252 Wybór autorów polskich
stwo; jeśli nad nimi pan Kaszuba zacznie się srożyć, to już chyba tego z żalu nie przeżyję.
— Bądź spokojny, poczciwe chłopię — odrzekł wzruszony młodzieniec — już to możesz mieć we wszelkiej u siebie pewności, że ja cię nie opuszczę i pamiętać będę o tobie.
Wtem dał się słyszeć róg myśliwski w oddaleniu.
— Mnie to zapewne szukają — mówił dalej młodzieniec, i przyłożywszy do ust srebrną piszczałkę, trzykrotnym odezwał się dźwiękiem; głosy psów poszczekujących, stąpania kutych koni, aczkolwiek dalekie, przecież można było rozpoznać, że się ku stronie rozmawiających zbliżały.
Borysław, który dotychczas połykał łzy i pienił się ze złości, a czekał ciągle, czy kto z dworu ojcowskiego nie nadciągnie z pomocą i zemstą gotową, widząc, że tu jeszcze coś gorszego przytrafić mu się może, krzyknął na przeciwników swoich raz jeszcze jakimś zelżywym i brzydkim wyrazem, a potem tą samą drogą, co Magdeczka, uciekać zaczął, przekonany że straszliwą gromadę zbójców zostawia za sobą.
Uśmiechnął się młodzieniec na ten przestrach niekarnego dziecięcia, a potem znowu do Dańka się zwracając, rzekł mu łagodnie:
— Już moi wiedzą, gdzie mnie szukać mają — dłużej trwożyć się nie powinni. Ty, chłopaku, wyprowadź mnie ku wsi, żebym mógł mlekiem, a przynajmniej wodą orzeźwić się nieco. Bardzo dawno pragnienie czuję, ta ostatnia zaś wyprawa, choć dosyć zabawna, nie uśmierzyła go wcale.
To mówiąc, ujął za cugle pasącego się konia i wiódł go za sobą, a Dańko szedł w milczeniu naprzód o parę kroków, niosąc w płachcie krwią zbryzgane całe jednodniowe pożywienie.
Niezbyt daleko uszli, kiedy im zabiegła drogę Magdeczka i Sęp zaniepokojony tak długą Dańka nieobecnością.
Na widok pięknie wystrojonego pana, cofnęła się dzieweczka, ale ojcowskie oko najpierw rany syna spostrzegło! Na nic nie zważając, Piotr tulił ukochane dziecię do łona, to mu włosy rozgarniał na czole, to długo w oczy mu patrzał, a czasem tylko z piersi stłumione wyrwało się słowo:
— Ciebie zranili, Danku... ciebie zaszczuli... przeklęci!...
Magdeczka ośmielona zbliżyła się także, odebrała bratu płachtę i jak
mogła pieściła, jak mogła połataną koszulką rany obcierała, a nieznajomy patrzył na te tkliwe dowody szczerego przywiązania i łzy mu się w oczach kręciły.
— No, dajcież temu pokój — rzekł wreszcie Dańko do ojca i siostry — patrzcie, oto idzie ze mną pan możny i dobry, który mi dał wsparcie.
a przyobiecał opiekę; dziękujcież mu za mnie i za siebie, bo on może nas wszystkich z okropnej biedy naszej wyciągnąć.
Wtedy Sęp i Magdeczka, już nie wstydząca się obcego pana, zaczęli ręce i nogi jego całować, aż młodzieniec musiał im kilka razy przypomnieć, że jest zmęczony i łaknący i że radby się czego napić, nim w dalszą puści się drogę.
Dopiero to było dla całej wsi podziwienie niemałe, gdy przed domem Sępa, pomiędzy dziećmi, ujrzano ślicznego panicza i ślicznego konia, obu strojnie, kosztownie ubranych.
Salomea ledwo w głowę nie zaszła, że niczym gościa przyjąć nie mogła; do nóg mu się chyląc, mało po tysiąc razy przepraszała za swoją biedę; lecz cudny młodzian, uśmiechając się, mówił ciągle:
— Dajcie mi tylko kubek zimnej, świeżej wody, poczciwi ludziska, ja wam go zachowam w pamięci, jako najsutszą biesiadę, a Pan Bóg wynagrodzi może, jako najchętniejszej gościnności uczynek.
Pobiegła Salomea do zdroju, zwinnie, skrzętnie usłużyła obrońcy swego syna, i ze zwyczaju kręciła się po chacie, jak gdyby miała co lepszego do wyniesienia jeszcze.
Sęp powtórnie uścisnął kolana nieznajomego, spojrzał ku niebu, wzywając Bożego błogosławieństwa nad tym, co się prześladowania jego dziecięcia ulitował, ale potem już daleko więcej był zajęty cierpiącym Dańkiem niż bogatym panięciem.
Tymczasem młodzieńca otoczyła zrazu nieśmiała, potem coraz rozmow-niejsza gromadka wieśniaków. Każdy jakąś dziwną przejęty ufnością, ośmielony łagodnym słuchającym obliczem, rozpowiadał mu swoją nędzę, nieszczęścia swoje, skarżył się przed nim tak śmiele, jak to pierwej zaledwie w cichym pacierzu, do Boga mówionym, uczynić się odważył.
A ów nieznajomy, jeszcze tak bardzo wiekiem do dzieciństwa zbliżony, z uwagą i współczuciem słuchał biednych chłopków, przemawiał do nich wyrazami zachęty i pociechy. Na koniec, gdy już zupełnie odpoczął i orzeźwił się kryniczną wodą, wstał z ławy, na której przed domem siedział, rzucił do garnka, z którego pił, dwa złote ogniwa, odpięte od swego łańcucha i czyniąc wszystkim wdzięczne pożegnanie, rzekł:
— Nie traćcie serca, dobrzy ludzie — pamiętajcie o Kazimierzu, on też przy pomocy Bożej będzie o was zawsze dobrze pamiętał.
Potem lekko skoczył na konia, spiął go żelaznymi kolcami i zniknął w tumanie; tylko Magdeczka. która aż na koniec wsi wybiegła, by popatrzeć za nim, widziała, jak na polu grono pieszych i konnych go otoczyło i jak potem wszyscy razem ku zamkowi się zwrócili.