i znak
Robbe-Grillet rzeczy pośrednich, twórca znaczeń, którego poddał analizie Bruce Morrissette.
Pierwszy Robbc-Grillet (nie chodzi o pierwszeństwo w czasie, ale po prostu w porządku klasyfikacji), pierwszy zatem Robbe-Grillet postanawia, że rzeczy nie znaczą nic, że nie są nawet absurdalne (jak słusznie dodaje), jest bowiem oczywiste, że brak znaczenia może także być znaczeniem. A że same rzeczy zagrzebane są pod stosem różnorodnych znaczeń, jakimi ludzie - dzięki uczuciowości, poezji i różnym zwyczajom - nasycili nazwę każdego przedmiotu, trud powieściopisarza jest do pewnego stopnia katartyczny: oczyszcza rzeczy ze zbędnego sensu, jakimi ludzie wciąż je obdarzają. W jaki sposób? Oczywiście przez opis. Robbe-Grillet daje więc opisy przedmiotów na tyle geometryczne, by zniechęcić wszelkie podprowadzanie do poetyckiego sensu rzeczy, a zarazem dostatecznie drobiazgowe, aby uniemożliwić fascynację samym opowiadaniem: eo ipso jednak natyka się na realizm; podobnie jak realiści kopiuje, a przynajmniej zdaje się kopiować pewien model; używając określeń formalnych, można by powiedzieć, że postępuje on tak, jakby jego powieść była tylko wydarzeniem, dopełniającym struktury uprzedniej w stosunku do owego wydarzenia: nieważne, czy ta struktura jest prawdziwa, czy nie, i czy realizm Robbe-Grilleta jest obiektywny, czy subiektywny; bo tym, co określa realizm, nie jest pochodzenie modelu, lecz jego zewnętrz-ność w stosunku do słowa, które go dopełnia. Z jednej strony realizm tego pierwszego Robbe-Grilleta pozostaje klasyczny, gdyż zasadza się na stosunku analogii (płatek pomidora opisany przez Robbe-Grilleta pozostaje rzeczywistym płatkiem pomidora), z drugiej strony jest nowatorski, gdyż analogia nie odwołuje się do żadnej transcendencji, ale pragnie żyć zamknięta w sobie samej, rada, jeśli w sposób konieczny i wystarczający wskazała owo sławetne „tu-bycie” rzeczy (cząstka pomidora opisana jest tak, że nie powinna budzić ani apetytu, ani odrazy i nie powinna wskazywać ani pory roku, ani miejsca, ani nawet faktu, że jest żywnością).
Rzecz jasna, że opis nie zdoła zapełnić tkanki powieści ani też wzbudzić zainteresowania, jakiego tradycyjnie oczekujemy po powieści; w powieści Robbe-Grilleta jest też mnóstwo innych rzeczy poza opisami. Ale jest także oczywiste, że niewielka ilość opisów - zależnie od miejsca, jakie im autor przydziela i odmian, jakie wprowadza, zarazem analogicznych i pozbawionych znaczeń - wystarczy, aby zmienić całkowicie ogólny sens powieści. Każda powieść jest nieskończenie wrażliwym organizmem, dającym się zrozumieć: najmniejsza nie-przejrzystość, najmniejszy (niemy) opór przeciwstawiony pożądaniu, które ożywia i uskrzydla całą lekturę, budzi zdumienie rzutujące na całość dzieła. Sławetne przedmioty Robbe-Grilleta nie stanowią czegoś w rodzaju antologii: w sposób istotny wiążą się z fabułą i z postaciami gromadzonymi wśród jakiegoś milczenia znaczeń. Dlatego też można mieć jedynie całościową i żeby tak rzec „totalitarną” koncepcję Robbe--Grilleta „reisty”: zachodzi nieunikniony związek między brakiem znaczenia rzeczy a brakiem znaczenia sytuacji i ludzi. Można w istocie czytać całe dzieło Robbe--Grilleta (przynajmniej do powieści Le Labyrinthe) w sposób „neutralny”; wystarczy pozostać na powierzchni tekstu, zważywszy, że powierzchowno-powierz-chniowa lektura nie może spotkać się z potępieniem w imię dawnych wartości „głębinowych”. Niewątpliwie bowiem zasługą pierwszego Robbe-Grilleta jest to, że demistyfikuje on rzekome „naturalne” wartości literatury introspekcyjnej (że niby to, co głębokie, zasługuje na wyższą ocenę niż to, co powierzchowne) na rzecz tu-bycia tekstu (czego nie należy broń Boże mieszać z tu-bycjem samej rzeczy) i że niejako odmawia czytelnikowi przyjemności obcowania ze światem „bogatym”, „głębokim”, „tajemniczym”, jednym