302 • Szkice krytyczne
nie zdążyli nabrać do niego uprzedzeń. Wiele było faktów ułatwiających im zrozumienie dramatu el-żbietańskiego; wystarczyło przeczytać głośno wiersze T. H. Hulme’a, aby wywołać natychmiastowy oddźwięk.
Jak to już przedtem powiedziałem, a przede mną Kemy de Gourmont (prawdziwy mistrz faktu — obawiam się, że czasami, kiedy wykraczał poza literaturę, mistrz-iłuzjonista w dziedzinie faktu), jgłów-nymi narzędziami krytyka są: porównanie i analizą.. Oczywista, że są to n a r z ę d z i a, którymi należy posługiwać się ostrożnie i nie używać ich po to, aby sprawdzić, ile razy była mowa o żyrafie w powieści angielskiej. Nie są to narzędzia używane z najlepszym powodzeniem przez pisarzy współczesnych. Trzeba wiedzieć, co z czym można porównać i co można analizować. Zręcznie posługiwał się nimi nieżyjący już prof. W. P. Ker. Do porównania i analizy wystarczą trupy na stole, natomiast interpretacja zawsze wyczarowuje z własnych kieszeni kawałki ciała i przykłada je do właściwych miejsc. Każda książka, każdy szkic, każda npta w Notes and Queries (Notach i pytaniach), przedstawiająca jakiś najbłahszy nawet fakt o dziele sztuki, jest czymś cenniejszym od dziewięciu dziesiątych najbardziej frymuśnego dziennikarstwa krytycznego, jakie pojawia się w czasopismach i książkach. Oczywiście, zakładamy, że to my panujemy nad faktami, a nie fakty nad nami, i że wiemy, iż znalezienie rachunków Szekspira z pralni nie na wiele nam się przyda; ale zawsze lepiej wstrzymać się od wniosków ostatecznych o bezpłodności podobnych odkryć, ponieważ może pojawić się geniusz, który będzie wiedział, jaki z nich zrobić użytek. Nawet najuboższa wiedza ma swoją rację bytu; zakładamy, że umiemy się nią posługiwać, i wiemy, kiedy ją pomijać. Nadmierne rozmnożenie się krytycznych rozpraw i szkiców może, rzecz oczywista, doprowadzić, i sam widziałem, jak doprowadziło, do zwyrodnienia smaku. Zwyrodnienie to polega na czytaniu nie samych dzieł sztuki, ale opracowań o nich, tak że w miejsce kształcenia smaku otrzymuje się gotowe opinie. Ale fakty nie mogą smaku zepsuć; w najgorszym razie mogą zaspokajać jakieś inne zamiłowanie — powiedzmy, do historii lub starożytności albo do biografii — pod pozorem rozwijania zamiłowań literackich. Rzeczywistymi gorszycielami są dostawcy werdyktów lub bajeczek; nie są tu bez winy ani Goethe, ani Coleridge — bo czymże jest Hamlet Coleridge’a: uczciwą analizą trzymającą się danych czy też próbą pokazania samego Coleridge’a w ponętnym przebraniu?
Nie udało nam się znaleźć sprawdzianu, który mógłby służyć wszystkim; zostaliśmy zmuszeni dać prawo wstępu niezliczonej ilości książek nudnych i rozwlekłych; ale sądzę, że wykryliśmy sprawdzian, przy pomocy którego umiejącym go stosować uda się wyeliminować książki rzeczywiście szkodliwe. I mając już ten sprawdzian, możemy powrócić do wstępnego twierdzenia o ustroju literatury i krytyki. Istnieje możność współdziałania pomiędzy takimi rodzajami działalności krytycznej, jakie uznaliśmy za dopuszczalne, co otwiera przed nami dalsze perspektywy dotarcia do czegoś istniejącego poza nami, a co prowizorycznie możemy nazwać prawdą. Gdyby jednak ktoś narzekał, że ani prawdy, ani faktów, ani rzeczywistości nie zdefiniowałem, mogę tylko rzec na swoje usprawiedliwienie, że nie było to wcale moim celem; chciałem jedynie znaleźć schemat, w którym, czymkolwiek są, byłoby dla nich miejsce, pod warunkiem, że istnieją.