732 J. ANDRZEJEWSKI. MIAZGA
w przekonaniu, iż nie ma dla nas innego miejsca na ziemi niż w lesie.
Prasa dość dowolnie traktuje obecnie moją osobistą rolę. nie dowodziłem akcją w Narewce, w Boćkach i Siemiatyczach nie bytem nigdy w życiu, nie spaliłem żadnej wioski białoruskiej ani innej. Szkolenia ideologicznego oddział wcale nie potrzebował. Zastępowały je... wspomnienia. Każda wojna domowa ma to do siebie, że z biegiem czasu staje się coraz bardziej okrutna. Historia nie zna wyjątku od tej reguły.
Nie wierzyłem ani przez chwilę w wybuch wojny amerykan-sko-rosyjskiej. Do wiary w absurdy nie jestem skłonny. Sądziłem, że stanowimy atut polityczny w ręku «polskiego Lon-dynu», który za cenę rozwiązania naszych oddziałów wytarguje lepsze warunki w nieuchronnym kompromisie. W lipcu 1945 r. dowiedzieliśmy się, że mocarstwa przestały uznawać «polski Londyn». Coś w rodzaju kompromisu osiągnięto zatem, a my pozostawaliśmy w lesie... bez żadnych wskazówek.
W dniu otrzymania tej wiadomości «Łupaszka» mianował mnie swoim zastępcą. Poprzednio pełnił tę funkcję por. Zygmunt, wybitnie zdolny dowódca liniowy.
W nocy z 8 na 9 sierpnia 1945 r. zostałem ranny, oddałem kolegom broń i tak skończyła się moja służba u «Łupaszki», który na przełomie sierpnia i września tegoż roku rozwiązał oddział. Odwiedził mnie w wiosce, gdzie się leczyłem, dał mi dokument repatriacyjny i nieco pieniędzy na pierwsze potrzeby (ubranie i przeżycie). Sumy, jakimi rozporządzał, otrzymał wy w Pruszkowie. Tam zostali podstępnie aresztowani przez NKWD. następnie postawieni przed sądem radzieckim i skazani na kary więzienia. Proces był jawnym pogwałceniem prawa międzynarodowego, które nie zezwala na to, aby przywódcy jednego państwa byli sądzeni przez organa sądowe innego.
jeszcze w r. 1944 z Okręgu Białostockiego AK. Odprawę tę otrzymałem w złotych, nie w dolarach. Z działalnością «Łu-paszki», wznowioną w roku 1946, nie miałem absolutnie nic wspólnego.
W roku 1946 zacząłem pisać. Po pewnym czasie zostałem członkiem redakcji krakowskiego «Tygodnika Powszechnego», występując oczywiście pod własnym nazwiskiem. Pseudonim literacki musiałem jednak przybrać ze szczególnego powodu. Wiedziałem, że moja żona pozostaje w Wilnie, zarejestrowana jako wdowa. Moi bliscy w tym mieście byli przekonani, że zginąłem tam, gdzie płk Kotwicz. Obawiałem się, że moje nagłe «zmartwychwstanie» w Krakowie może łatwo skierować żonę w ślady moich rodziców i siostry, wywiezionych w początkach roku 1940 do Kazachstanu.
Moje późniejsze spotkania z Z. Szendzielarzem, który w końcu 1947 roku osiedlił się w Zakopanem, potem gdzieś w Gorcach, nosiły charakter wyłącznie towarzyski. O żadnych sprawach konspiracyjnych nie było mowy, nie powracaliśmy też do wspomnień. U schyłku czerwca 1948 r. Z. Szendzielarz został aresztowany w miejscu swego zamieszkania. Urząd Bezpieczeństwa wykrył je i szedł „ na upatrzonego ”, o czym dowiedziałem się później. Nastąpiła wtedy generalna dekonspiracja organizacji «wileńskiej»t do której nie należałem, o której niczego nie wiedziałem. 30 czerwca czy też 1 lipca 1948 r. został uwięziony w Krakowie podkomendny Z. Szendzielarza pseudonimem «Wiktor». Usiłowano go złapać we Wrocławiu. Zdołał wyjechać do Krakowa i tu został aresztowany.
2 lipca 1948 r. wieczorem poszedłem do mieszkania siostry Wiktora, mojej koleżanki uniwersyteckiej, osoby najdalszej od wszelkiej w ogóle konspiracji. Tu wpadłem w tzw. «kocioł». zostałem aresztowany.