Niestety, nie wróciła więcej. Dziadkowa znajomość
urwała się. Za to Wacek, który już na dworcu koczuje , od dziesięciu lat. chwali się elegancką znajomością.
Codziennie chodzi do parafii na Ramionku i codziennie przynosi stamtąd stówkę. Mówi, że ksiądz mu daje, bo jest litościwy, a Wacek przede opowiada, że ma żonę i sześcioro dzieci, którym trzeba na mleko. Jak na mleko, to ksiądz daje. Gdyby wiedział, żc na denaturat, toby nie
dał.
Dziadek Janek dziwi się księżom. Za dobrzy są. Dziadek jest też zdania, że zbyt łatwowierni. Tu kiedyś przyjechał jeden ksiądz z Hrubieszowa, zostawił walizkę na peronowej ławce i poszedł do informacji z zapytaniem o dalsze połączenie do Elbląga. Po dwudziestu minutach wrócił na peron. Ławka, owszem, była ale bez walizki.
Tę histoiię powtarzali sobie wszyscy dworcowi lokatorzy. Śmiechu było co niemiara. A dziadka Janka to nawet na przesłuchanie wzięto. Czy dziadek przypadkiem nie widział tego złodzieja. Dziadek, a jakże, złodziei widział i nadal widuje od groma, ale tego, oo okradł księdza, akurat nie widział, a może nawet i widział, ale nie z księżowską walizką.
Dziadek pędzi swój kolejowy żywot od wielu lat, więc już nie takie rzeczy widział. Już nawet szkoły złodziejskie rozróżnia. Orientuje się na przykład, że starzy, szlachetnie wyglądający i dobrze ubrani złodzieje wywodzą się‘z przedwojennej szkoły lwowskiej. Ostały się już tylko niedobi ki. Takich dziadek wyczuwa na odległość. Artyści w swoim fachu. Niektórzy po dokonaniu kradzieży potrafią nawet zostawić karteczkę z napisem „dziękuję”. Nigdy nie okradają się wzajemnie. Mają też honor i szacunek dla przeciwnika. Przeciwnik to milicja. Grasował tu przed dwoma laty taki jeden bardzo elegancki starszy pan razem z żoną. Wyglądali jak dyplomaci na urlopie. Aż raz wpadli. Żona w płacz, ale mało-żonek zaraz przywrócił ją do porządku.
— Nie becz, głupia! W naszym zawodzie zawsze było ryzyko. Wpadliśmy i cześć. Panowie pozwolą — zwrócił
się do milicjantów — że jeszcze zrobię legalny zakup w kiosku Chodzi tylko o szczoteczkę do zębów i o pastę, a
potem możemy jechać nawet tramwajem.
upodobnię przez szedł z nimi jak
Dziadek Janek przypomina sobie, że tego artysty milicja nawet w kajdanki nie wzięła. Prawd szacunek dła sztuki i dla charakteru. Po^
dobry znajomy.
Ale nowi złodzieje to sama jiołota. Obowiązuje już nie lwowska tylko radomska szkoła. Kradną byle jak, byie gdzie i byle co. Szybko i na chama. Pociąg zbliża się na stację, pasażerowie wystawiają walizki na korytarz, a tu ciemny tunel. Kilka sekund ciemności, potem jasno, a walizek na korytarzu już nie ma. Gdzie są? Nikt nie wie. Nikt, oprócz dziadka Janka. Jego sokole oko wszystko widzi. Ale dziadek wychylić się nie może. Związał swój los z pociągami, z dworcami, więc może tylko obserwować. Gadać nie może, bo miałby sprawę przekopaną A gdzie mu będzie tak dobrze?
Jak jest lato; wtedy dziadek jedzie na wcżasy. Najchętniej nad morze. Tłok w pociągu jest taki, że zawsze można capnąć wałówkę z walizki albo parę groszy z kieszeni. Ale tak naprawdę, to chodzi tylko oto, by się rozerwać, a nawet, aby opalić stare kości i umyć się po zimowej konserwacji. Dziadek nie kradnie, aby się wzbogacić. O żołądek tu chodzi, a nie o drogie futro.
Za to napatrzy się dziadek ma kolejowe rzemiosło tyle, że aż mu niektórych naiwych żal. Kieszonkowcy grasują tabunami. Zdemują śpiącym zegarki, buty, czasem nawet dżinsy, a ludzie śpią madal. Jeden to dziadkowi na rękach się raz spłakał, bo położył śię spać w butach i spodniach, a wstał w majtkach i na bosaka. Dziadek osobiście zaprowadził faceta do kolejowego komisariatu, osobiście wypatrzył stare przydeptane tenisówki pod milicyjną szafą i osobiście przymierzył je poszkodowanemu. Pasowały. Spodni tylko zapasowych nie mieli, ale to nic, bo akurat świeciło słońce i gość poszedł prosto na plażę. Dziadek poszedł tam nawet zaraz za nim, pocieszał go jak tylko mógł, potem odszedł na pół godziny i
— 43 —