doborowe towarzystwo. Nie musiał żałować tej decyzji, gdyż gospodarze dowiedli swej towarzyskiej rangi poprzez wykwintne urządzenie balu i zapowiedź sprowadzenia muzyków. Tym razem Aubrey był bardziej rozluźniony niż zwykle przy takich okazjach, chwilami zdawało się, że nastrój wesołości rozjaśnia jego poważne oblicze. Prowadził właśnie ożywioną rozmowę z kilkoma przyjaciółmi, kiedy zwróciło jego uwagę towarzystwo zgromadzone w sąsiednim pokoju wokół pewnego dżentelmena, którego opowiadanie głośno oklaskiwano. Aubrey zamierzał znaleźć sobie miejsce blisko siostry, stojącej w pierwszym rzędzie przysłuchujących się i spośród wszystkich obecnych najgłośniej wyrażającej swoje uznanie. Kiedy zbliżył się do niej, zauważył, że znajduje się ona w osobliwym podnieceniu. Dopiero teraz jego wzrok padł na opowiadającego - rozpoznał twarz, która napawała go tak wielkim obrzydzeniem! Chwycił siostrę za rękę i pośpiesznie pociągnął ją za sobą. Przy wyjściu zastąpiło mu drogę kilku służących, a kiedy próbował się przecisnąć, tuż za sobą usłyszał po raz drugi ten tak dobrze znany głos: „Pamiętaj o przysiędze!”. I tym razem nie odważył się obrócić głowy, w pośpiechu wraz z siostrą opuścił to miejsce.
Nagłe wyjście rodzeństwa wywołało sensaq’ę i dało nowy temat do plotek, że ze zdrowiem młodego Aubreya znów nie jest dobrze. Ponieważ nie dowierzano jego słowom, iż Ruthwen jest okropnym potworem, przynoszącym nieszczęście wszystkim, z którymi obcuje, nad którym nawet śmierć utraciła władzę, młodzieniec ulegał stanom dzikiej wściekłości, to znów całkowitej apatii. Daremnie próbowała wpłynąć na niego kochająca siostra, aby wyjawił jej przyczynę pełnego lęku, chwiejnego i dla świata zagadkowego zachowania. Wydobył z siebie tylko kilka niemają-cych ze sobą związku słów, a w jego oczach pokazały się łzy. Dramat doprowadził go do podobnego obłąkaniu zwątpienia. Nie mógł bowiem ani siłą, ani publicznym ogłoszeniem prawdy ustrzec otoczenia przed nadchodzącą zgubą. Zaczął wieść podwójne życie, które dało powód do najgorszych pomówień i przyniosło mu złą sławę. Aubrey uciekał przed samym sobą, uciekał przed ciszą własnego pokoju i osamotnieniem, które otaczało go w domu. Przebiegał ulice wzdłuż i wszerz, w swojej chorej wyobraźni widział się prześladowanym przez widmo Ruthwena. Zaniedbywał też coraz bardziej swój wygląd zewnętrzny. Początkowo wracał jeszcze wieczorami do domu, później układał się do snu tam, gdzie dopadło go zmęczenie. W poszarpanym ubraniu, zarośnięty, z wytrzeszczonymi, błyszczącymi jak w gorączce oczyma, sam wyglądał jak upiór. Dopełniało ten obraz mocno posunięte wychudzenie ciała.
Alicja, która uważała za przyczynę jego beznadziejnego stanu jakieś wstrząsające duchowe przeżycie, jakiś szok, daremnie próbowała pomóc bratu. Wszystko, co