228 Wybór autorów polskich
ciekawości zadajesz pan te pytania, jednakże radeśmy wiedzieć, czy nam koniecznie odpowiadać na nie należy.
Zimna surowość, z jaką PodbielsKa wyrzekła te słowa, dotknęła mnie boleśnie; lecz nieznajomy nie obraził się bynajmniej.
— Wybacz Pani! — rzekł łagodnie — należało mi naprzód powiedzieć, że jestem synowcem bankiera R. i ostatnią wolą jego upoważnionym do zwrócenia pannie Idzie Mileckiej wspomnianych trzydziestu tysięcy złotych; lecz choć mi tajemne mówiło uczucie, że pytania moje są zbyteczne, wszelako działając w sprawie drugich, nie należy się na głos serca spuszczać.
Oniemiałyśmy na chwilę z podziwienia, lecz nieznajomy, a raczej Kazimierz R., widząc, że Podbielska znowu surową przybiera postawę, opowiedział nam dokładnie, że stryj jego uznając niesłuszność, z jaką wymógł na mojej matce wypłatę tak znaczną, polecił w testamencie dziedzicowi swemu, aby te pieniądze w pewnym złożone miejscu jak najprędzej wdowie Mileckiej lub jej dzieciom zwrócił.
Kazimierz jeździł do Wierzbina, dowiedział się o śmierci matki, o wyjeź-dzie moim do Warszawy, lecz próżno przez całe pół roku szukał biednej sieroty, próżno przez pisma publiczne mnie wzywał. Już nawet wątpić zaczynał, aby kiedykolwiek mógł wypełnić ostatnią wolę stryja, gdy niespodziewanie ujrzał moje nazwisko w katalogu osób wystawiających prace swoje na widok publiczny i dopytał się o mieszkanie. Nie wspomniał o wczorajszym spotkaniu, może przez delikatność; możem ja nie powinna była tak śmiało i długo patrzeć na nieznajomego... Testamentu nie mógł natychmiast okazać, gdyż oryginał złożonym był u właściwego urzędnika, a kopia w ręku matki Kazimierza, która właśnie wyjechała z Warszawy; za kilka dni powróci, poznam ją, syn z takim o niej mówi uwielbieniem, musi to być zacna niewiasta!...
Podbielska prosiła p. R., żeby nas czasem odwiedzał, przyjął to zaproszenie z radością; nie tylko nam więc lepiej, ale i weselej teraz będzie. Kazimierz zdaje się być bardzo przyjemnym, ukształconym, a dobrym pewno być musi; nie powiedziałabym, żeśmy go obie z Podbielską tak osądziły, z obawy, żeby naszym zdaniem interes nie powodował, ale Neptun tak mu się przymilał! a przekonaną jestem, że w tym względzie zwierzęta pewniej od ludzi sądzą, prędzej charakter człowieka przeczują.
WSPOMNIENIA WYGNANKI* (Fragment)
Rozdział XVIII PUSTE WYBRZEŻE
Po chwilowym spoczynku wygnanki, ciekawe i niespokojne, poczęły się rozpatrywać po tej ziemi, która ich od tak już bliskiej uchroniła zguby. W miejscu ich wylądowania wybrzeże z wolna pochylało się ku morzu, lecz na prawo i na lewo skały, wysoko i groźnie sterczące, broniły przystępu falom, rozbijającym się z szumem o ich stopy; niezbyt daleko od brzegu wznosiły się kępiasto rozmaite krzewy, dalej coraz gęstsze zarośla, a na koniec wysokie drzewa zamykały z czwartej strony widnokrąg.
W rozpadlinach skał czepiały się dziko winne latorośle, dojrzałe ich grona zaspokoiły nieco głód i pragnienie ocalonych, wzmocniły siłę i ożywiły ich odwagę. Nemrod zaś, nieciekawy smaku owoców, raczył się ślimakami, których mnóstwo leżało na piasku, i wkrótce wszyscy rzeźwiejsi puścili się na dokładniejsze odkrycia.
Sara wdarła się najprzód na najwyższą nadmorską skałę, chcąc z wysokości zbadać okolicę; lecz próżno wytężała ucho, próżno siliła wzrok i przed blaskiem słońca przysłaniała oczy rękoma, jak daleko dojrzeć mogła, wszędzie tylko zielone drzew szczyty chwiały się przed nią, nigdzie ani wieży, ani dachu, ani najmniejszej wskazówki ludzkiego mieszkania dostrzec nie było można. Od strony morza ani śladu okrętu, tylko skołatany bacik, którym tyle drogi odbyły, kołysał się blisko brzegu. Podróżne nasze zwróciły się zatem w przeciwną stronę; postępowały z wolna, uważając położenie miejsca; w coraz większym oddaleniu od morza ukazywały się krzewy, drzewa mało lub wcale im nie znane; drzewa te coraz bliżej siebie, coraz gęściej narastały ziemię, na koniec w rozliczne pozbierane grupy, tworzyły las ogromny; wszedłszy weń, dziewczęta utwierdziły się w mniemaniu, iż w pobliżu nie musiało być ludzi, bo kołyszące się po gałęziach małpy, papugi, wiewiórki nie uciekały za ich zbliżeniem, lecz owszem przypatrywały się im ciekawie. Po zwiedzeniu części lasu w rozmaitych kierunkach, po rozpoznaniu bliższych zarośli, zmęczone wygnanki siadły pod cieniem palmy i naradzać się poczęły, co czynić dalej.
Los ich w wielkiej jeszcze był niepewności; do brzegu co chwila mógł przybić okręt lub inny jaki statek; za lasem mogli mieszkać ludzie, może
Wspomnienia wygnanki. Warszawa 1845.