Prawic przestałam wymiotować. Oczywiście raz na jakiś czas pod-dawałam się. Wtedy, gdy miałam dość płakania. Im rzadziej wymiotowałam, tym częściej pŁakałam. Jakby wymiotowanie było dla mnie czymś w rodzaju wylewania żalów, tylko źe przez usta i żołądek.
Przerażało mnie to, żc ulegam tym napadom płaczu. Już się nawet nie krępowałam prz.-y pierwszoklasistach. Ich zdziwione twarze przyciągały jednak uwag ę Carmel, a tego nie chciałam. Wtedy czułam się jeszcze bardziej winna, bo wiedziałam, źe gdzieś tam na zewnątrz czai się Johnny.
Co jakiś czas rozważałam słuszność powiedzenia o nim Trish, ale nigdy tego nic zrobiłam. Razem z Trish namalowałyśmy dwa rysunki komórki w ogromnym powiększeniu. Pokolorowanie ich zajęło nam tydzień. W kotku powieliłyśmy je nad naszymi łóżkami, jakby byty obrazami Najświętszego -Serca.
— Czy to jest ta sztu fca współczesna? — spytała Carmel, ale nie kazała nam ich zdjąć.
Wymyśliłyśmy sobie, i-c namalujemy ogromne drzewo z czerwonymi jabłkami. W środkua jabłek chciałyśmy umieścić ważne rzeczy — takie jak charakterysty ką roślin I zwierząt, składniki krwi, poszczególne fazy bicia serca.
Westchnęłam cicho n yśląc o Johnnym i Carmel.
Postanowiłyśmy, że zaczniemy naszą pracę od jabłek. Miałam kłopoty z uzyskaniem właściwego kształtu. Spędziłam całyjcdcn wieczór na rysowaniu i ścieraniu łuków.
— Nie wyjdą ci, jeśli będziesz taka skoncentrowana — orzekła TVish i zrobiła kilka niedbałych ruchów ołówkiem.
*
Któregoś ranka w czacie przerwy jedna z dziewczyn podała mi kartkę z napisem: Bgdę ruat farmie o czwartej. Pomyślałam, żc to musi być coś tajnego. Bez podpisu, bez pozdrowień. Klinicznie jałowa wiadomość. Jak morderstwo z. premedytacją. Ledwo słyszałam swoje myśli zagłuszane łomotaniem serca.
Po obłędzie poszłam na spacer z Trish. Chciałam jej powiedzieć
0 kartce, ale coś mi leżało na żołądku. Zmusiła mnie do zjedzenia ogromnego ziemniaka 1 zwalczałam w sobie pokusę pozbycia się go.
Kiedy wychodziłam z refektarza, Carmel uśmiechnęła się do mnie. Na jej twarzy malował się smutek, jakby to był pożegnalny uśmiech. A mimo to czekałam na te skośne oczy Johnny'ego wpatrujące się wc mnie. Czułam się jak nieprzyjaciel osaczony na wojnie. Boże, jak on na mnie wtedy patrzył!
Zaczęłam poważnie rozważać możliwość istnienia piekła. I to właśnie wtedy, kiedy Kościół katolicki zdecydował wycofać się zc straszenia nim wiernych.
Po obiedzie Trish zmusiła mnie do pościgu za nią na deptaku
1 ciągle gadała o ćwiczeniu moich muskulów. Miałam to gdzieś, ale udawałam, żc świetnie się bawię, bo nic chciałam, żeby zauważyła, Jaka jestem roztrzęsiona.
$
Ostatnią lekcję miałam wolną, ho dawno już zrezygnowałam z ubiegania się o najwyższą ocenę z irlandzkiego. Wpół do czwartej zasiadłam w klasztorze z książką z czasownikami francuskimi. Nie żebym się przejmowała jakimiś głupimi czasownikami francuskimi, ale nic chciałam, żeby ktokolwiek zwrócił na mnie uwagę.
Włosy miałam zawiązane w dwa kucyki nad uszami. Trochę się tym przejmowałam, ale w końcu wmówiłam sobie, że lepiej jest tak niż miałyby włosy wchodzić mi do oczu. Co by to było, gdyby wpadły mi do ust w najważniejszym momencie? Strasznie przecież wiało na farmie.
Bardzo lubiłam gładkie kamienic na podłodze klasztoru. Uwielbiałam się na nich ślizgać. Buty wydawały wtedy taki charakterystyczny, przeciągły i cichy gwizd. Niestety, nie mogłam sobie pozwolić na przyciągnięcie czyjejś uwagi. Mogłoby się to skończyć wysłaniem do sali cichej nauki i utkwiłabym tam z Trisłi, Brendą albo jeszcze z kimś innym.
Ciemniejące niebo zrobiło z zakonu szary tunel, a deszcz zaczął stukać po szklanym dachu. Uderzenia były coraz cięższe i mocniejsze. Po murach spływały strużki wody. Zrobiło mi się cholernie smutno. Pieprzony deszcz.
O Jezu, czym się tak przejmowałam?
-173-