Teksty publikowane
38
To jednak znaczy, że dziś już jestem w stanic pewnego rodzaju doskonałości moralnej. „Pewnego rodzaju” tylko, to jasne, bo doskonałość to potencjalna i mająca się zaktualizować dopiero w konkretnych chceniach przyszłości; jednak jest to doskonałość, ponieważ wystarczający zadatek na wszystkie owe przyszłe dobre chcenia jest we mic: cała poniekąd moja „natura” skierowana jest wyłącznie na dobro. Okazuje się więc w rezultacie, że kto ma być wyzwolony od możliwości popadnięcia w zło kiedykolwiek - to znaczy; kto ma być zbawiony - ten w tym ograniczonym poniekąd, a przecież bardzo mocnym znaczeniu musi być doskonały moralnie. I sytuację mamy właśnie odwrotną niż ta, którą nam nasz naiwny meliorysta kazał przyjmować: nie zbawienie stanowi szczebel w doskonaleniu się i postępie, ale osiągnięta poprzednio pewna forma doskonałości okazuje się w a-runkiem zbawienia.1 Cel soteiyka, obejmujący ten warunek, jest pozytywny właśnie w sensie, którego mu tamten zaprzeczał; zawierając tak doskonałość potencjalną, jak jej stopniową aktualizację przez resztę życia, nic jest ani połowiczny, ani służebny, ale tak ostateczny i całościowy, jak to sobie tylko można pomyśleć; jest ambitny, pełny, szczytowy.
A jednak, jeśli cały ten wywód traktować po prostu jako odpowiedź na zarzuty czynione soterykowi, to jest w tej odpowiedzi coś jeszcze, co bardzo zasadniczo nie zadowala. Krytyk soteryzmu zarzucał, że cel, który sobie stawia soteryk i który subiektywnie ma w świadomości, jest z takich to a takich względów mizerny, a myśmy, odpowiadając, stwierdzili, że nie jest mizerny cci, do którego soteryk zmierza obiektywnie, faktycznie. To my przyjęliśmy tezę, żc złem jest także chcenie mniejszego dobra, i to nas wszystkie jej dalsze konsekwencje obowiązują, a więc i ta ostateczna, że warunkiem zbawienia jest doskonałość. I póki tej tezy nic przyjmie soteryk, póty odpowiedź będzie się mijała z zarzutem; bo to o n musi mieć doskonałość daną sobie jako cel, subiektywnie. W pewnym sensie, istotnie, nic widać, jak by miał on tezy nie uznać, bo narzuca się ona każdemu, kto myśli w terminach dobra (a on to czyni) i w chceniach widzi jeden z przedmiotów oceny etycznej (co również wolno mu rozsądnie przypisać). A jednak jest tu pewna trudność. Bo czyż zło polegające na chceniu nie zła, ale mniejszego dobra, to jest to właśnie zło poznawane bezpośrednio i intuicyjnie, a przez to wstrząsające i straszne, na które jest wrażliwy soteryk? Wszak, by je poznać, musimy wziąć pojęcie dobra jako punkt wyjścia, potem dwa określone dobra porównać, wreszcie stwierdzić skierowanie chcenia na dobro mniejsze: poznajemy je więc, w rezultacie, na podstawie dość złożonych stosunków w obrębie kilku przedmiotów. Nie wydaje się jednak, żeby ta trudność była nie do przezwyciężenia. Trzeba tylko rozróżnić dwie rzeczy: przekonanie uzasadnione i intuicyjne wyczucie. Przypuśćmy, że ktoś ze wspaniałymi zdolnościami artystycznymi, zamiast te zdolności realizować, rzuca się na gromadzenie dóbr materialnych i w ten sposób marnuje swój talent; to dążenie do gromadzenia dóbr materialnych (zakładamy, że skądinąd godziwe) może uchodzić za zło tylko w tym sensie, że jest dążeniem do dobra niepomiernie mniejszego niż tamto, i tylko na tej podstawie może być jako zło wskazane. Ale ten, kto słabości tej uległ, jeśli ma to nastawienie swoiste, z którego się rodzi soteryzm. będzie to odczuwał inaczej. Jemu owo dążenie do bogactw wyda się, poza wszelkim rozumowaniem, jakimś potwornym złem samym w sobie; co więcej, same owe -niewinne w swojej istocie - bogactwa przestaną dla niego być mniejszym dobrem, a staną się, one również, złem, hańbą, brudem, jakimś pokuszeniem szatana. Takie przesunięcia w sumieniach ludzkich zdarzają się najpospoliciej. Tak więc także i subiektywny cel soteryka będzie takim, jakeśmy go opisali, i soteryk jest obroniony. Prawda, żc ceną tego jest inny defekt, który w nim teraz stwierdzamy; uleganie swoistym złudzeniom. Pomijając jednak, że te złudzenia mogą być moralnie zbawienne (kto nie chce popaść w „letniość” moralną, niech raczej wyjaskrawia i wyolbrzymia zło i dobro, które ma do wyboru, niżby miał je odważać zbyt pedantycznie), nigdzieśmy przecież nie powiedzieli, że soteryk musi być bez defektów.
Ani też i w ogóle naszym istotnym, ważnym dla tematu zamiarem nic było tu występować w roli obrończej. Przypomnijmy, cośmy w miejscu właściwym już raz powiedzieli i podkreślili; całe to zastanowienie się nad oceną i cała ta kontrowersja z wymyślonym ad hoc przeciwnikiem, to był tylko zabieg, zabieg chwilowy, poprzez który można było uzyskać głębszą definicję zbawienia. Jcżeliśmy tę uzyskali, to cel główny jest osiągnięty. Dodatkowo i przy sposobności uzupełnił się nam jeszcze szeregiem rysów psychologicznych obraz postawy. Czy natomiast soteryk, czy meliorysta ma więcej racji, którego z nich sposób czucia jest zdrowszy lub którego taktyka skuteczniejsza - tych spraw tu rozważać nic chcemy, nie przez obojętność opisywacza, któremu ocena zjawisk byłaby obca, ale żc istotnie obie postawy są po ludzku uzasadnione i że bez jednej lub drugiej reprezentowanej przez nie
Tak to przynajmniej musimy określić przy podanej definicji zbawienia. Można się jednak wahać, czy intuicjom znaczeniowym związanym z wyrazem nic odpowiadałoby bardziej rozumienie go nieco szersze, a mianowicie: zbawienie to niemożliwość popadnięcia w zto kiedykolwiek w przyszłości, wraz z tym stanem rzeczy dzisiejszym, który tę możliwość poręcza, /a koncepcją tą przemawiałoby, żc istotnie jedno z drugim stanowi całość, najczęściej się jawi w umyśle. Przy rozumieniu tym potencjalna doskonałość moralna jest już nie warunkiem zbawienia, ale składnikiem. Sprawa w rezultacie wcrbąlna; w wywodzie głównym zastosowałem to ujęcie, które mi się zdało prowadzić do mniejszych komplikacji w sformułowaniu, a które uwydatnia silnie myśl główną.