154 Praca, konsuropcjon zm i nowi ubodzy
złożonych aspektów ubóstwa: „straszliwe warunki życiowe i mieszkaniowe, choroby, analfabetyzm, agresja, rozpad rodzin, osłabienie więzi społecznych, brak przyszłości i nieproduktywność”. Tych dolegliwości nie da się uleczyć za pomocą wysokobialkowych batonów i mleka w proszku. Kapuściński przypomina, jak wędrując przez afrykańskie miasteczka i wioski, spotykał dzieci, które błagały go nic o chleb, wodę, czekoladę czy zabawki, lecz o długopis, ponieważ szły do szkoły, a nie miały czym pisać na lekcji.
Dodajmy do tego, że rozmyślnie unika się wszelkich skojarzeń pomiędzy okropnymi obrazami głodu prezentowanymi przez media i niedolą ubogicli oskarżanych o łamanie zasad etyki pracy. Ludzi pokazuje się wraz z ich głodem, lecz jakkolwiek widzowie wytężaliby oczy, nic zdołaj a. zobaczyć na obrazku ani jednego narzędzia pracy, spłachetka omego gruntu czy sztuki bydła. To tak, jak gdyby nie istniał związek pomiędzy pustką obietnic etyki pracy w świecie, który nie potrzebuje więcej siły roboczej, a nędzą tych ludzi, ofcrowanąjako ujście dla stłumionych moralnych impulsów. Etyka pracy wyłania się z tego ćwiczenia nietknięta, gotowa do tego, by użyć jej ponownie, jako rózgi, by odegnać ubogich do domów, byle dalej od schronu, jakiego szukają (na próżno) w państwie opiekuńczym.
Po trzecie, spektakle katastrof, tak jak prezentująję media, wspierają i wzmacniają zwykle, codzienne moralne wycofanie się w inny sposób. Oprócz uwalniania zgromadzonych zasobów moralnych uczuć, ich długotrwały efekt, jest laki, że:
[...] rozwinięta część świata otacza się kordonem bezpieczeństwa braku zaangażowania, wznosi globalny Mur Berliński; całą informacja pochodząca „stamtąd” jest obrazem wojny, morderstw, narkotyków, grabieży, chorób zakaźnych, uchodźców i głodu; to jest czegoś nam zagrażającego.
Tylko rzadko i półgłosem, bez związku ze scenami wojen domowych i masaki, mówi się o stosowanych tam morderczych broniach: a jeszcze rzadziej, że ta broń, która uczyniła z odległych krajów poła śmierci, to dzieło naszego przemysłu zbrojeniowego, zazdrosnego o swoje zamówienia i dumnego ze swojej konkurencyjności - tej ożywczej krwi naszej własnej umiłowanej koniunktury'. W publicznej świadomości wytrąca się syntetyczny obraz brutalności zadawanej samym sobie; wizja „podłych ulic” i „miejsc, gdzie lepiej nie zaglądać”, wyolbrzymiony obraz „krainy gangów”-, obcego, podludzkiego świata poza etyką i poza zbawieniem. Próby zbawienia tego świata od najgorszych konsekwencji jego własnej brutalności mogą przynieść jedynie chwilowe skutki i na dłuższą metę skazane sana porażkę; gdyby rzucić tam linę bezpieczeństwa, z pewnością zostanie ona splątana.
A potem dobrze wypróbowane, zaufane narzędzie adiaforyzacji udowadnia swoją przydatność: trzeźwa, racjonalna kalkulacja kosztów i skutków. Wydatki na te rodzaje ludzi sąpieniędzmi straconymi. A tracenie pieniędzy to - jak każdy ochoczo się zgodzi - coś, na co nas nie stać. Ani ofiary głodu, jako etyczne podmioty, ani nasza własna postawa wobec nich nie stanowią kwestii moralnej. Moralność jest zarezerwowana tylko dla karnawałów - tych widowiskowych, natychmiastowych, lecz krótkotrwałych, wybuchowych zagęszczeń litości i współczucia. Gdy chodzi o naszą zbiorową odpowiedzialność zamożnych za trwającą nędzę biedaków świata, górę bierze ekonomiczna kalkulacja, a zalecenia etyczne zastępują reguły wolnego handlu, konkurencyjność i produktywność. Gdzie mówi ekonomia. lepiej, by etyka była cicho.
Chyba że, oczywiście, to jest etyka pracy, jedyny wariant tolerowany przez reguły ekonomiczne. Etyka pracy nie jest wrogiem ekonomii upierającej się przy zyskowności i konkurencyjności, lecz jej koniecznym i mile widzianym uzupełnieniem. Dla zamożnej części świata i zamożnych sektorów ubogich społeczeństw etyka pracy jest jednostronnym romansem. Komunikuje obowiązki tych, którzy wałczą o przetrwanie; nic mówi niczego o obowiązkach tych, którzy wyrośli ponad samo przetrwanie i skierowali się ku wznioślejszych troskom. W szczególności zaprzecza zależności tych pierwszych od tych drugich, a więc uwalnia tych drugich od odpowiedzialności za tycłi pierwszych.