32 Teksty publikowane
tam, gdzie przy trwaniu ich władzy dojść mu nie będzie możliwe. Tak wyglądałby meliorysta i taka by była jego postawa.
O postawie drugiej była już mowa: to postawa sotcryczna, ta, którą przede wszystkim mamy się zająć. W luźnym i szerokim sensie też pozytywna: bo jak meliorysta, tak i soteryk dąży przecież do pozytywnego, chylącego się na stronę dodatnią, życiowego bilansu w rzeczach wartości. Ale tu akcent pada inaczej: na zło, które w sobie się stwierdza, na tępienie go, wypalanie, wykorzenianie. Scharakteryzować ją wobec tego będzie najlepiej, zaczynając tam, gdzieśmy przy mclioryście skończyli. Wyobraźmy sobie człowieka, który z owej możliwości bezpośredniego ujmowania także zła konkretnego nic tylko korzysta, ale ma do korzystania z niej skłonność przemożną: człowieka tak na nie jakoś uwrażliwionego i którego uwagę ściąga ono na siebie tak uporczywie, że dobro - choć w ostatniej instancji ono wciąż mu wyznacza cały kierunek - jest u niego na co dzień jakby zepchnięte na dalszy plan świadomości. Jeśli ma on aspiracje moralne, i to zło jest jego złem własnym, z człowieka tego będzie soteryk. Soteryk do zła nic dociera poprzez jego stosunek do dobra. Bije ono w niego swoją ohydą, razi, oślepia; ani pozbyć się tego widoku, ani go złagodzić nic ma sposobu. Stąd to, co mclioryście było tak obce: owo charakterystyczne - nic tylko wobec zła własnego - poczucie grozy, przechodzące w jakieś niesamowite, pełne rozpaczy zdumienie, gdy chodzi o zło w sobie samym: ..czyż naprawdę ja mogę być takim?". Zło teraz (niech to będzie znowu zmysłowość, przyjąwszy, że ją dana jednostka odczuwa jako zło kardynalne) to już nic przeszkoda, nie obciążenie: to coś, przed czym człowiek się wzdraga, rzecz w swojej treści własnej, w swojej istocie, niezależnie od jukich bądź swoich skutków, dla poziomu moralnego straszliwa. I w związku z tym cała postawa nabiera, dla pierwszego przynajmniej i powierzchownego oglądu, pewnych cech jakby ncgatywności. W obu bowiem znaczeniach, o których z okazji mcliorysty była tu mowa, jest dążenie soteryka ruchem o d czegoś, a nie ku czemuś, pod wpływem repulsji, a nic atrakcji. Raz, że nic ma tu prospektywności; świadomość jest opanowana przez obraz nie stanu przyszłego, ale tego, który jest teraz i od którego pragnie się odejść. Soteryk jest widokiem zła w sobie urzeczony; nic pozwala mu ono, póki trwa,
0 sobie zapomnieć; w przeciwieństwie do owego biegacza, który najprzód chce osiągnąć, a potem, stwierdziwszy przeszkody, wyzbywa się ich i ponosi ofiarę, jest on, można powiedzieć, jak człowiek, który cały się oblepił błotem i brudem
1 wróciwszy do domu, dosłownie o niczym innym, o żadnej czynności pozytywnej myśleć nic może, póki to coś obmierzłego jest na nim. Nic jest to fascynacja, bo w fascynacji ginie zdolność przeciwdziałania; ale jest to zniewolenie uwagi. Po drugie i w wyniku tamtego: celem, który się tu subiektywnie wybija, jest nic już obecność czegoś, lecz nieobecność, nie tyle zdobycie dobra, ile wyzbycie się zła.
„oczyszczenie”. „Najprzód zmyjmy brud, reszta potem”. Nie „mnożyć w sobie dobro”, ale „usuwać braki w sobie, plamy i skazy”, to jest soteryczny sposób myślenia.
Na jednym wszelako punkcie bardzo istotnym ten tak prawidłowy dotychczas paralelizm obu postaw jest przełamany.'Meliorysta dąży nie tyle do pełni dobra w sobie, której praktycznie nikomu się spodziewać nic wolno, ile skromniej: do jego przyrostu, do postępu w nim, posunięcia się naprzód. Zrozumiałe i naturalne: w sferze wartości dodatniej każdy nawet drobny przyrost jest cenny. Kto jednak chce wyzbyć się zła pojętego tak, jakeśmy to tu przedstawili, zła-absolutu, zła-klątwy, grozy, która całą duszę znieprawia, temu nic wyda się cenne jakieś drobne jego zmniejszenie: toteż jako „ubytek zła” w żadnym razie cel soteryka określić się nie da. W stawianiu sobie celu soteryk nie może nie być maksymalistą, nic chcieć zrzucić z siebie zła całkowicie. I to właśnie całkowite, nic ułamkowe, to bez reszty „wyzwolenie od zła” - jak brzmi termin klasycznie tu stosowany - jest tym, co nazywa zbawieniem. „Wyzwolenie od zła całkowite”: dokładna czy niedokładna, niech i nam ta formuła tymczasem jako definicja wystarczy; później zobaczymy, co o niej sądzić. 1 zapamiętajmy to sobie jeszcze: z chwilą, gdy zbawienie tak się określa, można do niego się zbliżyć, można się od niego oddalić, można się znajdować w takiej czy innej bliskości czy oddaleniu, ale o osiągnięciu częściowym - coś już, czegoś jeszcze nie - mowy tu nic ma; żadne osiągnięcie częściowe ex definilione nie jest zbawieniem; zbawienie jest zawsze globalne.
Tak mniej więcej by wyglądało to, co na oba tematy - analiza pojęcia, opis postawy - da się powiedzieć doraźnie, w pierwszym jakby rzucie orientacyjnym. Dotrzeć głębiej można; tu jednak okaże się rzeczą przydatną wciągnąć do rozważań moment oceny, ściślej: zainteresować się ocenami, które wobec opisanej postawy przypuszczalnie się komuś mogą nasunąć.
Postawa soteryczna jest rzadsza i - jak to z pewnych napomknięć wyżej uczynionych wynika - poniekąd też jakby mniej naturalna; dzięki temu bardziej niż tamta może ściągnąć na siebie różne zarzuty. W szczególności ktoś osobiście nastawiony meliorystycznie, a trochę jeszcze przy tym naiwny, mógłby się łatwo uchwycić podanej przed chwilą formuły „wyzwolenie od zła” i, biorąc ją dosłownie, na tej zasadzie przeprowadzić wiele porównań dla soteryka niekorzystnych. Za wyższość własną ktoś taki uzna więc przede wszystkim już samą pozytywność swojego celu: chcieć coś wprowadzić w istnienie, i to w dodatku coś właśnie takiego, co istnieć powinno, to jest - powie - wyraźnie coś więcej, niż kiedy się czegoś do istnienia nic chce dopuścić. Potem jednak zechce zapewne podkreślić tego celu własnego charakter ostateczny i całościowy. „To, co ja, meliorysta, urzeczywistniam, owo «dobro», to właśnie to, i to jedno, co powinno być urzeczywistnione samo dla siebie; ponadto, mimo wszelkich zastrzeżeń co do osiągnięć, których się osobiście