szklanemi dzwonkami, po zboczu urwiska, ku miastu i fabryce. Z jednej strony przez konary i uliścienia drzew błyskały złocone głowice klasztoru, z drugiej ujście jaru otwierało rozległy widok na błękitną rzekę, na kolorowe dachy miasta i mgliste pagórki.
Jedyną wadą domku było nieznośne dzwonienie w świątyni codzień: rano, w południe i wieczorem.
Brzeski zajął pokoik na górze, dokąd wiodło z werandy osobne wejście po schodach krytych galeryjką. Dom, zbudowany w czysto chińskim stylu, pozwolił rodzinie Wań wrócić do chińskich obyczajów. Brzeski przestał prawie widywać kobiety. Tylko szelest ich sukien i szczebiotliwe ich głosy dobiegały go czasem, wskazując, że tam żyją, rozmawiają, bawią się... Było mu coraz nudniej i tęskniej bez gawęd i żartów z Lień, nawet bez gderania starej, do której przyzwyczaił się zwolna. Gdy jednak raz spróbował zawołać na Lień, przechodzącą w głębi domu, obecny Siań-szen zauważył stanowczo:
— Musimy oględniej przestrzegać chińskich prawideł, gdyż żyjemy wśród obcych, którzy nas osądzą z pozorów. Łuk mocno napięty pęka; dziewczyna, widziana przez mężczyznę, nie znajduje męża.
Brzeski przyznawał słuszność przestrogom, których zresztą nie mógł naruszyć. Nie potrzebował po nic chodzić w głąb domu i nie znał wcale jego wnętrza, oprócz pierwszej sali, gdzie urządzono ołtarz przodków i gdzie jadano w czasie słoty. Spójnia jego z rodziną „Władcy Wrót Zachodnich“ zmalała nagle do wspólnych śniadań, obiadów i krótkich lekcji wieczornych. Jedynie świeże kwiaty, zjawiające się niekiedy w jego izdebce, przypominały mu, że tam na dole, w ciemnych alkowach i dusz-
*
183