127
z wielkich mówców; piorunujące wygłasza przemowy i oburza się, że inni słuchać go, ani oklaskiwać nie chcą.
Ten znów dotknięty manią hypohondryczną; smutny, zgryźliwy, nieporuszony i milczący jak głaz marmuru; czuje wewnątrz szał wymarzonej choroby, nieraz zdaje mu się, że już umarł, że duch jego uwolnił się z więzów ciała i dlatego nie chce oddychać, boi się zaczerpnąć powietrza, nie je, najniezbędniejszych potrzeb wykonywać nie chce.
Ów zaś jest skończonym szaleńcem. Dostaje napadu: twarz jego purpurowa, włosy rozczochrane, oczy błyszczą przeraźliwie, jak dwa żarzące się węgle, usta okryte pianą miotają co chwila straszne przekleństwa na tych, co nad nim czuwają lub go odwiedzają; łamie i tłucze z nadludzką siłą w drobne kawałeczki wszystko, co mu się pod rękę nawinie — jeden tylko kaftan uspokoić i nieszkodliwym uczynić go może.
Ten oto wydaje się cichszy, spokojniejszy; niemniej on jednak od poprzedniego niebezpieczny, wzrok jego ponury: cierpi manią prześladowczą, wydaje mu się, że jest ofiarą ucisku jakiegoś tyrana i przemyśliwa w cichości nad zemstą krwawą, gotów w ogniu upiec mniemanego wroga lub sam targnąć się na własne życie — stróż w szczególnej musi go mieć pieczy.
Tam znów obok raelancbolika, któremu się wydaje, że jest prześladowanym, zdradzanym, znieważanym i poniewieranym przez wszystkich i który pędzi swe dni smutne i nocy bezsenne w niedowierzaniu, podejrzeniu, wśród strachów chimerycznych, które go wyczerpują i wysuszają jego organizm, znajdujemy prostego tylko półgłówka, co na zawołanie ho-merycznym wybucha śmiechem, często dla najbłahszego powodu lub takiego, coby mu łzy winien wycisnąć; szczęśliwszy od tamtych, bo choć na śmiechu życie mu upływa.
I religijny obłęd ma swe ofiary, straszne uieraz; widziano chorych, którym się wydawało, że są wydani na wszelkie męki piekielne, lub że pozostają pod władzą szatanów nad nimi się znęcających.