Z włóczęgi po Tatrach. 225
— „Już czas!".
Miały to być uprzejme słowa powitalne p. Marjana 1)t skierowane do mnie w mem własnem mieszkaniu.
Uprzejme!
„Już“ — waliło we mnie mocą rozmachniętego oskarda.
„Czas" — świsnęło mi w ucho niczem syk rakiety, lecącej przez mroźne powietrze.
Byłem w tej chwili jak napadnięty z nienacka saper, co zaspał, a gdy się zbudził i nim się podniósł, dostał od nieprzyjaciela przeszywający cios w kark, jak ten wykrzyknik po słowie „czas"!
— flleż Panie...! Nie mogę...!" — krzyknąłem.
„Najwyższy czas..! Najwyższy czas..!" powtarzał złowieszczo p. fldaś.
— „Panowie! Zaczekajcie! Mam pisać artykuł... o Tatrach... Już zacząłem. Muszę skończyć!".
— „No! No! Ty nigdy nie skończysz!".
I ten jeszcze!! Mój kochany gość! Major, szef sztabu dywizji górskiej — Wisieczek!2). Stanął przedemną jak przed raportem nad własnym ordynansem i cedził słóweczka soczyście. Koniec rozmyślań byłby dla mnie smutny. Znam, zanadto dobrze znam: — „Tydzień aresztu o Chlebie i wodzie!".
— „Nie naglijcie, drodzy! Dajcie mi dwa dni czasu. Obiecałem, no, trudno! Mogą się losy na was za mnie zemścić. Przeciem najstarszy z Was. Wszak wiecie, że ja też już wytrzymać nie mogę. Wisieczku! nie karz aresztem. Z chleba suchego bolą często zęby. Po wodzie puchlina przychodzi. Zaczekaj!" —
Godne kompanjony! Czuli, że zaraz iść nie jestem w stanie! Przykrości mi robić nie chcieli. Złączyły nas w taternickiej igrze przeżycia tragiczne i wesołe: taki sprzęg dusze stapia i zostaje na zawsze. Lecz i kunktatorstwu memu kres położyć postanowili; bo też nie co innego odgrodziło nas przez kawał czasu od reszty miękkiego życia, jak rozkaz piorunny.
Ganek od północy!
15
ó Wycieczkę opisaną odbyłem z braćmi: pp. D-rem Marjanem i Rdamem Sokołowskimi,
) Major szt. gen. Ludwik de Laveaux.