54 Teksty publikowane
spodziewam, W zasadzie mój cel jest całkowity; jest nim dobro w swej pełni, a zadowolenie się moje prywatne skromnym, nieefektownym postępem to tylko mój rozumny samokrytycyzm w ocenie indywidualnych mych możliwości. Twój natomiast |_ty" - to soterykj cci jest albo tylko służebny, albo musi być uznany za ułamkowy. Bo albo wyzbywanie się zła jest w tym przekonaniu etapem, po którym masz zamiar przystąpić do etapu dalszego, ziszczenia dobra, albo etapem tym nic jest. Jeśli nim jest, to, owszem, mogę ci przyznać, że jako człowiek jesteś w porządku. Nie będę z tobą się spierał, czy ten etap jest istotnie konieczny; jeśli już w tym jakimś swoim «złu» apokaliptycznym tkwisz tak głęboko, że nie możesz zacząć robić nic porządnego, póki się z niego nie wygrzebiesz, niech będzie. Ale wtedy to twoje zbawienie to jest przecież tylko środek do celu, albo, jeśli tak już to nazwać, cel wstępny, przygotowawczy; ty zaś jesteś w najlepszym wypadku przyzwoitym kandydatem na meliorystę i póki faktycznie nim się nic staniesz, musisz wobec mnie uznać swą niższość. Jeśli natomiast lego swojego zbawienia nic traktujesz jako etapu, to i ludzka treść twoja jest dosyć nędzna. Bo wtedy w samym założeniu cel twój staje się ułamkowy, mizerny. Będzie osiągnięty, kiedy zc sfery zła wydźwigniesz się w sferę moralnie obojętną, z grzechu w nijaknść; przyznasz chyba, żc to trochę za mało! Celem pełnym byłoby przejść w sferę dobra; ograniczając się do samego wyzwolenia od zła, rezygnujesz, z tego, co było istotne; dochodzisz tyle żc do progu i stajesz. Jesteś połowiczny lub raczej żaden; to nic jest, tak jak u mnie, samokrytycyzm, ale jakiś potępienia godny brak pragnień; w samej swej istocie jesteś stworzeniem małodusznym, bez. aspiracji. Cale to twoje «zbawienic» - to program dla niemrawców duchowych".
Tak mógłby mówić nasz krytyk, meliorysta trochę naiwny. Wyposażyliśmy go hojnie w braki myślowe; niemniej trzeba się z nim jakoś rozprawić. Żc, patrząc od strony psychologicznej, jest w postawie soteryka jakiś czy pozór, czy domieszka ncgatywności, tośmy podkreślili i sami; zgoła jednak w sedno nic trafia reszta uwag, przede wszystkim samo pojmowanie zbawienia. Bo gdy słowem tym się posługujemy i wmyślamy się w jego znaczenie, czujemy chyba wszyscy dosyć wyraźnie, żc to nie jest coś, o czym mówi się „tylko"; żc to cel właśnie i ostateczny i w istocie swej na wskroś pozytywny i, nade wszystko, mający w sobie pełnię, przy której mało który chyba cel ludzki nie wyda się ubogi i blady. Takie są intuicje potoczne i tak to też odczuwa soteryk. Bo oto paradoks, o którym na początku wywodu wspominać stanowiłoby komplikacje przedwczesną, ale który jest tu dla nas fundamentalny i decyduje o wszystkim; „wyzwolenie od zla", poprzcz które określiliśmy tymczasowo zbawienie, przedstawia się soterykowi jako zdobycie, jednocześnie z nim i od niego nieodłącznie, samych szczytów moralnych: doskonałości, świętości - wszystkiego, o czym najbardziej wygórowana ambicja moralna może zamarzyć. Ale na czym ta
55
Ideał zbawienia na gruncie etyki czystej
nieodłączność polega? i jak przez sotcryka jest pomyślana? To jest to, co stanowi zagadkę i co teraz by należało wyjaśnić.
Z dwóch sposobów, które się tu nasuwają, tylko jeden, trudniejszy, ma dane, by jako tako nas zadowolić; jednak i o tamtym drugim, łatwiejszym, godzi się wspomnieć choć słowem, bo przychodzi on na myśl każdemu i zawodność jego trzeba wykazać. Wyglądałby on zaś jak następuje.
Bywała czasem wysuwana w etyce teza, w myśl której, w odróżnieniu od zwykłych zachowań się, każdy czyn ludzki byłby moralnie zły albo dobry, a nie byłoby obojętnych; teza - nawet jeśli się „czyn” bardzo wąsko zechce ująć - jawnie fałszywa. Jest jednak możliwe w tej sprawie stanowisko ostrożniejsze, którego, mniej się wystawiając na sztych, mógłby ktoś bronić: że z chwilą mianowicie, gdy jakaś „dziedzina” postępowania podlega ocenie moralnej, to w tej określonej dziedzinie zasada powyższa obowiązuje. Wiadomo, żc ludzie często znajdują się w sytuacjach, gdzie, przy braku trzeciej alternatywy, mają do wyboru powiedzieć prawdę i przez to sobie zaszkodzić, albo skłamać i na tym skorzystać. Według etyki na tym punkcie surowej - w praktyce stosowanej bez entuzjazmu, ale dość rozpowszechnionej jako teoria - wypowiedzi zgodnej z prawdą w takim wypadku należałaby się ocena zawsze dodatnia, niezgodnej - zawsze ujemna; na zachowanie się zaś neutralne, jakim mogłoby być milczenie, ex hypolhesi miejsca tu nic ma. Wobec tego jednak, niechaj zło tutaj zniknie, a tym samym, siłą rzeczy, jawi się dobro: kto z kłamstwa przerzuca się w prawdę, ten w jednym niepodzielnym akcie staje się wolnym od pierwszego, a drugie osiąga, u kogo zaś ta zmiana zaszła na stale, ten przez niepodzielny fakt owej zmiany jednocześnie przestał być kłamcą -kłamcą z interesu przynajmniej - i o tyle też „złym", „niemoralnym”, a stal się kimś prawdomównym - i o tyle wzbogaconym o pewien nowy rys moralnie dodatni. W myśl tezy ten przykład byłby typowy: w każdej dziedzinie ocenianej moralnie brak by było trzeciej alternatywy iw każdej, wobec lego, postęp moralny zawierałby bezpośrednio oba aspekty. „Kto się wyzbył zła moralnego, ten tym samym zdobył dobro moralne”: to twierdzenie byłoby słuszne ogólnie. Kto więc wyzbył się zła całkowicie, czyli osiągnął zbawienie, całkowicie zdobył też dobro: i tym by się tłumaczył ów pozytywny, ostateczny i pełny charakter zbawienia jako celu zamierzeń.
Cała ta jednak interpretacja zawodzi, i to z przyczyn najprostszych: wysuniętej tezy nie mamy prawa ani przyjąć na własny rachunek, ani jej przypisać soterykowi. Przyjąć na własny rachunek - nic, bo nawet w tej umiarkowanej postaci, którąśmy jej nadali, pozostaje co najmniej wątpliwa (każdy zauważyć mógł sztuczność, z jaką korzystny dla niej przykład powyższy wypadło nam wykrywać i konstruować); wynika stąd, że nie może nam służyć do wyjaśnienia pojęcia, którym m y się