przestrzeń poważnej zabawy. Johan Huizinga miał rację w dotknięciu roli powagi w zabawie, to potrzebne także tłumaczom. Dzieci muszą stworzyć przestrzeń dla siebie z tego, co zastają kulturowo. To także gest tłumacza.
Można stwarzać świat zapełniając go budynkami, narzędziami, bibelotami, ideami, praktykami życia, roszczeniami, aktami odwagi i odwetu. Można też zapełnić go słowami. Słowa śląskie powołują przestrzeń myślenia, która w rozmowie wypracowuje obszar innowacji. „Nowe” między nami to także „nowe” słowa, nawet słowa odzyskane z tzw. tradycji są dla nas „na nowo” odkopane, uporządkowane, zlokalizowane. Tworzywo językowe wymaga solidności rzemieślnika i nonszalancji artysty. Wtedy zabieg translacji udaje się.
Sięgamy tak daleko, jak jest nam to potrzebne do życia. Ważne jest, by pośredniczyć z tym, co nas przekracza. Tu jest miejsce i na Ajschylosa, i na Prometeusza, bo tu jest miejsce na fundamenty kultury. Nie należy ufać banalnej wykładni, że chcemy opowiedzieć Ajschylosa po Śląsku, bo jesteśmy zatroskani recepcją jego twórczości na Śląsku. To nie dość ważny powód kulturowy. Chcemy Ajschylosem opowiedzieć Śląsk - to jest innowacyjny powód. Widocznie pojęcia, którymi się otaczamy, style życia, które nas tworzą, nawyki myślowe, które nam się trafiły, fragmenty doświadczeń są naznaczone brakiem. Brak, odczuwany w samym centrum doświadczenia śląskiego, potrzebuje idei Ajschylosa, ale już nie w odseparowanej formule. Potrzebne są te idee, które powstają w rozmowie Ajschylosa ze Śląskiem i Zbyszka Kadłubka z Grecją, na szlaku: Grecja - Śląsk.
Kiedy posługujemy się językiem, nie wdajemy się w spory językoznawców, rzadko się zdarza, by człowieka posługującego się językiem obchodziły reguły języka. W tym sensie tłumacz, idąc za życiem, jest uwolniony od prowadzenia sporów filologicznych. Jest rzetelny, ale nie jest instruktażowy. Życie nie jest polityczne. Próbuję zwrócić w tym miejscu uwagę na to, że pisząc w języku, który jest językiem krwi, a który znamy z doświadczenia, nie mamy antropologicznego powodu, by tłumaczyć się z zapisu czy form stosowanych. Taki obowiązek jest po stronie kodyfikacji wszelkich, a tłumacz jest jak uczone dziecko, prawdziwe w tym, że mówi, że pochłaniaje żywioł tworzenia przestrzeni. Nie jest to gest sztuczny i czyniony w pustej przestrzeni, nie jest to creatio ex nihilo, bowiem piszemy tak, jak żyjemy, mówimy tym, co przepracowujemy, posługujemy się tworzywem, które jest nam najbliższe. Zwłaszcza to Nietzscheańskie wskazanie na konieczność przezwyciężenia problemu, by móc łapać za pióro, wydaje się fundamentalne1. Dobry rzemieślnik, uczciwie posługujący się słowami, które wyrastają z prawdziwego doświadczenia, nie musi dodawać do nich legendy. Musi jednak wiedzieć, że mówi z głębi i że słowa mają ciężar prawdy.
Kiedy więc tłumacz przegrywa? Kiedy tłumaczenie z języka mniej łub bardziej obcego na język śląski nie udaje się? Jeśli przekład nie dotyka śląskiego doświadczenia, wtedy gest translacji jest gestem bezużytecznym. Mogłoby go nie być, niczym też nie wadzi, zwyczajnie jest. To dużo bardziej okrutny osąd niż pilnowanie poprawności językowej. Trzeba dotknąć doświadczenia, w myśl zasady: wszystko albo nic. To niewątpliwie trakt Nietzscheański - trudny dla kopistów i poprawnych myślicieli.
15
Zob. uwagi na temat przezwyciężenia w: Friedrich Nietzsche, Wędrowiec i jego cień..., s. 3.