Regis Debray pisał o stopniowym, lecz nieubłaganym usuwaniu się gruntu spod akademickiej reputacji, publicznej renomy i znaczenia1. Grunt ten stanowił wspólną własność akademików, ale już w pierwszej połowie XX wieku znalazł się w gestii wydawnictw. Nowi właściciele niezbyt długo zarządzali uzyskaną własnością; po kilku dekadach własność znowu zmieniła ręce, tym razem przechodząc we władanie mass mediów. Intelektualny autorytet, powiada Debray, mierzono niegdyś wyłącznie liczbą uczniów przybyłych ze wszystkich stron i tłoczących się wokół mistrza, a także, w coraz większym stopniu, liczbą sprzedanych egzemplarzy i publicznym zachwytem nad dziełem; jednak oba środki pomiaru obecnie skarlały, zastąpione czasem antenowym i powierzchnią szpalt gazet. W odniesieniu do autorytetu intelektualnego sparafrazowana wersja cogito Kartezjusza powinna dziś brzmieć: Mówi się o mnie, więc jestem.
Warto zauważyć, że nie mamy tu tylko do czynienia z historią o własności przechodzącej z rąk do rąk i dojściu do władzy nowych zarządców. Własność nie może przetrwać w nienaruszonym stanie wymiany mocodawców, a zmiana kontroli nie do poznania przekształca kontrolowany obiekt. Wydawnictwa interesuje inny typ intelektualnego autorytetu od tego, który kultywuje się na prywatnych uniwersyteckich działkach; a autorytet wyłaniający się z fabryk przetwarzania informacji, jakimi są mass media, jedynie mgliście przypomina autorytety wykute przez poprzedników.
lak błyskotliwie zauważył pewien francuski dziennikarz, gdyby Emil Zola miał okazję wystąpić publicznie w telewizji, zdołałby co najwyżej wykrzyczeć: „/'accuse!". Teraz, kiedy uwaga masowego odbiorcy nabiera charakteru najcenniejszego towaru, mass mediom brakuje czasu niezbędnego, by kultywować sławę; stać je tylko na szybką uprawę i jeszcze szybsze dożynki jednego plonu - rozgłosu. Najskuteczniejszą techniką w tej produkcji okazuje się maksyma George'a Steinera: „maksymalna siła oddziaływania, natychmiastowe zapomnienie". Każdy kto zaczyna bawić się rozgłosem, musi przestrzegać ustalonych reguł. Reguły zaś nie dają już intelektualnym poszukiwaniom uprzywilejowanej pozycji, niegdyś umożliwiającej intelektualistom zyskanie sławy, a uniwersytetom - rząd dusz; trudno prowadzić publicznie konsekwentne, choć powolne i rozważne poszukiwania prawdy czy sprawiedliwości, które ani nie są w stanie przyciągnąć, ani tym bardziej zatrzymać na sobie zbiorowej uwagi, a na pewno nie mają na celu uzyskania natychmiastowego poklasku. Kiedy rozgłos zastąpi sławę, intelektualiści muszą rywalizować ze sportowcami, piosenkarkami, zwycięzcami w totolotka, terrorystami, bandytami napadającymi na bank i seryjnymi mordercami, a ich szanse na zwycięstwo w tej rywalizacji są nikle.
Obecnie podważeniu ulega już sama podstawa roszczeń akademii i jej członków do prestiżu i wyjątkowości. Jednym z najważniejszych powodów do dumnego stroszenia piór było dotychczasowe przekonanie o ścisłym związku istniejącym między zcfobytą wiedzą a moralną wyższością. Nauka - tak przynajmniej wierzono - odgrywała niezmiernie ważną humanizującą rolę, podobnie jak estetyczne wyrobienie i kultura jako taka; kultura miała uszlachetniać osobę ludzką i nieść ukojenie społeczeństwom. Po horrorach XX wieku, w których przecież nauka miała swój udział, ta wiara wywołuje pusty śmiech, a może nawet trącić karygodną - dosłownie - naiwnością. Teraz, zamiast z wdzięcznością oddawać się w ręce powierników wiedzy, z coraz większą podejrzliwością patrzymy im na ręce. Ta nowa obawa znalazła wyraz w bardzo popularnej hipotezie Michela Foucaulta o ścisłym związku istniejącym między rozwojem dyskursu naukowego a zacieśnieniem wszechobecnej kontroli i nadzoru; zarzucono naukom technicznym, że ponoszą odpowiedzialność za nową, wyrafinowaną odmianę zniewolenia i zależności. „Szalony naukowiec", strach na wróble wczorajszego dnia, rzuca dzisiaj wielki cień na popularne wyobrażenia o nauce jako takiej. Niedawno, pośród powszechnego aplauzu, Ulrich Beck stwierdził, że metastatyczne i chaotycznie samopowielające się nauki techniczne stawiają obecnie ludzkość wobec porażających i przerażających zagrożeń o niespotykanej skali. Bezlitośnie wymazano znak równości tradycyjnie stawiany między wiedzą, cywilizacją oraz moralnością ludzi a jakością ich (społecznego i indywidualnego) życia, tym samym unieważniając
149
R. Debray, Le pouvoir intellectual en France, Paris: Ramsay 1979.