Zygmunt Kubiak
Taka też będzie nawiedzać poezję średniowiecznych goliardów. Taka stanie nad Tristanem i Izoldą pijącymi z pucharu napój zaklęty.
W kulturze średniowiecznej, którą potem renesans odziedziczy bardziej bezpośrednio i głębiej, niżeli to sobie wyobrażano w czasach Burck-hardta, owa antyczna wizja piękności jeszcze bardziej się rozżarzyła, niż to się stało w epoce aleksandryjskiej i rzymskiej. W cywilizacji ukształtowanej pod wpływem Biblii wszystkie dawne elementy kultury osiągnęły wzmożoną, nieraz bardzo dramatyczną, intensywność.
Jan Kochanowski opisujący w elegii Wenus złotowłosą — Venerem auream — przypomina mi owego goliarda z Żywych kamieni Wacława Berenta, który błądząc wśród ruin antycznych ze swoją „skoczką”, towarzyszącą rybałtom tancerką, odczytuje napis na marmurowym cokole. Dziewczyna stoi nad nim.
Że zaś w odczytywaniu pomóc mu nie zdoła, więc przynagla bodaj: kopie bosą stopą klęczącego nad napisem goliarda. „No! —prędzej!” — niecierpliwi się nad nim.
Ale on przynaglać się nie dał tym poganianiem. Odczytał akuratnie:
Divae Aphroditae sacr...
Dziewczynie przywarło coś w tej chwili powieki. I nim się spostrzegł, runęła czołem o ziemię, włosów nagłe rozploty wyrzucając przed się, na głowy przysłonięcie rabie:
„Pani Wenus sama!”
Taki Kochanowski, jakiego poznaję w elegiach łacińskich, wydaje mi się pokrewny owemu goliardowi, a jego Lidia — owej „skoczce”. W łacińskiej części twórczości czarnoleskiego mistrza przechowuje się coś, czego — w takiej intensywności — w jego dziele polskim (niewątpliwie wspanialszym, ważniejszym i bogatszym od utworów łacińskich) już nie ma. Gdybyśmy znali tylko twórczość Kochanowskiego w języku polskim, czy moglibyśmy się domyślić tego, co na początku zbioru elegii powiada: że miłość uczyniła go poetą? Miłość — solus amor.
Tego innego Kochanowskiego odsłaniają przed nami elegie — i niemal tylko one. Foricoenia, opublikowane razem z elegiami w zbiorze z roku 1584, są utworami siostrzanymi wobec polskich Fraszek. Wzbogacają ogromnie i wspaniale cpigramatykę mistrza, ale nie zmieniają jej charakteru. Dodają do niej wiele pereł bezcennych, jak ten lekki żart:
Co to zapowiedziana wieczerza, Adrianie,
Po księgach starożytnych szukasz nieprzerwanie.
Byś pojął i zrozumiał, powiem tobie szczerze:
Chcę, abyś mnie zaprosił jutro na wieczerzę.
(112. Do Adriana)
Albo ten czarujący bilecik z okazji odwiedzin Łukasza Górnickiego:
Gdy przybył mój Górnicki, lira ucieszona W ydala słodkie dźwięki, palcem nie ruszona.
Uśmiechnęły się Gracje, Muza zaśpiewała,
Wróciła nawet wiosna, zima uleciała.
(89. Do Łukasza Górnickiego)
Łaciński Lyricorum libellus (opublikowany przed elegiami i epigramatami — także w krakowskiej oficynie Łazarzowej — w roku 1580) klada się z utworów dosyć późnych, pisanych jednocześnie z wielkimi cyklami polskimi. Są to przepiękne wiersze, niemało wspaniałości i głębi dodające polskim Pieśniom, wobec których pozostają w takiej samej relacji, lak Fońcoenia wobec Fraszek.
Skomponowany zaś przez Kochanowskiego — do edycji mającej aę ukazać w roku 1584 — zbiór elegii w czterech księgach, złożony z wierny pisanych przeważnie w latach młodości, jest czymś szczególnym, odmiennym od reszty dzieła, niemal wyjątkowym. W elegiach padewskich wizja Wenus złotowłosej — Veneris aureae — płonie szkarłatnie w samym środku jego sztuki. Potem, w późniejszych cyklach poetyckich, już nigdy tak nie będzie.
Stanisław Windakiewicz w swojej prześlicznej, dziś (jakże niesłusznie) niemal zapomnianej książce o Kochanowskim (Jan Kochanowski, Kraków 1930), zamyśla się tak oto nad pracownią czarnoleską, w' której poeta przygotowywał edycję elegii:
Zabawne jest pomyśleć, że po Trenach i pieśni O uczciwej małżonce zabawiał się poprawą elegii o kortezance padewskiej, choć żona lub która z córek mogła wejść do jego pracowni. Zapatrywał się widocznie na te pisma jako na utwory artystyczne z dalekiej przeszłości, które z bieżącym życiem nie miały żadnego związku. Tekst łaciński bronił go od niedyskrecji, i jak Arata, tak Elegie mógł zupełnie swobodnie poprawiać w Czarnolesie.