46
Andree rozpytuje kapitana o stan lodów na północy. Zwiedzam statek, dość wprawdzie prymitywny, jednak doskonale urządzony na tego rodzaju wyprawy; posiada on rozmaite przedmioty bardzo dla mnie ciekawe, jako dla nowicyusza w tych nadzwyczajnych kramach. Skóry niedźwiedzie i zbiory naj-rozmaiszych ptaków; młody niedźwiedź, żywy, schwytany na wyspach norwegskich, przeraźliwym krzykiem protestuje przeciwko zamachowi na jego wolność.
Niedziela 28-gó czerwca obfitowała w wypadki i wzruszenia.
Statek Yictoria wyjechał o 9-tej rano ku Ice-Fjórd, zabrawszy z sobą całą pakę listów i życzeń dla naszych blizkich.
Po śniadaniu wybieramy się szalupą parową na wycieczkę. Strindberg, Grumberg, Arrhenius, doktór Ekelund, dwóch mechaników, dwóch majstrów i ja.
Czas prześliczny, morze spokojne, niebo trochę pochmurne. Okalamy wyspę Duńczyków i zwracamy się ku Smeerenburg. Nasza mała łódź jedzie całą siłą pary pośród pływających lodów, które przegnają zatokę.
Widok cudcrwny! Otaczają nas zewsząd okazałe skały, okryte śniegiem, który w dziwacznych smugach schodzi ku dołowi, a poszarpane ich szczyty, ozłocone rozpalonem słońcem, zarysowują się z nadzwyczajną wyrazistością na niebie lazurowem.
Opoki granitowe rzucają na powierzchnię białą lodowców najfantastyczniejsze cienie. Atmosfera jest tak przejrzysta, że trudno okiem zmierzyć odległość.
Góry mają po 2,000 do 3,000 stóp wysokości, a jednak wydaje się, że nic łatwiejszego, jak dostać się na ich wierzchołek. Podlegałem często tym złudzeniom optycznym. Dźwięki i szmery dochodzą nadzwyczaj czysto i wyraźnie z ogromnej odległości.
Mijamy małą łódkę żaglową Stadlinga, korespondenta Aftonbladet ze Sztokholmu, wielkiego przyjaciela gołębi, należących do wyprawy. Jedzie z dwoma towarzyszami również na poszukiwania. Zwracamy się ku wschodowi i wylądowujemy na malej wysepce, porośniętej mchami. Myśliwi upolowali kilka zimorodków, a na lądzie napotykamy parę gniazd tych ptaków, w. których było po 3 lub 4 jaja, wielkości gęsich, zielonkawo-popielatych. Rekonesans wkrótce się kończy i napowrót zwracamy się ku południo-wschodowi, gdzie zdała widnieje wyspa Moffen, będąca celem naszej obecnej wycieczki.
Wyspa ta stanowi wybitne przeciwieństwo z po-blizkiemi górami przez jaskrawość swego kolorytu, przechodzącego od jasno-zielonego do ciemno-bruna-tnego. Mchy w najrozmaitszych odmianach, żółtawe porosty i fioletowe lomikamienie czynią złudzenie miękkiego kobierca, wabiącego do odpoczynku, a przyjemnego dla oka.
Miliony ptaków, których świergot ogłusza, zamieszkują tę ziemię zaczarowaną. Spokojność ich zakłócają nasi prozaiczni i nienasyceni strzelcy i urządzają prawdziwe jatki wśród ptactwa. Zaledwie wylądowali, już wielka ilość zimorodków leżała na ziemi. A jest ich taka mnogość i są tak mało płochliwe, że uciekają dopiero na parę kroków przed nami; widać, że ich samotność rzadko jest przerywana przez