m WYCHOWANIE. POJĘCIA - PROCESY - KONTEKSTY najważniejszy argument na rzecz prawa uniwersytetów do subsydiów i szacunku społecznego.
Na tym mniej więcej zasadza się aktualny kryzysu uniwersytety wobec unicestwienia lub znaczącego osłabienia wszelkich ortodoksyjnych podstaw i uzasadnień ich niegdyś uprzywilejowanej pozycji (przynajmniej w rozwiniętych i zasobnych krajach - w krajach „rozwijających się" wciąż mogą odgrywać tradycyjną rolę fabryk dostarczających brakujących dotychczas wykształconych elit) muszą przemyśleć i na nowo określić własną rolę w świecie, w którym oferowane przez nie tradycyjne usługi są zbędne, w świecie, który ustala nowe reguły gry o prestiż i wpływy i z coraz większą podejrzliwością przygląda się pielęgnowanym przez nie wartościom.
Najbardziej oczywista strategia polegałaby na przyjęciu i przestrzeganiu nowych reguł gry. W praktyce oznacza to poddanie się surowym kryteriom rynku i mierzeniu „społecznej przydatności" produktów uniwersyteckich na podstawie „rozrachunku popytu", uznaniu oferowanego przez nie know-how za jeszcze jeden towar zmuszony do walki o swoje miejsce na niemożliwie zapchanych pólkach supermarketów, za jeszcze jeden towar wśród innych towarów, którego wartość jest funkcją rynkowego sukcesu. Wielu naukowców z zachwytem podejmuje nowe wyzwanie, marząc o przekształceniu uniwersytetu w dochodowe przedsiębiorstwo i węsząc okazję tam, gdzie wcześniej dostrzegano zagrożenie. W największym stopniu w Stanach Zjednoczonych, ale również w Wielkiej Brytanii i w nieco mniejszym stopniu w innych europejskich krajach nieustannie wzrasta liczba profesorów uniwersyteckich wychwalających uzdrawiające skutki rynkowej walki o środki finansowe i stanowiska. Sami pracownicy akademiccy podważają i lekceważą prawo depozytariuszy wiedzy do przekonania o wyższości ich własnych, wyrażanych explicite sądów nad przekonaniami wyłaniającymi się implicite z gry podaży i popytu. Podejmując rozpaczliwą próbę przekształcenia konieczności w zaletę czy wyprzedzenia konkurencji, zbiorowo zdegradowani przez prawa rządzące rynkiem intelektualiści stają się gorliwymi zwolennikami stosowania kryteriów rynkowych w życiu uniwersyteckim: taki czy inny projekt lub kurs jest dobry i wartościowy, ponieważ jest rynkowy, dobrze się sprzedaje - a możliwość jego sprzedaży („odpowiedź na zapotrzebowanie", „spełnianie potrzeb siły roboczej", „oferowanie takich usług, na które istnieje zapotrzebowanie w przemyśle") ma zostać podniesione do rangi najważniejszego kryterium właściwego programu nauczania, proponowanych kursów i stopni uniwersyteckich. Duchowe przewodnictwo to fantasmagoria; zadaniem intelektualistów jest podążanie krok w krok za światem, a nie uprawomocnianie standardów zachowania, prawdy i dobrego smaku.
EOUKAGA: WOBEC, WBREW I NA RZECZ PONOWOCZESNOŚCI M
Na przeciwległym biegunie znajdują się równie liczni zwolennicy Strategii palenia za sobą mostów, przez co rozumieją oni wycofanie się Z patowej sytuacji rynkowej do twierdzy zbudowanej z ezoterycznego języka i zagmatwanej, sztywnej teorii, schowanie się w bezpiecznych murach pozbawionego konkurencji minimarketu, skoro supermarkety leżą poza ich zasięgiem lub nie dają obietnicy sukcesu. Wycofanie i implozja, zamiast ruchu na zewnątrz i eksplozji, mogą stanowić nośną strategię w kraju, w którym - jak w Stanach Zjednoczonych - jest tak duże zagęszczenie pracowników akademickich, że mogą oni niemal stworzyć samo wy starczający i zamknięty (aż kusi stwierdzenie - kazirodczy) obieg produktów wytwórców/konsumentów zbyt niejasnych i mglistych, by dało się je skierować na ogólnodostępny rynek szerokiego odbiorcy. W takim kraju, ale tylko w takim, mogą nie istnieć żadne mechanizmy powstrzymujące pracę nad produktem tak niezrozumiałym i nieprzydatnym społecznie, że nie znajdzie żadnego nabywcy, a tym samym, żadnego wydawcy czy sieci dystrybucji.
Każda strategia na inny sposób podważa tradycyjną rolę, którą uniwersytety sobie przypisywały, którą im przydzielano i którą próbowały spełniać w epoce nowoczesnej. Obie wieszczą koniec „autonomii" uniwersyteckiej działalności (zwróćmy uwagę, że głoszona przez drugą strategię cudowna izolacja od wszelkich związków ze światem w istocie stanowi casus nieprzydatności, a nie autonomii) i zasadniczej wagi wysiłku intelektualnego. Obie strategie, każda na swój sposób, oznaczają kapitulację: pierwsza oznacza akceptację podrzędnej, wtórnej pozycji służącego w hierarchii przydatności kształtowanej i kontrolowanej przez siły rynku; druga - akceptację koncepcji społecznej/kulturalnej nieprzydatności narzuconej przez niepodważalne rządy tych sił. Obie strategie wyznaczają ponurą przyszłość Wielkiej Karcie Swobód uniwersyteckich, redukując ją w istocie do listy pobożnych życzeń.
Dzisiejsza wersja teorii ewolucji mówi nam, że tak zwane „niewyspecy-fikowane", niewybredne gatunki mają znacznie większą zdolność przetrwania niż gatunki doskonale przystosowane do określonej niszy ekologicznej, które bywają chimeryczne i nadmiernie selektywne w doborze środowiska. Miałoby się ochotę stwierdzić, że uniwersytety padły ofiarą własnego doskonałego przystosowania i dopasowania; tak się jedynie złożyło, że dopasowały się do innego, zanikającego świata. Ów świat cechował nade wszystko powolny - według obowiązujących standardów wręcz leniwy - upływ czasu. Świat, w którym musiało upłynąć dużo czasu, by nabyte umiejętności uległy przedawnieniu, specjalizację uznano za klapki na oczach, odważne herezje - za przejaw wstecznej ortodoksji, zalety za wady, a ustalony porządek rzeczy został podważony. Taki świat, powtórzę raz jeszcze,