56 Teksty publikowane
posługujemy. Przypisać soterykowi - nie, bo soteryzm jest postawą duchową, a nie teorią, i żadne założenia teoretyczne w Skład jego, jako element"nieodzowny, wchodzić nie mogą; owszem expost i dla wtórnej intelektualizacji przeżycia może sobie soteryk tak rzecz ujmować, jakeśmy to tu wyłuszczyli, ale bynajmniej nie musi. I tym samym jego rozumienie zbawienia jako owej pełnej, skończonej, całkowitej realizacji, o której wciąż tu teraz jest mowa, również pozostaje nie wyjaśnione. Interpretacji istotnej trzeba, jak się zdaje, szukać gdzie indziej.
Nieprawdą jest mianowicie - albo prawdą dopiero przy pewnym niezupełnie naturalnym znaczeniu, które słowom wtedy nadać musimy - to, co przyjęliśmy wyżej tymczasowo tylko i w przybliżeniu: że zbawienie to całkowite wyzwolenie od zła i nic więcej. „Całkowite wyzwolenie", biorąc dosłownie, może przecież być rozumiane jako wyzwolenie chwilowe, którym żadne zło nie jest dane aktualnie w moich czynach czy chceniach, czy rządzących mną w tej chwili motywach. Zbawienie to coś znacznie większego: to znak i kres możliwości popadnięcia w zło kiedykolwiek, rękojmia, że nic zbłądzi się nigdy. By móc słusznie pomyśleć: „jestem zbawiony", musiałby człowiek wiedzieć nic tylko, że żadnego zla dzisiaj w nim nie ma, ale również, że go zło żadne nie zdoła opanować w przyszłości. To już nie jakiś stan aktualny, ale - jak predestynacja, jak fatum - pewne wyznaczenie tego, co będzie, aż do chwili kiedy sam podmiot, na którym zło albo dobro może się ziścić, przeminie.
Przy takim jednak pojmowaniu zbawienia okaże się natychmiast coś jeszcze bardziej paradoksalnego niż to, cośmy tu ostatnio stwierdzili: że właściwie to nic samo zbawienie jest celem ambitniejszym niż każdy inny, ale że już pewnym jego warunkiem jest uprzednie osiągnięcie takiego celu. Nie ma bowiem zbawienia dopóty, dopóki nie nastąpił przewrót moralny, przewrót w naturze człowieka tak gruntowny, że czymś niemal rażącym może się wydać mówienie o nim jako o rzeczy możliwej.
By to jednak wykazać, musimy znowu cofnąć się na chwilę do punktu wyjścia. Homo ethicus mianowicie, o którym była mowa na wstępie, a którego zarówno soteryk, jak i meliorysta są odmianami, to nic jest ten rodzaj człowieka, który by po prostu chciał czynić, któremu by wystarczało, że ze względu na swoje następstwa albo na swoją treść przedmiotową - powiedzenie prawdy, wytrwanie w walce, sprawiedliwy wyrok, akt wyrzeczenia - czyny jego będą zasługiwały na ocenę moralną dodatnią. Gdy zacznie teoretyzować, nic przyjmie - jak to z niektórych stanowisk w etyce spotykanych wynika - że jeśli np. bandyta z zawiści do wspólników doniesie o mającej dokonać się zbrodni i tę zbrodnię uniemożliwi, to w obrębie tej sytuacji wszystko jest w najpiękniejszym porządku. On nie czy-
n i | chce dobrze, ale b y ć dobrym; zaś być dobrym to może znaczyć sporo rzeczy bardzo „wewnętrznych”, o których nie tu miejsce wspominać, ale znaczy to na pewno chcieć dobrze - i nam tu dla naszej dalszej dyskusji to dobre chcenie wystarczy. A więc i soteryk nie jest człowiekiem, który by się chciał po prostu wyzbyć zła w czynach, ale takim, który chce się wyzbyć złej woli. „Być wolnym od zła” to dla niego „źle nic chcieć”, zaś „raz na zawsze być wyzwolonym od możliwości zła moralnego” to „stać się, raz na zawsze i bez możliwości przeciwnej, niedostępnym dla złego chcenia”. 1 gdy ktoś w ten sposób jest wyzwolony, znaczy to, że dzisiaj już można o nim powiedzieć prawdziwie: „nie będzie on nigdy źle chciał w przyszłości”. Tak się nam pojęcie zbawienia układa na tym dalszym etapie; przekształca je ta poprawka wcale głęboko, ale nic powinna może sprawiać trudności.
Teraz jednak idzie sprawa mniej łatwa; omówić da się tu przez nas tylko w uproszczeniu i skrócie. Wc własnym na razie imieniu, nic co do soteryka nie przesądzając, sami jednak już bez zastrzeżeń wypowiedzmy przekonanie następujące: ^chcjcćźle to faktycznie nie tylko chcieć zła, ale także z dwóch rzeczy dobrych, które się jako cele same dla siebie ma do wyboru, chcieć tej, która jest mniej dobra, jest „dobrem mniejszym". Przyjmując to, musimy też przyjąć, żc nic będzie zabezpieczony od chcenia złego - czyli nie będzie „zbawiony” - ten, komu grozi możliwość chcenia kiedykolwiek tak właśnie; i na odwrót: zdanie „jestem zbawiony" obejmuje również twierdzenie: „nigdy się w przyszłości nie zdarzy, bym z dwóch dóbr chciał dobra mniejszego”. To należy rozumieć rygorystycznie: nigdy się w przyszłości nie zdarzy, bym się jakąkolwiek nadwyżką jakiejkolwiek cechy, czyniącej przedmiot pożądanym dla mnie faktycznie, dał skłonić do wyboru tego przedmiotu, jeśli przedmiot alternatywny wykaże się nadwyżką dobra, ębpćby najmniejszą. Jeżeli jednak - jak tego pojęcie zbawienia wymaga - ma dziś już być prawdą, że zawsze w ten sposób wybiorę rzecz lepszą, jeśli ma to nastąpić każdorazowo w sposób nieomylnie przewidywalny - to jedyną rękojmią takiego nieomylnie przewidywalnego wyboru może być, że każdorazowo wybiorę ją, ponieważ jest lepsza, że ilekroć zajdzie nadwyżka dobra, ona będzie rozstrzygała o tym wyborze. Formułując psychologicznie: w każdej poszczególnej chwili przyszłości (w każdej bowiem mogę stanąć wobec wyboru!) mój pociąg do dobra będzie silniejszy niż jakikolwiek inny. który by w tej samej chwili mnie skłaniał ku czemukolwiek innemu. Zwrotem psychologicznie mniej jednoznacznym, z większym za to wyczuciem powagi i wielkości rzeczy, o której mowa, nazywany bywa ten pociąg także „miłością”; powiemy tedy, że by na przyszłość nie groziło mi nigdy złe chcenie, trzeba by przynajmniej od dzisiaj panowała we mnie miłość dobra: zawsze obecna, nie zachwiana niczym, bez skutecznego współzawodnictwa, wszechwładna.