dziwiła mnie wcale; podobnie jak we śnie najosobliwsze wydarzenia nie wprawiają nas w zdumienie, tak i to spotkanie wydawało mi się całkiem naturalne.
- Romualdzie, mój najmilszy, kochałam cię na długo przedtem, nim cię spotkałam, i szukałam cię wszędzie. Byłeś moim marzeniem i ujrzałam cię wreszcie w kościele, w tej fatalnej godzinie. „To on” - szepnęłam do siebie i rzuciłam na ciebie spojrzenie przepełnione miłością, którą dla ciebie żywiłam, którą żywię i będę zawsze żywiła. Takie spojrzenie przyprawiłoby o zgubę duszę kardynała, takie spojrzenie przywiodłoby króla wraz z całym dworem do moich stóp. Ale ty byłeś niewzruszony i miłość Boga przeniosłeś nad moją miłość... O tego Boga jestem zazdrosna, o Boga, którego kochałeś i kochasz więcej niż mnie... O, ja nieszczęśliwa! Nigdy nie posiądę całego twego serca - ja, którą zbudziłeś jednym pocałunkiem; ja, nieżywa Klary-monda; ja, która wyłamałam bramy grobu i przyszłam ofiarować ci swoje życie, to życie, do którego powracam tylko po to, by cię uczynić szczęśliwym.
Tak mówiła, przeplatając słowa pieszczotami przyprawiającymi o szaleństwo; w głowie mi się mąciło i nie lękałem się pocieszyć jej straszliwym bluźnierstwem -powiedziałem, że ją kocham bardziej niż Boga.
Wówczas oczy jej odzyskały blask i płonęły jak chryzoprazy.
- A więc kochasz mnie jak Boga - zawołała, opasując mnie ramionami. - Jesteś mój i dokądkolwiek pójdę, ty pójdziesz za mną. Porzucisz te wstrętne czarne suknie i będziesz najdumniejszym z kawalerów, najbardziej godnym zazdrości. Będziesz kochankiem Klarymondy, tej, która odrzuciła papieża! Ach, szczęśliwe życie, ach, złote dni przed nami! Kiedy dosiądziemy koni i pojedziemy, mój panie?
- Jutro - krzyknąłem w szale.
- Jutro - odpowiedziała. - Będę miała czas zmienić tę szatę, nieco skąpą, niezdatną do podróży. Muszę też pomówić z moimi rządcami, którzy myślą, że naprawdę umaiłam, i opłakują mnie, jak umieją. Pieniądze, powozy, ubiory na zmianę - wszystko będzie gotowe. O tej godzinie jutro przyjdę po ciebie. Do widzenia, ukochany. Dotknęła ustami mego czoła, światło rozpłynęło się w ciemności, firanki zasunęły się i ogarnął mnie sen ciężki jak ołów, sen bez marzeń. Obudziłem się późno, dręczony wspomnieniami, przekonując sam siebie, że to były tylko nocne przywidzenia. Ale wieczorem nie bez obawy udałem się na spoczynek; prosząc Boga, by strzegł czystości moich snów.
Wkrótce zasnąłem twardo - i znowu opadły mnie rojenia. Firanki rozsunęły się i zobaczyłem Klarymondę, nie bladą w białym całunie, lecz wesołą, promienną, wspaniałą, w podróżnej sukni z zielonego aksamitu ze złoconym paskiem, podpiętej z jednego boku i ukazującej atłasowy spód. Jej jasne loki spadały ciężką masą spod dużego czarnego kapelusza, ozdobionego osobliwymi białymi pióra-