widział jutra przed sobą. Nie mieliśmy złudzeń, lecz trwaliśmy wbrew wszystkiemu, bo taki mieliśmy rozkaz.
W ostatnich dniach września wizytował nas dowódca Rejonu Umocnionego Hel komandor Steyer, stwierdzając krótko w swym ostatnim do nas przemówieniu: „Muszę was zawiadomić, że Warszawa i Modlin zdobyte, że faktycznie Hel jest ostatnim gniazdem oporu. Gdy będzie potrzeba — umrzemy, lecz krew nasza nie będzie przelana na darmo, gdyż z niej powstanie mściciel, który oswobodzi ojczyznę”. Podziękował nam własnymi słowami i pożegnał się z nami [...]
Nadchodzą ostatnie dni września. Piękna pogoda się kończy, niebo chmurzy się coraz częściej. Siąpi deszcz, padając razem z ziemią na głowy obrońców, znajdujących się w przeciekających schronach. Częstotliwość bombardowań i ataków jak gdyby się zmniejszyła. Niemcy znajdujący się na przedpolu naszych okopów tylko od czasu do czasu palbą karabinową oraz granatnikami przypominają nam o sobie.
Przez swoją lornetę zaobserwowałem na torze kolejowym w rejonie Władysławowa od strony zatoki wagony kolejowe tzw. lory, na których wróg zainstalował szereg dział; zaobserwowałem również grupy poruszających się żołnierzy. Obserwacje swoje przekazałem dowódcy por. Hassowi. Wywnioskowaliśmy, że Niemcy szykują się do generalnego ataku. Że obserwacje moje nie były chybione, okazało się to następnego dnia, gdy parę błysków z zaobserwowanych pozycji oraz parę niecelnych pocisków spadłych na naszą linię oznajmiało wstrzeliwanie się hitlerowców w nasze pozycje. Minął 29 września, nadchodził trzydziesty dzień obrony Helu.
Przedświt. Staliśmy naprzeciw siebie. Oni i my. Grabieżcy i obrońcy. Dzieliło nas 200 m ziemi niczyjej, pustej, bezdrzewnej, wzbogaconej tylko zasiekami, kozłami łączonymi kolczastym drutem i minami. Dzieliło nas te dwieście metrów. Oni zagarnęli już całą Polskę, a teraz gotowali się do ataku na ostatni jej skrawek, zaopatrzeni w samoloty, czołgi, artylerię, karabiny maszynowe. Uzbrojeni po zęby. I my — walczący o ten ostatni skrawek polskiej ziemi, pełni miłości do niej, jak i pełni wściekłości do wroga, a jednocześnie widząc beznadziejność naszej walki, do której mieliśmy tylko 2 cekaemy, 3 erkaemy, ileś tam karabinów z bagnetami, z ograniczoną ilością naboi i granaty. Nas było około 100, a ich... według potrzeb do zdławienia nas.
Świt. Godz. 6.00. Znajduję się na środkowylm odcinku linii w okopie połączonym rowem strzeleckim z innymi schronami. Przed sobą dla ochrony przed kulami nieprzyjaciela mam duży ścięty bal drzewny, ułożony w ten sposób, że prześwit między balem a ziemią pozwala przez lornetkę obserwować pozycję wroga. Przede mną pieczołowicie ułożona wiązka granatów oraz dwie butelki z benzyną.
Jest chłodno, jestem niewyspany, głodny i czuję się na wskroś brudny, gdyż kąpieli nie zażywałem już od szeregu dni. Z prawej i lewej strony widzę czuwających kolegów, żołnierzy i podoficerów. W odległości około
233