nagranych na taśmę magnetofonową górowały okrzyki tubylczej młodzieży.
— Ye — ye — ye!
Milordziak obserwując syna rozrzewnił się zupełnie.
— Moja krew, moja krew — powtarzał w kółko.
W pewnej chwili wymknął się z hotelu i przyniósł
ze sobą duży kanister. Właśnie kończył się taniec, młodzi uśmiechnięci i szczęśliwi wracali do stołu. Józwa znów pocałował Mary w rączkę, przytrzymał krzesło, a następnie głęboko skłonił się przed Bułą.
— Zuch, młody człowiek! — powiedział z uznaniem milioner.
A pod stołem ojciec Józwy pracowicie napełniał puste butelki płynem, który przyniósł w kanistrze. '
Nie wszyscy jeszcze w Dzyndzylakach próbowali ; destylatu Milordziaka. On sam tłumaczył, że jest to .i na razie produkcja eksperymentalna i że pracuje nad polepszeniem smaku, ale Brysiak rozpływał się w pochwałach, wspominając degustację w lesie.
— Może pan spróbuje wódki mojego wyrobu —:
zaproponował Milordziak przepijając do' Buły. I
Milioner ostrożnie powąchał płyn, potem upił trochę , i jak przystało na wytrawnego smakosza, chwilę trzy- ;i mał w ustach. |
— To było doskonałe — powiedział odstawiając kię-liszek. — Jak się to robi?
— Własnym sposobem, nie ma o czym mówić.
— A jak się ta wódka nazywa?
— Chyba krzakówka, nie ma jeszcze ustalonej nazwy/
Buła zastanowił się chwilę.
O, już wiem. Wy się nazywacie Milordziak?... — ucieszył się. — To będzie milordzianka brandy.
Milordziak zaczął napełniać puste kieliszki.
—■ Pycha! — rozległy się słowa uznania.
W'
ii
i
, = ilj^j i:| li.'
t;
% ■
iłti
' o
i :n
i
T
ł
■ ^
5
i
i
'i
i
(
i
<
i'
i
i
E
I
I
I
I
I
i
I
I-
Milordzianka brandy robiła furorę. Młodzi widząc, że starsi całkowicie oddali się degustacji, opanowali parkiet. Waluś Brysiak przyniósł elektryczną gitarę, którą dla niepoznaki ogacił słomą, gdy Skubany przeprowadzał rewizję. Teraz też nie zdjął słomianego ochraniacza, podłączył instrument do kontaktu i zaczął wydzierać się na cały głos:
Dwudziestolatki, dwudziestolatki, to ja i ty, to ja i 'ty.
Zapytaj ojca, zapytaj matki, jakie się wtedy ma sny.
Ogacona gitara spisywała się doskonale, a nawet dzięki słomie wydobywały się z niej przyjemniejsze i ciekawsze tony.
Wódka działała piorunująco. Nikt już nawet nie zapytał skąd u Brysiaka umiejętność gry na elektrycznej gitarze, wszyscy zajęci byli opróżnianiem kieliszków.
— Za oceanem na takiej wódce można zrobić majątek —■ zwierzał się Buła Milordziakowi.
—■ Tak sobie kalkuluję, że i u nas mi się opłaci — mówił producent, sięgając po kanister.
Kiedy wychylali ostatki, Milordziakowa, która wyszła zaopatrzyć dziadka w jedzenie, wpadła jak bomba na salę, odciągnęła męża od milionera i wykrzyknęła:
— Dziadek wypadł z gniazda, ty pijaku zatracony!
Milordziak zaczął się rozglądać za synem, ale Józwa
tańczył w najlepsze z Mary, nie chcąc więc psuć mu zabawy, sam wymknął się z hotelu.
Dziadek rzeczywiście leżał pod topolą i widocznie z tego wstrząsu wszystko mu się pomyliło, bo zamiast klekotać, piał w najlepsze, jak rasowy kogut. Dopiero gdy pochylili się nad istarym, wszystko stało się jasne. Od dziadka bił charakterystyczny zapach milordzianki.
— Z piekła nie wyjdziesz, ojca rozpijasz! — zaczęła
\
89