Z włóczęgi po Tatrach. 237
i będą się nadal zbierały ... wnet utworzą sporą kadź ... a to wszystko na mój rachunek! Ha ! ha !
Wiszar nam odpowiada z Młynarza ha! ha! i zda się-w odbiciu na Stawie pląsać w podrygach pośmiechów.
Szedłbym nad upływ wód. Tam ciągnie mnie litwor pachnący, co baldach rozłożył wśród kamieni. Z zeszłego roku dobry mój ziomek. Pachnie drażniąco . . . lecz trzeba go rzucić, dla Ganku — na znanych drogach ostatnie małe wyrzeczenie.
Już towarzysze moi giną wśród kosówki. Sierpem się ona rzuciła stalowym popod północno-wschodnią grań Gankową. Plamy kępiastych traw, na których szroni się dotąd siatka subtelnych mgieł, wżarły się w granat pełzających drzew. Człowiek jednak pełzać jak wąż wśród nich, ni chodzić po ludzku, nie jest w stanie. Na wzór kalikanta skacze z pnia na pień. To wpadnie w mokrą opaść rosy, na traw otulność wcale nie przytulną, to znów szczupaka daje w kiście igieł, albo jak podrzut myszaty w powietrzu szuka chwytów ... łapie za worek idącego wprzód, albo obłapia za szyję kolegę.
Widok paradny! Gdy Marjana podrzuci sprężyna kosówki, zrówna go z jaką wznioślejszą wiechą, myślisz, że głowa to szyszka w przedwiośniu, rudawa trochę, w sam raz pokrętna, nie w miarę zaduża. Pana Adama czarna — stara szyszka, mniejsza, szykowna i rzadziej widoczna.
Zdałby się czekan. Lina zawadza. But kiełza. Ręce się lepią na smolnych gałęziach. Szczęście, że łan kosówki, choć bujny, nieduży, nareszcie się kończy. Stajemy na kamieńcu. Nasz botanik wyciąga ołówek, notuje, że . . . znalazł rdest.
Patrzę na Zmarzły Staw. Żółwim krokiem posuwają się po zmąconej powierzchni zielonkawe kry. Jedyny objaw życia w zmartwiałej kotlinie. Nie! jest jeszcze drugi. Wyższy, bo się objawia wyżej, aż na Wadze, okropny, jak nieszczery krzyk nad milczącą śmiertelną pościelą. To ludzie!... Trzeba mieć dla nich także zrozumienie. Kto wie czy oni mają inną mowę dla wyrażenia zachwytu i grozy. Ja też tego kiedyś nie umiałem. W Rohaczach wąsy osmaliłem strzałem świstakowi. Pod Jaworowemi Szczytami biłem do łani z rewolweru. Raz blok strąciłem z Wysokiej. Mówię szczerze, choć mi wierzyć nie chcą moje druhy. — „Jakże ksiądz? Strażnik górski?“
— Tak! Tak. Niestety!
— „Nie może być! “
Za lat chłopięcych psociłem wiele. Nieraz kropidłem dostałem od matki. Kiedy dziś w półmroku siądę u Jej stóp i dawne czasy wspomnę, zapytam : Mamo, pamiętasz? — Dobra Matka przeczy. Czy się nie gorszy, że o tern