Chodził dość częstu nad brzeg Sykwanny (sic!) i opowiadał swy żali...
Miłosny dramat, po wielu krew w żyłach mrożących, a nieświadomie przekomicznych zwrotkach, kończył się tak:
Płyni Sykwanna, wody swy toczy, nikogu drogi ni pyta...
Niech już hrabini, choćby uroczy, ni kocha żaden bandyta...
Jeśli chodzi o piosenki naszej własnej ściany, to najpiękniejszych uczy nas Ela. Ela, o której wiemy, że siedzi pod fałszywym nazwiskiem, że jest harcerką, działaczką, jedną z czołowych peowiaczek, w ogóle najgorszym typem zbrodniarza wedle sowieckich pojęć. Gdyby ją odszyfrowali, nie byłaby na pewno tu, tylko na Zamarstynowie, gdzie trzymają grube ryby. Na szczęście nie wiedzą, kogo capnęli. Siedzi za czystą granicę, bez przemytu i szpiegostwa nawet! Siedzi w podartym więziennym kabacie o metalowych guzikach - niektóre z nas otrzymały tu polskie jeszcze, więzienne uniformy - zawsze tak samo spokojna i miła, i nucąc nam coraz to nowe i coraz ładniejsze piosenki, robi sweter na patyczkach z miotły. Mieszka na jednym łóżku z drobną jak japońska laleczka, chorą na płuca Sławką, aplikantką znanego w mieście adwokata. Nie mamy jeszcze pojęcia, że ten kruchy koliber za pracę w bojowej organizacji dostanie za parę tygodni wyrok śmierci, zmieniony jej potem w drodze łaski na 25 lat ciężkich robót. Sławka często mówi o mamie, ukochanej, najlepszej mamie, i prosi mnie, żebym jej wymyśliła bajkę o „Błękitnookiej tęsknocie”... Wątpię, żeby i tym razem chodziło o mamę. Często, po jakimś silniejszym ataku kaszlu, zakwita jej na poduszce z worka niewątpliwa plama świeżej krwi... Sławka mówi: „Znowu ten dziwny krwotok z gardła”, a myją upewniamy, że to na pewno z braku świeżego powietrza w kamerze.
- Dlaczego mówicie zawsze „w kamerze”? - załamuje ręce pani generałowa Iza. - Dlaczego mówicie „czaj” zamiast „herbata”, i „podjom” zamiast „pobudka”? Nie rozumiem, jak można dobrowolnie kaleczyć tak język polski? I czemu zawsze „na celi” zamiast „w celi”? To są wszystko naleciałości. Tego należy unikać.
58