, że dla znacznej części dzisiejszej młodzieży szkolnej, „przedmioty ścisłe” zaczęły się wydawać „nieludzkie”, „bezduszne” i „odpychające” - pomimo wielkich wysiłków samych nauczycieli przedmiotów przyrodniczych i matematyki oraz ich stowarzyszeń91. Rzeczywiście, obraz przedmiotów przyrodniczych jako przedsięwzięcia humanistycznego i kulturowego mógłby ulec poprawie, gdyby zaczęto go pojmować jako historię ludzi przezwyciężających zastane koncepcje - czy to byłby Lavoisier obalający dogmat o flogistonie, Darwin rewidujący tak poważany kreacjonizm czy Freud, który śmiał zajrzeć pod powierzchnią naszego samozadowolenia92. Być może popełniliśmy błąd, oddzielając przedmioty przyrodnicze od narracji kultury.
Streszczenie nie jest konieczne. System edukacyjny musi pomóc jednostkom wzrastającym w kulturze odnaleźć w niej swoją tożsamość. Bez tego ugrzęzną one w swych wysiłkach w poszukiwaniu znaczeń. Jedynie w trybie narracyjnym możemy konstruować własną tożsamość i odnajdywać swoje miejsce we własnej kulturze. Szkoły muszą to umożliwiać, podtrzymywać i przestać przyjmować za pewnik. Powstaje obecnie wiele projektów, nie tylko w obszarze literatury, ale także historii i nauk społecznych, które podążają interesującymi tropami. W następnych rozdziałach będziemy mieli okazję rozważy ć je bardziej szczegółowo.
IV
Raczej w charakterze postscriptum niż ogólnego podsumowania proponuję ostatnią refleksję na temat zbioru zasad, które wyłożyłem w duchu podejścia psychokulturowego do edukacji. Odczytując je ponownie, zdaję sobie sprawę, do jakiego stopnia uwydatniają potęgę świadomości, refleksji, wszechobecności dialogu i negocjacji. Czynniki te, we wszystkich systemach uzależnionych od władzy, nawet tej formalnie ukonstytuowanej i reprezentatywnej, wydają się zagrażać władzy aktualnie zinstytucjonalizowanej, otwierając dyskusję nad nią. I rzeczywiście stanowią zagrożenie. Edukacja jest ryzykowna, ponieważ wzbudza poczucie możliwości. Jednak niepowodzenie w wyposażaniu umysłu w umiejętność zrozumienia, odczuwania i działania w świecie kultury nie oznacza po prostu uzyskania zerowego efektu pedagogicznego. Stwarza za to ryzyko wyobcowania, buntu i praktycznej niekompetencji. A te nadwerężają żywotność kultury.
Pozwolę sobie wrócić do kwestii otwierającej niniejszy rozdział. Próbowałem na początku pokazać, że edukacja nie jest ani zwykłym technicznym przedsięwzięciem polegającym na sprawnym zarządzaniu przetwarzaniem informacji, ani nawet kwestią zastosowania „teorii uczenia się” w klasie szkolnej lub wykorzystania rezultatów testu „osiągnięć”, skoncentrowanego na podmiocie nauczania. To złożony proces dopasowywania kultury do potrzeb jej członków oraz jej członków i rodzajów ich wiedzy do potrzeb kultury.
W kolejnych rozdziałach zetkniemy się ze „szczegółami” wielu kwestii podnoszonych tutaj ogólnie. Celem powyższych rozważań było umieszczenie edukacji w szerszym kontekście, niezbędnym do jej właściwego rozumienia. Przejdźmy zatem do kwestii szczegółowych
1 Chociaż używam określenia „teoria komputacyjna”, to istnieją faktycznie dwa takie modele, jeden oparty na koncepcji umysłu jako zestawu urządzeń obliczeniowych, które działają równolegle, nie niosąc korzyści dla centralnego systemu przetwarzania, drugi - na pojęciu jednostki centralnej, kontrolującej sekwencyjny porządek operacji obliczeniowych, które należy wykonać w celu rozwiązania określonych problemów. Chociaż różnice między tyrni modelami sąpod wieloma wzglądami głębokie - zwłaszcza w zakresie pojmowania roli „racjonalności” i „doświadczenia” -nie będą one przedmiotem naszego zainteresowania. Por. np. David E. Rumelhart, James L. McClelland (red.), Parallel Distńbuted Processing: Explorations in the Microstructure ofCognition. Cambridge. Mass.: MIT Press, 1986, tomy l i 2 oraz Philip N. Johnson-Laird, The Computer and the Mind: Ań Introduction to Cognitive Science. Cambridge, Mass.: Harvard University Press, 1988.
2 Judith W. Segal, Susan F. Chipman, Robert Glaser (red.), Thinking andLearning Skills. Hillsdale, N.J.: Erlbaum, 1985; John T. Bruer, Schoolsfor Thought: A Science of Learningin the Classroom. Cambridge, Mass.: MIT Press, 1993; Michelene T. H. Chi, Robert Glaser, M. J. Farr (red.), The Naturę ofExpertise. Hillsdale, N.J.: Erlbaum,
25 Bruner, Acts of Meaning; Carol Fleisher Feldman, David A. Kalmar, „Some Educational Implications of Genre-Based Mental Models”. w: David Oison, Nancy Torrance (red.), Handbook of Educalion and Human Development. Oxford: Black-well, 1996, s. 434-3 Walter J- Ong, Oralność i piśmienność. Siowo poddane technologii, przełożył
i wstępem opatrzył Józef Japola. Lublin: KUL, 1992; David R. Olson, The Worldon
Paper; The Conceptual and Cognitive Implications of Writing and Reading. Cam
bridge: Cambridge University Press, 1994.
4 Olson, The World on Paper.
3 Alfred L. Kroeber, „The Superorganic”. American Anthropologist, 19 (2) (1917), s. 163-213.
* Niektóre z reprezentatywnych prac mieszczących się w tradycji psychokultu-rowej to: Jerome Bruner, Acts of Meaning. Cambridge, Mass.: Harvard University Press, 1990; Michacl Cole, The Cultural Contezt of Learning and Thinking: Ań Exploration in Expeńmental Anthropology. New York: Basic Books, 1971; Barbara Rogoff, Apprenticeship in Thinking: Cognitive Development in Social Context. New York: Oxford University Press, 1990; Richard A. Shweder, Thinking through Cultu-res: Expeditions in CulturaiPsychoiogy. Cambridge, Mass.: HarvardUniversity Press, 1991; James V. Wertsch, Yoices ofthe Mind: A Sociociiltural Approach to Mediated Action. Cambridge, Mass.: Harvard University Press, 1991. Tradycja ta bierze swój rodowód z rozpraw takich autorów, jak Wygotski, Durkhcim, Schutz i Max Weber: L. Wygotski, Myślenie i mowa, przetłumaczyli Edda Flesznerowa i Józef Fleszner. Warszawa: PWN, 1971; Emile Durkheim, Elementarne formy życia religijnego. System totemiczny w Australii, przełożyła Anna Zadrożyńska-Barącz, wstęp i redakcja naukowa Elżbieta Tarkowska. Warszawa: PWN, 1990; Alfred Schutz, On Pheno-menology and Social Relations: Selected Writings, Chicago: University of Chicago Press, 1970; Max Weber. Theory of Social and Economic Organization. Glencoc, UL: Free Press, 1947.
7 Crane Brinton, The Analomy of Revolution. New York: Yintage Books, 1965.
J. L. McClelland, „The Programmable Blackboard Model of Reading”, w: Ru-melhart, McClelland (red.), Parallel Distńbuted Processing, vol. 2, s. 122-169; Ro-ger C. Schank, Tell Me a Story. New York: Scribner's, 1990.
9 Melanie Mitchell, „What Can Complex Systems Approaches Offer the Cogni-tive Sciences?” Referat zaprezentowany na dorocznym spotkaniu Society for Philo-sophy and Psychology, State University of New York w Stony Brook, New York (10 czerwca 1995
1(1 [Cyt. wg: William Szekspir, Hamlet, przełożył Józef Paszkowski. W: tegoż, Dzieła dramatyczne. Tom VI: Tragedie, przełożyli Stanisław Koźmian, Józef Paszkowski, Leon Urlich. Warszawa: PWN, 1958, s. 91 - przyp. tłum.]
11 Dań Sperber, Deirdre Wilson, Reievance: Communication and Cognition. Cambridge, Mass.: Harvard University Press, J986; H. Paul Grice, Studiesin the Way ofWords, Cambridge, Mass.: Harvard University Press, 1989.
12 Gcorg Henrik von Wright, Explanation and Understanding. Ithaca, N.Y.: Comell University Press, 1971; Jeromc Bruner, ,,Narrative and Paradigrnatic Modcs of Thought”, w: Elliot Eisner (red.), Learning and Teaching the Ways of Knowing: Eighty-fourth Yearbook ofthe National Sudety for the Study ofEducation. Chicago: University of Chicago Press, 1985, s. 97-115
von Wright, Explanation and Understanding.
Rumclhart, McClelland (red.), Parallei Distributed Processing.
16 John T. Bruer, Schools for Thoughl.
17 Annette Karmiloff-Smith, A Functional Approach to Child Language: A Stu-
dy of Determiners and Reference. Cambridge: Cambridge University Press, 1979;
Karmiloff-Smith, Beyond Modulańly: A Developmental Perspective on Cognitive
Science. Cambridge, Mass.: MIT Press, 1992.
18 Melanie Mitchell, „What Can Complex Systems Approaches Offer the Cogni-
tive Sciences?”; James P. Crutchfield, Melanie Mitchell, The Evolution ofEmergent
Computation, Santa Fe Institute Technical Report 94-03012. Santa Fe, N.J.: Santa
Fe Institute, 1994.
'„Ann Brown i Joscph Carnpionc, na przykład, zastosowali „regułę redeskrypcji” w swoim projekcie z Oakland. Uczynili z niej praktycznie obowiązkowy krok dla swoich uczniów. Używają nawet programu komputerowego, który wymaga ogólniejszej redeskrypcji każdego określonego „wniosku”,
211 Allen Newell, Herbert A. Simon, Hiiman Problem Sohing. Englcwood Cliffs, N.J.: Prentice-Hall.
21 Susan Chipman, Alan L. Meyrowitz, Foundations ofKnowledge Acguisition. Boston: Kluwer Academic Publishers, 1993, tomy l i 2.
„ Nelson Goodman, Jak tworzymy świat, przełożył Michał Szczubialka. Warszawa: „Aletheia”, 1997.
23 Zob. np. Keith Oatley, Best Laid Schemes: The Psychology of Emotions,
Cambridge: Cambridge University Press, 1992 lub numery czasopisma Cognition and
Emotion. Hove, East Susscx: Lawrence Erlbaum Associates.
24 Robert B. Zajonc, „Feeling and Thinking: Preferences Need No Inferences”.
American Psychologist, 35 (2) (1980), s. 151-175; Richard S. Lazarus, „A Cogniti-
vist's Reply to Zajonc on Emotion and Cognition”. American Psychologist, 36
(1981), s. 222-223; Lazarus, „Thoughts on the Relations between Emotion and
Cognition”. American Psychologist, 37 (9) (1982), s. 1019-1024; Zajonc, „On the
Primacy of Affect”. American Psychologist, 39(2) (1984), s. 117-123; Lazarus, „On
2(1 Zob. szersze omówienie tego zagadnienia w: Goodman, Jak tworzymy świat; Richard Rorty, Filozofia a zwierciadle natury, przełożył Michał Szczubiałka. Warszawa: Wydawnictwo Spacja, 1994.
27 David A. J. Richards, Toleralion and the Constitution. New York: Oxford Uni-versity Press, 1986; Richards, Foundations of American Constilutionalism. New York: Oxford University Press, 1989.
2S Burrhus Frcderic Skinner, Poza wolnością i godnością, przełoży! W. Szelen-berger, przedmową opatrzył Jerzy Szacki. Warszawa: PIW, 1978; Stephen P. Stich, From folk Psychology to Cognitive Science: The Case Againsl Belief. Cambridge, Mass.: MIT Press, 1983; Daniel C. Dennett, Consciousness Explained. Boston: Little, Brown, 1991.
M Herbert L. A. Hart, TheMorality ofthe CriminalLaw: TwoLectures. Jerusalcm: Magnes Press, Hebrew University, 1964; Hart, Punishment and Responsibility: Es-says in the Philosophy ofLaw. New York: Oxford, 1968
311 Stephen C. Levinson, Penelopc Brown, „Immanuel Kant Against the Tene-japans: Anthropology as Empirical Philosophy”. Ethos, 22 (1) (1994), s. 3-41. „!1 Wygotski, Myślenie i mowa.32 Benjamin L. Whorf, Język, myśl i rzeczywistość, przełożyła Teresa Hołówka. Warszawa: KR, 2003
„ Zob. Sleven Pinker, The Language Instinct. New York: W. Morrow, 1994. Zob. rzetelnie uzasadnione odrzucenie tej zawężonej koncepcji w: Michael Tornasel-lo, „Language Is Not an Instinct”. Cognitive Development, 10 (1995), s. 131-156.
34 Zob. np. Wolfgang Iser, Laurence Sternes „ Tristram Skandy „: Inszenierte Sub-jektivitdt, Miinchen: W. Fink, 1987 (ang. W. Iser, Laurence Sterne: Tristram Skandy. Cambridge: Cambridge Umversity Press, 3988); Julian Barnes, Papuga Flauberta, przełoży! Adam Szymanowski. Warszawa: Czytelnik, 1992; Wayne C. Booth, The Rheioric ofFiction. Chicago: University of Chicago Press, 1983, wyd. 2.
-'„ Zob. kompetentne streszczenie tych debat w: Bradd Shore, Culture in Mind. New York: Oxford University Press, 1996.
3liAlison F. Garton, Chris Pratt, Learning to Be Literale: The Development of Spoken and Wrilten Language. Oxford: Basil Blackwell, 1989
37 Roman Jakobson, Poezja gramatyki i gramatyka poezji^ przełożył Zbigniew
Kloch. W: W poszukiwaniu istoty języka 2. Wybór i redakcja naukowa Maria Renata
Mayenowa. Warszawa: PIW, 1989.
38 Olson, The World on Paper.
59 Goodman, Jak tworzymy świat.
40 E. Sue Savage-Rumbaugh, Jearminc Murphy, Rosę A. Sevcik, Karen E. Brakke,
Shelly L. Williams, Duane M. Rumbaugh, „Language Comprehension in Ape and
Child”. Mnnographs of the Society for Research in Child Development, 58 (3-4,
Serial No. 233) (1993); Michael Tomasello, Ann Cale Kruger, Hiiary Hora Ratner,
„Cultural Learning”. Behayiora! and Brain Sciences, 16 (1993), s. 495-552.
41 Coiwyn B. Trevarthen, „Form, Significance, and Psychological Potentiai of
Hand Gestures of Infants”, w: Jean-Luc Nespoulous, Paul Perron, Andre Roch Le-
cours (red.), The Biological Foundations of Gestures: Motor and Semiotic Aspects. Hillsdale, N.J.: Erlbaum, 1986, s. 149-202; Alison Gopnik, „How We Know Our Minds: The Illusion of First-Person Knowledge of Intentionality”. Behavioral and Brain Sciences 16 (1993), s. 1-14; Alison Gopnik, Andrew N. Meltzoff, „Minds, Bodies, and Persons: Young Childrcn's Understanding of the Self and Others as Reflected in Imitation and Theory of Mind Research”, w: Sue Taylor Parker, Robert W. Mitchell, Maria L. Boccia (red.), Self-Awareness in Animals andHumans: Deve-lopmental Perspectives. Cambridge: Cambridge University Press, 1994, s. 166-186
42 lgnące Meyerson. Les Fonctions Psychologicjues et les Oeuvres. Paris: J. Vrin, 1948; Meyerson, Ecrits. 1920-1983: Pour une Psychologie Historigue. Paris: Pres-ses Universitaires de France, J 987. Ocena rozprawy Meyersona jest zawarta w: Francoise Parot (red.), Les Oeuvres d'Ignace Meyerson: Un Hommage. Paris: Pres-ses Uniyersitaires de France, 1997, w której znajduje się artykuł Jeronie'a Bnmera, „Meyerson aujourd'hui: Quelques Reflexions sur la Psychologie Culturelle”.
41 To słowa, w jakich zwrócił się do mnie pewien dziesięciolatek w Oakland, mówiąc o opracowywanym przez jego klasę planie zażegnania katastrofy, spowodowanej przez wyciek ropy z tankowca Exxon Yaldez w 1993 roku - był to projekt z ekologii.
44 Lucien Febwe, H.-J. Martin, L 'Appańtion du livre, L 'Evolution de l 'Humanite, 49. Paris: Albin Michę!, 1958; Lucien P. V. Febvre, The Problem ofUnbełiefin the Sixleenth Century: The Re/igion of Rabelais. Cambridge, Mass.: Harvard University Press, 1982; Febvre, A Geographical Introduction to History. Westport, Conn.: Green-wood Press, 1974; Marc L. B. Bloch, Feuda! Society. Chicago: University of Chicago Press, 1961; Bloch, French Rura l History: Ań Essay on Its Basic Characteristics. Berkeley: University of Califomia Press, 1966; Bloch, Land and Work in Mediaeval Europę: SelectedPapers. London: Routlcdge and Kegan Paul, 1967; Fran?ois Furet, In the Workshop of History. Chicago: University of Chicago Press, 1984; Francois Dosse, New History in France: The Triumph of the Annales. Urbana: University of Illinois Press, 1994.
46 Zob. ogólniejsze omówienie tego procesu w: Eric Hobsbawm, Terence Ranger
(red.), The Invention ofTradilion. Cambridge: Cambridge University Press, 1983.
47 Sara Lawrence Lightfoot, The Good High School: Portraits ofCharacter and
Culture. New York: Basic Books, 1983.
4S Michae! Cole, A. V. Belayeva, ,.Computer-Mediated Joint Activity and thc Problem of Mental Development”. Soviet Journal of Psychology, 12 (2) (l99J), s. 133-141
49 Richard J. Hemistein, Charles Murray, The Bell Curve: Inlelligence and Ciass Struć turę in American Life, New York: Free Press, 1994; zob. też Steven Fraser (red.), The Bell Curve Wars: Race, Intelligence, and the Future of America. New York: Basic Books, 1995.
>w Howard Gardner, Frames ofMind: The Theory ofMultiple Intelligences. New York: Basic Books, 1983.
51 Faulkner v. Jones, 51 F.3d 440 (1993).
52 Zob. Thomas Ross, „The Richmond Narratives”
(1989), s. 1-28.
Texas Law Review 381
53 Jestem wdzięczny Danielowi Rosę za podanie przykładu eksperymentalnej publicznej szkoły średniej w Harlemie, Mott Mali Middle School, w której przez kilka ostatnich lat program nauczania finansowała jego Fundacja. Decyzja o finansowaniu i zapewnieniu instruktażu w szkolnym klubie szachowym została podjęta przez szkołę i Fundację z pełną świadomością symbolicznego znaczenia szachów jako gry „myślowej”.
34 Claude Levi-Strauss, Antropologia strukturalna, przełożył Krzysztof Pomian. Warszawa: KR, 2000.
55 Walter Lippmann, Public Opinion. New York: Harcourt, Brace, 1927; John
Dewey, The Public and Its Problems. Chicago: Swallow Press, 1954.
56 Pierre Bourdieu, Language and Symbolic Power. Cambridge, Mass.: Harvard
Uniycrsity Press, 1991.
57 Henn Tajfel (red.), Differentiation between Soda! Groups: Stutlies m ihe So-
cial Psychotogy of Inlergroup Relations. London: Academic Press, 1978; Tajfei,
Human Groups and Social Categories: Studies in Soda! Psychology. Cambridge:
Cambridge Univcrsity Press, 1981.
58 Harry Judge, Michel Lemosse, Lynn Paine, Michael Sedlek, The University and
the Teachers: France, ihe United States, England Wallingford: Triangle, 1994.
6” Istniały oczywiście godne uwagi wyjątki, jak chociażby: Lawrence A. Cremin, Popular Education and Its Discontents. New York: Harper & Rów, 1990; Theodore W. Schultz, The Economic Yalue of Education. New York: Columbia University Press, 1963; Neil Postman, Conscientious Objections: Stirring lip Trouble about Language, Technology, and Education. New York: Knopf, 1988; Pierre Bourdieu, Language and Symbotic Power. Cambridge, Mass.: Harvard University Press, 1991
Shirley Brice Heath, Ways with Words: Language, Life, and Work in Communities and Classrooms. Cambridge: Cambridge University Press, 1983 i niedawno: Harry Judge, The University and the Teachers: France, the United States, England. Wallingford: Triangle, 1994. Ostatnio można również zaobserwować ożywiony rozwój badań nad tzw. „etnografią klasy szkolnej”: Hugh Mehan, Learning Lessons: Soda/ Organiza-tion in the Classroom. Cambridge, Mass.: Harvard University Press, 1979, która, choć ograniczona do zamkniętych wspólnot szkolnych, rzuciła sporo światła na sposoby odzwierciedlania się szeroko rozumianego autorytetu i kulturowych wzorów afiliacyjnych w praktykach szkolnych.
61 Robert B. Reich, Praca narodów: przygotowanie się do kapitalizmu XXI wieku, przełożyła Lidia A. Zyblikiewicz. Toruń: Wydawnictwo Adam Marszałek, 1996; Daniel Bell, The Corning ofPost-Industrial Sociely: A Yenture in Social Forecasting. New York: Basic Books, 1976.
63 James Clifford, Kłopoty z kulturą: dwudziestowieczna etnografia, literatura i sztuka, przełożyła Ewa Dżurak [et al.]. Warszawa: KR, 2000.
62 Zob. Peter B. Dow, Schoolhouse Politics: Lessons from the Sputnik Era. Cambridge, Mass.: Harvard University Press, 1991; Dorothy Nelkin, Science Texibook Controversies and the Politics of Eąual Time. Cambridge, Mass.: MIT Press, 1977; Comptroller General of the United States, Report to the House Committee on Science and Technology: Administration of the Science Education Project-Man: A. Course of Study, 14 października 1975.
M George H. Mead Umyśl, osobowość i społeczeństwo, przełożyła Z. Wolińska, wstępem opatrzyła A. Kłoskowska. Warszawa: PWN, 1975; Paul Ricoeur, Oneselfas Another. Chicago: University of Chicago Press, 1992; Nicholas Humphrey, Con-sciousness Regained: Chaptars in the Developmen! ofMind. Oxford: Oxford Univer-sity Press, 1983; Robert Jay Lifton, The Life ofthe Self: Toward a New Psychology. New York: Basic Books, 1983.
63 Hazcl Rosę Markus, Sliinobu Kitayama, „Culturc and the Self: Implications for Cognition, Ernotion, and Motivation”. Psychological Review, 98 (2) (1991), s. 224-253.
66 Jean Pierre Yernant, Myth and Society in Ancienl Greece. Sussex: Harvester
Press, 1980; Yernant, The Origins of Greek Thought. Ithaca, N.Y.: Cornell University
Press, 1982; Yernant, Myth and Thought among the Greeks. London: Routledge, 1983:
Yernant, Myth and Tragedy in Ancient Greece, Cambridge, Mass.: MIT Press, 1988.
67 John Campbell, Past, Space, and Self. Cambridge, Mass.: MIT Press, 1994.
M Erich von. Holst, The Behavioural Physiohgy ofAnimals and Mań: The Cal-lected Papers oj'Erich von Holst. Coral Gablcs, Fla.: University of Miami Press, 1973.
&l David Rubin, ed., Remembering Our Past. Cambridge: Cambridge University Press, 1996.
7(1 Markus and Kitayama, „Culture and the Self; Kurt Lewin, Tamara Dernbo, Leon Festinger, Pauline Sncddcn Sears, „Level of Aspiration”, w: J. McY. Hunt (red.), Personalily and the Behavioral Disorders: A Handbook Based on Expeńmentcil and Clinical Research. New York: Ronald Press, 1944, s. 333-378; J. W. Atkinson, „Mo-tivationai Determinants of Risk-Taking Behavior”. Psychological Review, 64 (1957), s. 359-372; J. W. Atkinson, N. T. Feather (red.), A Theory of Achievement Motiva-tion. New York: Wiley, 1966.
71 Muzafer Sherif, Hadley Cantril, The Psychology of Ego-Involvements, Social Attitudes, and Identification. New York: John Wiley, 1947.
72 Bruner, Acts qf Meaning; Władimir Propp, Morfologia bajki, przełożyła Wiesława Wojtyga-Zagórska, wstępem opatrzył B. Gołąbiewski. Warszawa; Książka i Wiedza, 1976; William Labov, Joshua Waletzky, „Narrative Analysis: Orał Yersions of Personal Expericnce”, w: June Hełm (red.), Essays on ihe Yerbal and Yisual Arts: Proceedings of the !966 Annual Spring Meeting of the American Ethnological Society. Seattle: American Ethnologicai Society, s. 12-44. Do tej sprawy wypadnie jeszcze powrócić w kolejnym rozdziale.
73 Zob. pionierskie rozważania na temat kompetencji w klasycznym artykule
R. W, White'a „Motivation Reconsidered: The Concept of Cornpetence”. Psycholo-
gical Review, 66 (1959), s. 297-323.
74 Zob. Ruth F. Benedict, Wzory kultury, przełożył Jerzy Prokopiuk. Warszawa:
Wydawnictwo Muza 1999.
75 Pauline S. Sears, Vivian S. Sherman, In Pursuit ofSelf-Esleem: Case Studies of
Eight Elementary School Children. Belmont, Calif.: Wadsworth, 1964
'* Sani Rosenzwcig, Aggressive Behavior and the Rosenzweig Picture-Frustra-tion Study. New York: Praeger, 1978.
77 Zob. Norman Garmezy, Michael Rutter (red.), Stress, Coping, and, Develop-mentin Children. New York: McGraw-Hill, 1983; Jon Rolf (red.), Risk andProtective Factors in the Devehpmen! of Psychopathology. Cambridge: Cambridge University
Press, 1990; Marc Zimmerrnan, Revathy Arunkumar, „Resiliency Research: Impli-cations for Schools and Policy”. Social Policy Report, 8 (4) (1994), s. 1-17.
7S Paulo Freire, Pedagogy ofthe Oppressed. New York: Continuum, 1994, nowe, jubileuszowe 20. wydanie.
TO Pierre Bourdieu, Distinction: A Soda! Critiąue of the Judgment ofTaste. Cambridge, Mass.: Harvard University Press, 1984; Roland Barthes, Zabawki, w: Mitologie, przełożył Adarn Dziadek, wstępem opatrzył Krzysztof Kłos i ń ski. Warszawa: KR, 2000.
s” Jerome S. Brunet, The Process o/Education. Cambridge, Mass.: Harvard Uni-versity Press, 1960; Bruner, W poszukiwaniu teorii nauczania, przedmową opatrzył Krzysztof Kraszewski, przełożyła Ewa Krasińska. Warszawa: PIW, 1974; Bruner, The Relevance of Education. New York: Norton, 1971.
S1 Zob. Jerome Bruner, ,,Narrative and Paradigmatic Modes of Thought”, w: Elliot Eisner (red.), Learning and Teaching the Ways of Knowing: Eighty-fourth Yearbook ofthe National Society for the Study of Education. Chicago: University of Chicago Press, 1985, s. 97-115.
82 Jerome Bruner, „Life as Narrative”. Soda! Research, 54 fl) (1987), s. 11-32.
83 Donald P. Spence, Narrative Truth and Historical Truth: Meaning and Inter-
pretation in Psychoanalysis. New York: W. W. Norton, 1982; Roy Schafer, Retelling
a Life: Narration and Dialogue in Psychoanalysis. New York: Basic Books, 1992.
M Ronald M. Dworkin, Law s Empire. Cambridge, Mass.: Harvard University Press, 1986; Jarnes Boyd White, Heracles, Bow: Essays on the Rhetoric and Poetics ofthe Law. Madison: University of Wisconsin Press, 1985.
83 Carol F. Feldrnan, Jeromc Bruner, David Kalmar, Bobbi Renderer, „Plot, Piight, and Dramatism: Interpretation at Three Ages”. Human Devdopmem, 36 (6) (1993), s. 327-342.
S6 Jerorne Bruner, Carol Feldman, „Theories of Mind and the Problem of Au-tism”, w: Simon Baron-Cohen, Helen Tager-Flusberg, Donald J. Cohen (red.), Under-standing Other Minds: Perspectives from Auti.im. Oxford: Oxford University Press, 1993, s. 267-291; OIiver Sacks, „A Neurologisfs Notebook: Ań Anthropologist on Mars”. The New Yorkcr, 69 (44) (1993), s. 106-125.
B7 Bruno Bettelheim, Cudowne i pożyteczne. O znaczeniach i wartościach baśni, przełożyła i przedmową opatrzyła Danuta Danek. Warszawa: PIW, 1985; Donald E. Polkinghorne, Narra!ive Knowing and the Human Sciences. Albany: State Uni-versity of New York Press, 1988.
RR Shirley Brice Heath, Ways wilh Words: Language, Life, and Work in Communi-ties and Classrooms. Cambridge: Cambridge University Press, 1983.
8y Simon Schama, DeadCerlainties: UnwarrantedSpeculations. New York: Knopf, 1991.
9(1 Zob. Bruner, „Narrative and Paradigmatic Modes of Thought”; Shełby Annę Wolf, Shirley Brice Heath, The Braid of Literaturę: Children 's Worlds of Reading. Cambridge, Mass.: Harvard University Press, 1992; Carole Peterson, Allyssa McCa-be, Developmental PsycholinguisJics: Three Ways of Looking at a Child'sNarrative. New York: Plenum, 1983; Allyssa McCabe, Carole Peterson (red.), Developing Nar-rative Structure. Hillsdale, N.J.: Erlbaum, 1991; Journal ofNarrative and Life Histo-ry. Hillsdale, N.J.: Erlbaum; Theodore R. Sarbin (red.), Narrative Psychology: The Storied Naturę of Human Conduct. New York: Praeger, 1986; Richard J. Gerrig, Experiencing Narrative Worlds: On the Psychological Activities of Reading. New Haven, Conn.: Yale University Press, 1993.
„' W działania te włączyła się zarówno Krajowa Rada Nauczycieli Matematyki (National Council of Tcachcrs of Mathematics), jak Krajowy Związek Nauczycieli Przedmiotów Przyrodniczych (National Science Teachers Association). Zob. np. Curriculum and Evaluaiion Standards for School Mathematics. Reston, Va.: National Council of Teachers of Mathematics, 1989 oraz Professional Standards for School Mathematics. Reston, Va.: National Council of Teachers of Mathematics, 1991. Raport o postąpię tych działań zawiera: Mary M. Lmdquist, John A. Dossey, Ina V. S. Mullis, Reaching Standards: A Progress Report on Mathematics. Prince-ton, NJ.: Policy Information Center, Educational Testing Servicc, brak daty [ukazała się w-1995].
V2 Dobrym przykładem tego rodzaju materiału, który mógłby się przyczynić do ożywienia naukowych dociekań, jest zbiór: Olwer Sacks, Jonathan Miller, Stephcn Jay Gould, Daniel L. Kevlcs, R. C. Lewontin, Ukryte teorie nauki przełożył Andrzej Pawelec, red. Robert B. Silvers. Kraków: Znak, 1996, zawierający relacje o sprzecznych z intuicją dramatach odkryć w zakresie nauk przyrodniczych, spisane przez tak znakomitych uczonych-gawędziarzy, jak Stephcn Jay Gould i Oliver Sacks.
42