PODZIEMNA ROSJA
marzy o wolności, a ci - to wodorosty. Jak dobrze pójdzie, może za jakieś sto lat się przebudzą.
- No nie! Więcej niż trzy-cztery lata nie godzę się czekać na rewolucję.
Toteż wielu z wędrujących w lud bardzo szybko postanowiło wrócić do miasta i poświęcić się swemu ukochanemu marzeniu - rewolucji.
Niektórzy jednak, pracujący jako nauczyciele i felczerzy, mordowali się dłużej.
Szarooka piękna szlachcianka, Wiera Figner, wróciła do Rosji ze Szwajcarii (w Lozannie studiowała medycynę). W Rosji ukończyła kursy felczerskie i udała się razem z siostrą na wieś. Tu Wiera swą urodą i arystokratycznymi manierami wprawiała w zdumienie władze powiatowe.
Niebawem znalazłam się w Studiencach - ogromnej wsi... Dotąd wiedziałam
0 chłopskiej nędzy i biedzie z książek, artykułów w prasie, materiałów statystycznych. Teraz przez osiemnaście z trzydziestu dni byłam w rozjazdach po wsiach i siołach. Zatrzymywałam się zazwyczaj w izbie nazywanej „przyjezdną", do której natychmiast przybywali tłumnie chorzy... trzydziestu-czterdziestu pacjentów momentalnie zapełniało izbę; byli wśród nich starzy i młodzi, bardzo dużo kobiet, jeszcze więcej dzieci w różnym wieku, które swymi wrzaskami
1 piskiem wypełniały powietrze. Brudne, wycieńczone... choroby z reguły zadawnione, u dorosłych - niezmiennie reumatyzm, niemal wszyscy z chorobami skóry... nieuleczalne katary żołądka i jelit, rzężenie w piersiach, słyszalne kilka kroków dalej, syfilis nie szczędzący żadnego wieku, strupy, wrzody bez końca, a wszystko to pośród niewyobrażalnego brudu domostw i odzieży, przy jedzeniu tak niezdrowym i mizernym, że zastanawiasz się w otępieniu nad pytaniem: to życie człowieka czy zwierzęcia? Często łzy spływały mi strumieniem do mikstur i kropel, które sporządzałam dla tych nieszczęśników...
Po skończonej robocie zwalałam się na stos słomy rzuconej na podłogę do spania i ogarniała mnie rozpacz: gdzie koniec tej nędzy, zaiste przerażającej? Cóż to za hipokryzja rozdawanie tych wszystkich lekarstw w takich warunkach? Czyż to nie ironia prawić przytłoczonemu bez reszty nieszczęściami ludowi o sprzeciwie, o walce? Czy lud ten nie doszedł już do kresu, który oznacza zupełne zwyrodnienie?
I nie wytrzymała - wyjechała. Zrozumiała również jedno: trzeba dziesięcioleci, by rozbudzić ten pogrążony w głębokim śnie, zahukany lud. W dodatku na taką ofiarę stać było w Rosji tylko jednostki. Teraz narodni-cy jeden po drugim opuszczali wsie, nie wytrzymując obcowania z umiłowanym ludem. Zachciało im się pobyć ze „swoimi".
Z nieodpartą siłą ciągnęło do miasta. Jeden z nich pisał:
Nie mogę dłużej żyć na wsi: zbzikować można! Taki smętek ogarnia człowieka, że na płacz się zbiera! Ma się ochotę porozmawiać ze „swoim" człowiekiem, książkę poczytać - zdziczałem z kretesem! Pewnego razu - czy uwierzysz?
284