Poza uniformem nie miał w sobie prawie nic z wojskowego, a jednak był doskonałym dowódcą nie tylko podczas pokoju, ale także podczas wojny.
Dobrze zapamiętałem parę zdarzeń. Był to, zdaje się, drugi rok mojej służby oficerskiej, gdy grupa naszego dywizjonu podczas pływania ćwiczebnego zawinęła do Świnoujścia. Na torpedowiec nasz, który był okrętem flagowym z dowódcą dywizjonu kapitanem Hagmanem, wstąpiło w odwiedziny młode małżeństwo Rosjan, którzy z jakichś powodów mieszkali w Niemczech. Oboje byli zupełnie młodzi, przystojni. Dowódca dywizjonu, kapitan i my, młodzi oficerowie, prześcigaliśmy się w uprzejmościach. Kolacja przeciągnęła się, a potem całe towarzystwo wybrało się do jakiejś letniej restauracji. Nie miałem jeszcze ubrania cywilnego, więc Mikołaj Iwanowicz pożyczył mi swego. Ponieważ podczas kolacji, a i potem na lądzie pito dość dużo, przeto nastrój zapanował zupełnie koleżeński i nigdy potem nie mogłem sobie przypomnieć, jak to się stało, że nasi dowódcy pozostali w towarzystwie małżeństwa, my zaś, młodzież, rozbijaliśmy się osobno.
Wychodziliśmy z portu nazajutrz o godzinie 7. O godzinie 8 na okrętach wojennych podnoszono banderę, przy czym na torpedowcach zwykle ceremonia podniesienia bandery jest krótsza niż na pancernikach i krążownikach. Gdy wychodziliśmy z portu, byłem bardzo niewyspany i po zakończeniu manewru, po położeniu się na kurs, udałem się do kabiny, prosząc kolegę, ażeby mnie nie budził na ósmą, lecz na moją wachtę. Byłem przekonany, że i dowódcy są zmęczeni i ceremonii nie będzie. Leżąc w swojej koi, przez sen słyszałem przepisowe podczas ceremonii sygnały dudek podoficerów, co mnie nieco zaniepokoiło, ale się przewróciłem na drugi bok i zamierzałem słodko zasnąć. Daremnie. Zjawił się wachtowy i powiedział, że dowódca prosi mnie na pomost. Gdy stanąłem przed Mikołajem Iwanowiczem po paru chwilach, ze wstydem musiałem wysłuchać jego spokojnej reprymendy za nieuzasadnioną nieobecność na ceremonii podniesienia bandery. Nie poszedłem już więcej spać.
Drugi raz zdarzyło się to zimą w porcie. Byłem wtedy oficerem służbowym i wieczorem obchodziłem torpedowiec. Na górze mróz i zamieć śnieżna. Nie od razu znalazłem wachtowego,
114