rządami brutalnego reżimu i codziennie musiał walczyć o przetrwanie? Chciałem poznać stan uczuć obywateli, którzy doświadczyli tak ogromnego stresu i są lak biedni, że nie mają dosłownie niczego, nawet nadziei na zdobycie wykształcenia lub zatrudnienia. Mógłbym szukać cierpienia w innych miejscach na ziemi, ale nie chciałem jechać do kraju, w którym toczy się wojna, ponieważ tam rozpacz jest naznaczona nutą szaleństwa; dopiero kiedy walki ustają, cierpienie staje się tępe i wszechogarniające. W Kambodży nie było wojny dwóch wrogich frakcji, tam każdy walczył z każdym. Wszechobecna wrogość zniszczyła społeczeństwo tak, że nie zostało nic z miłości, idealizmu i innych cnót.
Kambodżanie są przyjaźnie nastawieni do odwiedzającego ich cudzo-ziemca. Ieh mowa jest łagodna, są delikatni i sympatyczni. Aż trudno uwierzyć, że w tym pięknym kraju zdarzyły się wszystkie okropieństwa czasów Pol Pota. Każdy; z kim rozmawiałem, miał własne wytłumaczenie tego, jak to się stało, że w kraju rządzili Czerwoni Khmerzy, ale to, eo słyszałem, nie miało,sensu, tak jak nie ma sensownego wyjaśnienia rewolucji kulturalnej, stalinizmu nazizmu, Takie rzeczy dzieją się w różnych społeczeństwach i dopiero po fakcie można podjąć próbę zrozumienia, co sprawiło, żc dany naród był na nie szczególnie podatny. Nie wiadomo, jak w ludzkiej wyobraźni rodzą się takie zachowania. Struktura społeczna zawsze jest bardzo krucha, ale brakuje nam wiedzy o tym, dlaczego nagle się rozpada, jak to zdarzyło się w tych społeczeństwach. Amerykański ambasador w Kambod^ powiedział mi, że trądycjonali-styczne społeczeństwo tego kraju nie zna pokojowych sposobów rozwiązywania konfliktów. „Jeśli pojawiają się różnice —powiedział — ci ludzie muszą albo zaprzeczać ich istnieniu, albo wziąć do rąk noże i walczyć”. Członek kambodżańskiego rządu stwierdził, że obywatele tak długo byli poddanymi monarchii absolutnej, że kiedy pomyśleli o walce z władzą, było już za późno. Słyszałem też kilkanaście innych wyjaśnień, ale pozostaję wobec nich sceptyczny.
Kiedy prowadziłem wywiady z ludźmi, którzy na własnej skórze doświadczyli okrucieństwa Czerwonych Khmerów, zauważyłem, że większość z nich woli patrzeć w przyszłość, niż oglądać się wstecz. Pytani o swoje losy, o minionych dniach mówili głosem pełnym smutku. To, co słyszałem, było nieludzkie, przerażające i odrażające. Każda dorosła osobą, którą poznałem w Kambodży, miała za sobą doświadczenia tak dramatyczne, że na jej miejscu większość z nas oszalałaby albo popełniła samobójstwo. Męki zadawane tym ludziom przez własny umysł to odrębna, straszna historia. Pojechałem do Kambodży, żeby cierpienie innych
33