64
Dżjanha zrobił głupią miną i, złoży,wszy dłoń jak tabakierką, udawał, że cząstuje Fokę tabaką.
T° prawda! Ty, Djżanha, nadto już sobie pozwalasz ! powtórzyły chórem dziewcząta.
Po-zwa-lasz — przedżeźniał je. —- A ubyło wam co, albo może przybyło? Patrzcie, jakie skarby!
Jam obca. Ty masz przecie narzeczoną, to możesz z nią, jeżeii chcesz, tak sią bawić i skubać!... Jam obca!
Narzeczona daleko. Ale takie twarde masz ciało, że aż mnie palce bolą — żartował chłopak.
- Takie', czy owakie, nic tobie do tego! Nie twoje!
No... i nie twoje... Ot, poczekaj, na wiosną sprzeda cią ojciec i bądzie cią całował jaki stary, śmierdzący „biultes". Czegóż ci wiąc żal ? — mówił z udaną wzgardą.
Dlaczegóż koniecznie stary? — Daj jej pokój, Dżjanha — wmieszał sią Ujbanczyk, widząc, że się na kłótnią seryo zanosi.
Dżjanha umilkł i odszedł od dziewcząt; Foka usiadł opodal, wzdychając, a poszkodowana, przysiadłszy na ziepii około kosza, począła wyrzucać na stół do. oprawienia odmarzłe już miątusy. Łzy miała w oczach i długo nie odpowiadała na zadawane sobie pytania; to skwasiło humor reszty. Wesołość wróciła dopiero wtedy, gdy sią znów zgromadzili dokoła dymiącej misy.
— Czego ty wciąż na mnie mrugasz, kiedy ja i patrzyć na ciebie nie chcą — niespodzianie odezwał sią Dżjanha, który już dawno, ale naderemnie usiłował czemśkolwiek zwrócić na siebie uwagą roz-dąsanej swej przyjaciółki. Wszyscy wybuchnąli śmiechem ; nawet w aksamitnych oczach Lelii błysnąły nieostrożnie figlarne ogniki.