256 Wstyd i przemoc
Nie twierdzę bynajmniej, że znam rozwiązanie problemów naszego moralnego dziedzictwa. Mam jednak nadzieję, że odro bina refleksji nad tym tragicznym spadkiem, który zostawili nam przodkowie, osłabiłaby naszą skłonność do obłudnego rygoryzmu i surowego karania. Mogłoby to przypomnieć nam, że skoro tego, co posiadamy, nie otrzymaliśmy w darze, ale ukradliśmy prawowitym właścicielom, to hojność i szczodrość nie są w naszym kraju nieodpowiednią postawą. Być może przypomniałoby też to nam, że śmierć Boga jest taką tragedią wcale nie dlatego, że nie ma już nikogo, kto stałby na straży zasad moralnych, ale dlatego, że nie ma już nikogo, do kogo moglibyśmy się zwrócić z prośbą o przebaczenie.
Nikt nie jest, oczywiście, moralnie odpowiedzialny za to, co zrobili jego przodkowie, ale jesteśmy moralnie, a zatem i „prawnie”, odpowiedzialni za to, że nadal żyjemy na ziemi, którą uzyskaliśmy w wyniku napadów z bronią w ręku i masowych morderstw, i nadal korzystamy z jej bogactw. Jednakże taki sposób ujmowania stanu posiadania społeczeństwa amerykańskiego stwarza ryzyko nadmiernego upraszczania moralnej złożoności naszej historii. Zacznijmy od tego, że nie można w tym względzie traktować jednakowo wszystkich Amerykanów. Na przykład niewolników z Afryki sprowadzono tu wbrew ich woli, a wielu stosunkowo świeżej daty emigrantów to ludzie, którzy uciekli tu, by ratować własne życie, zaznawszy wcześniej tak przerażających prześladowań, że z całą pewnością nie mają żadnych racjonalnych powodów poczuwać się do jakiejkolwiek winy. Wielu z nich skradziono czy odebrano siłą ziemie, które należały do nich od pokoleń, a oni sami tylko dzięki ucieczce do Ameryki nie stali się ofiarami morderstw. To samo odnosi się do przodków wielu z tych, których rodziny żyją tu od pokoleń, w tym i mojej. Nikt nie opuszczał swojego rodzinnego kraju dlatego, że żyło mu się tam dobrze. Większość przybyła tutaj dlatego, że zagrażała im śmierć głodowa, pogromy, wojny czy ludobójstwo. Przybyli tu, by ocalić życie, zostawiając w rodzinnych stronach rodziny, krewnych i przyjaciół, z których wielu zginęło tylko dlatego, że tam zostali. A zatem nasi przodkowie, którzy mordowali i rabowali rdzennych Amerykanów, sami byli ofiarami grabieży i niedoszłymi ofiarami morderstw w krajach, z których przybyli.
Ale tak samo moralnie złożona i niejednoznaczna jest sytuacja, w której skorzy do przemocy mężczyźni, a sporadycznie również kobiety, mordują i obrabowują „rdzennych Amerykanów” doby obecnej — nas albo naszych przyjaciół czy krewnych. Innymi słowy, ludzie, którzy mordują i rabują dzisiaj, a których nazywamy „przestępcami”, są tak samo zdesperowanymi ofiarami rabunków i niedoszłymi ofiarami morderstw, jakimi byli moi przodkowie, pionierzy i kowboje, kiedy mordowali żyjące wcześniej pokolenia rdzennych Amerykanów, czyli Indian, by zdobyć kawałek ziemi, na której mogliby żyć.
Historia jest tragedią, nie moralitetem; historia Ameryki, która — jak cała historia — jest w przeważającej części dziejami przemocy2, jest tragedią, nie moralitetem. Nie można jej
— chyba że kosztem nadmiernego uproszczenia moralnego, które samo w sobie jest gwałtem popełnionym na rzeczywistości
— sprowadzić do opowieści o dobrych Indianach i złych kowbojach (lub odwrotnie), o dobrych Indianach i złych purytanach (albo odwrotnie) czy dobrych glinach i złych rabusiach (lub odwrotnie). Przemoc jest tragedią, a każdy, kto jest z tym w jakikolwiek sposób związany, narażony jest na ryzyko zepsucia moralnego i zniszczenia fizycznego. Ale przemoc ukazuje też winę tragiczną cywilizacji.
Zadziwia mnie, jak rzadko uświadamiamy sobie to, w jakim stopniu wielu dzisiejszych przestępców to jakby współczesne wersje naszych własnych przodków. Wprowadza mnie na przykład w kompletne oszołomienie oburzenie moralne, jakim przepojone są wypowiedzi niektórych polityków w moim rodzinnym stanie Massachusetts, potępiające skandaliczne praktyki młodych handlarzy narkotyków. Ci młodzi są klasycznymi przykładami przedsiębiorczych kapitalistów; na dobrą sprawę politycy ci, którzy — tak się składa — są amerykańskimi odpowiednikami hinduskiej kasty braminów, powinni stawiać ich za wzór ich rówieśnikom. Dochodzą oni przecież dzięki tej działalności handlowej do majątku, pomnażając wielokrotnie zainwestowane w ten interes nieduże pieniądze, i często inwestują je w inne