114
— Doskonale farbuje — tu kawał płuc leży -V- odzywa się elew..
— Idźmy więc za farbą.
Trop, obficie farbą skropiony, nie sprawia myśliwym żadnych trudności. Po kilkudziesięciu krokach widzą byka, leżącego nieruchoma na szarawej pościeli suchego, szronem pokrytego igliwia. Świece w śmierci błyszczą szmaragdem, miejsce, gdzie pocisk w komorę uderzył, kropelkami farby okolone, jak pierścień w rubiny oprawny. Oręża z takiemi konarami perlistemi i z takiem rozpięciem elew nie widział jeszcze, nawet bogata kolekcja trofeów w leśniczówce stryja nie mogła się poszczycić podobnym okazem. Uroczysty nastrój ogarnął myśliwych. Dwunastak, groźny dla rywalów przed godziną jeszcze szermierz, władca i pan chmary łań, pełen siły żywotnej i sprężystości, którego zmysłom żaden nie uszedł wiatr, żaden szmer, żaden ruch, spoczywa teraz martwy wśród uroczystej ciszy leśnej — powalony szczyptą piochu i kruszyną ołowiu; leży oto u stóp ich o n, ozdoba i duma łowisz polskich, o n, potentat kniei.
Nadjeżdża Kruszyński. Myśliwi zabierają się do ciężkiej pracy trzebienia zabitego byka; główną robotę za wskazówkami nadleśniczego sprawuje elew. Franek przygotowywa kładki, opierając je jednym końcem o ziemię, drugim o dno wozu. Kruszyński, założywszy naokoło pni wieńca mocne rzemienie, ciągnie wraz ze stangretem, stojąc na wozie, jelenia po pochyłych deskach, myśliwi pomagają, pchając ztyłu. Wspólnym wysiłkom ludzi przypatrują się ciekawie Brzytewka i Zagraj.
Umocowawszy cenną zdobycz tak, aby zesunąć się nie mogła i miejsca jeszcze starczyło dla odyńca, cała kompanja rusza drogą między zagajem a wysokim lasem ku duktowi poprzecznemu. Franek powozi, dwaj myśliwi wraz z Kruszyńskim, prowadzącym psy na otoku, kroczą za wozem. W miarę zbliżania się do miejsca postrzału, elewa ogarnia niepokój coraz większy; szarpać nim znowu poczyna mimo zapewnień doświadczonego stryja wątpliwość, czy odyńca dostaną. A może przejmowała go też pewna obawa, gdy mu na myśl przyszło opowiadanie stryja o wojowniczych dzikach. — Rzucił okiem szybko na twarze towarzyszów, wyczytał z nich zupełny spokój 4 pewność siebie.
— Stój — rozkazuje nadleśniczy. — Nabić sztucery. Kruszyński, załóżcie Brzytewkę na trop.
Suka w mig wsuwa się za tropem w gęsty zagajnik. Nastaje chwila naprężonego oczekiwania. Mija minuta jedna — druga. Wtem dochodzi myśliwych Brzytewki jadowity oszczek „tautauf — tau — tauf — tau — tauf“. Ale dziwna rzecz — głos ten jakby dochodził raz zbliska, to znów zdała, raz wyraźnie, to znów jakby stłumiony, zawsze jednak z tej samej strony dość rzadkiej drągowiny, graniczącej ze zagajem, przed