tylko przed tą ostatnią nie ma ucieczki i tylko autokontrola może być sprawowana w każdej sytuacji.
Mówiąc o samokaraniu, mamy na myśli przede wszystkim niezadowolenie z samego siebie, ujemną samoocenę, wyrzuty sumienia. A tego rodzaju samo-karanie możemy uruchomić u osoby resocjalizowanej wtedy, kiedy dopomożemy jej rozwinąć i utrwalić system atrakcyjnych dla niej i traktowanych przez nią jako możliwe do osiągnięcia takich celów życiowych, żeby do ich realizacji konieczne było respektowanie norm współżycia w społeczeństwie i żeby pociągała ona za sobą postępy w procesie uspołecznienia? Chodzi więc o skłonienie osoby resocjalizowanej do szukania satysfakcji bardziej intensywnych niż satysfakcje uzyskiwane uprzednio, a równocześnie przyczyniających się do podporządkowania swego zachowania się dobru ogólnemu, a nie tylko osobistym interesom.
Opierając się na swoich bogatych doświadczeniach wychowawczych A. Ma-karenko formułuje tzw. zasadę linii perspektywicznych, Uważa on, że osoba wymagająca resocjalizacji tylko wtedy podejmuje pracę nad sobą, kiedy zobaczy przed sobą w perspektywie i uzna za realnie możliwe sukćesyfdąjące jej odpowiednio intensywne zadowolenie. Konieczne jest więc wywoływanie w życiu osoby resocjalizowanej takiej satysfakcji, która byłaby dla tej osoby podnietą do czynności prospołecznych i wzmagałaby jej siły do przeciwstawienia się dawnym antyspołecznym skłonnościom. Rzecz w tym, by bardziej prymitywne satysfakcje przetwarzać na bardziej złożone, mające pod względem moralnym większe walory. Chodzi więc o organizowanie nowych perspektyw życiowych, o wykorzystywanie już istniejących i stopniową ich zamianę na perspektywy bardziej wartościowe ze względu ńa rozwój osobowości, jak i jej społeczną efektywność /.../.
Operowanie nagrodami wzmacniającymi skłonności konkurencyjne wobec skłonności egoistycznych i partykularnych jest więc niezwykle doniosłym elementem postępowania resocjalizującego. Ale będzie ono tym bardziej efektywne, im trafniej rozwijanie owych konkurencyjnych skłonności nawiąże do dotychczasowych doświadczeń osoby resocjalizowanej.
Sięgnijmy do przykładów. W latach pięćdziesiątych zorganizowaliśmy z inicjatywy S. Manturzewskiego ośrodek badawczo-wychowawczy, zajmujący się, z ramienia Katedry Pedagogiki Ogólnej UW, młodzieżą z kręgów zabawowo--agresywnych (chuligańskich). Gdybyśmy proponowali im udział np. w kółku recytatorskim nie moglibyśmy liczyć na powodzenie. Zaproponowaliśmy im więc dżudo.
„Dżudo? Tak, dżudo - to ja się chcę uczyć, to mi nie przeszkadza. To warto” - mówił jeden z nich. Pytam: „Janusz, jesteś silny?” Odpowiada: „Nie płaczę”. A potem na macie widzi, że nie ma żadnej szansy z dziewczyną (absolwentką AWF). Więc mówię mu: „Co ty jesteś wart z tym twoim gadaniem, ale może gdybyś spróbował?” A on odgraża się, że jeszcze pokaże.
Dotąd miał tylko jedną możliwość. Kiedy stawał na rogu ulicy zawsze skręcał tam, gdzie wołali go kumpłe. Teraz miał już dwie możliwości, więc się zaczął zastanawiać, czy iść z „towarzychem” i „rozbijać flachę”, czy iść na trening. Nawet, kiedy poszedł z kumplami, to był z siebie niezadowolony. „Cholera, nawaliłem, znów mnie ta dziewczyna rozłoży, a ja jeszcze z tym wszystkim w łesie”.
Oczywiście, to był dopiero początek procesu resocjalizacji. Ale potem powstawały nowe sytuacje. Krystalizowały się nowe wartości i w związku z tym formułowały się nowe cele. W ten sposób uruchamiał się mechanizm samoka-rania, bardzo doniosły i coraz bardziej skuteczny element w procesie resocjalizacji. Wymagało to również od chłopaka narzucenia sobie coraz więcej ograniczeń. Zaczęło się od tego, że jeśli się chciało chodzić na ćwiczenia dżudo, nie można było „zapijać się w trupa”. A potem przyszły ograniczenia dalsze. Powstawały bowiem nowe cele - związane z nauką szkolną, perspektywą zawodową, szansą zdobycia względów takiej dziewczyny, o jakiej przedtem nie myślał. A były to cele atrakcyjne, przede wszystkim dlatego, że postępy w ich realizacji czyniły go partnerem w środowisku ludzi, którzy mu coraz bardziej imponowali, i z którymi czuł się coraz lepiej. Później odczuwał coraz intensywniej pragnienie sukcesu w realizacji tych celów, gdyż coraz bliższe były mu wartości, do których osiągnięcia dążył.
Przypominam sobie również chłopca, który tkwił w kręgu zabawowo-agre-sywnym i miał poważne „kłopoty” z milicją. Kiedyś w pijackiej euforii obrzucił kamieniami, przy udziale „kolesiów” willę jakiegoś dyplomaty. Chłopiec pochodził z rodziny inteligenckiej. Matka - z zawodu lekarz - zapracowana. Ojciec chłopca umarł. Rodzina wielodzietna. Chłopiec był właściwie dzieckiem odtrąconym. Co mu proponować? Jaką motywację uruchomić? Zorientowałem się, że chłopak, który zresztą miał nie najlepsze kontakty ze szkołą i często wagarował, ujawniał pewne zdolności pisarskie. Powiedziałem: „Olek, będzie z ciebie kawałek dziennikarza”. Przyjął to, jak powiedział, „proroctwo” sceptycznie: „Pan żartuje!”
Kiedyś kręcono film. Zaangażował się jako statysta, po czym napisał reportaż. Trochę mu pomogłem. Opublikował. Potem były następne. Dziś jest dziennikarzem, a ja piszę o tym nie bez satysfakcji.
Oczywiście,vci ludzie w walce wewnętrznej, bez której nie ma autentycznej resocjalizacji, okazują się często ogromnie słabi. Potrzebna jest więc im także karą zewnętrzna, kara często ostra, bolesną, Ale ma ona sens wychowawczy dopiero po uruchomieniu mechanizmu samokarania, a początkowo służy najwyżej do tego, aby utrzymać podopiecznego w ryzach, pohamować jego agresywne impulsy i dzięki temu stworzyć warunki do nawiązania z nim doniosłego wychowawczego kontaktu;,Ale kara zewnętrzna może stanowić istotny czynnik reedukacji dopiero wtedy, kiedy - jak to wykazują badania prowadzone przez S. Mikę - między karzącym a karanym wytworzy się wspólnota wartości i celów oraz związana z tą wspólnotą więź wzajemnej sympatii
97