nim nastroju); Locke, Hunie i Bolingbroke, Ferguson i Adam Smith, Price i Priestley; a w Nowym kwiecie Jefferson, którego niezwykle wyczulony umysł potrafił wyłapać i przekazać dalej każdą nową wibrację w intelektualnej atmosferze tamtych czasów, oraz Franklin, drukarz z Filadelfii i wielki przyjaciel rodzaju ludzkiego — niezależnie od cech indywidualnych czy narodowej specyfiki, również wszyscy oni byli prawymi dziećmi oświecenia. Imperium filozofów' było wielonarodowym kondominium, dla którego Francja była zaledwie krajem macierzystym, a Paryż tylko stolicą. Gdziekolwiek się w'ówTczas po-jedzie — do Anglii, Holandii, Włoch, Hiszpanii, Stanów Zjednoczonych — wszędzie spotyka się ich: filozofów, którzy posługują się tym samym językiem, i któiych przekonania zrodził ten sam klimat opinii. Zaprzysiągłszy wierność ludzkości, nie pragnąc niczego więcej niż bycia policzonym „pomiędzy tych niewielu, którzy swoją inteligencją i pracą dobrze zasłużyli się dla ludzkości”1 — są ludźmi wszystkich krajów i równocześnie żadnego. Są obywatelami świata, ludźmi wyzwolonymi, którym wydaje się, że im pierwszym dane jest patrzeć na skąpany teraz w potokach światła kosmos; kosmos, w którym wszystko to, co warte uwagi, jest widzialne, a wszystko to, co widzialne, w ostatecznej konsekwencji zawsze okazuje się cudownie jasne, proste i zrozumiałe dla ludzkiego umysłu — w każdym razie dla umysłów filozofów.
Jest pewien ważny szczegół dotyczący filozofów, który zwykła uczciwość nakazuje odnotować przynajmniej na marginesie (tym bardziej że w przeszłości zwracano już na to uwagę): otóż filozofowie nie byli filozofami. Chcę przez to powiedzieć, że nie byli profesorami filozofii, których praca polega na regularnym publikowaniu szczegółowych, aczkolwiek poronionych rozpraw w przedmiocie teorii poznania naukowego czy na jakiś podobny temat. Niewątpliwie były wyjątki. Nazwiska Leibniza, Locke’a, Hume’a, być może Adama Smitha i Helvćtiusa, figurują w bibliotecznych katalogach pod hasłem „Filozofia”, a wzmianki o nich można znaleźć w podręcznikach historii tej dyscypliny Wszelako w przeważającej większości filozofowie byli pisarzami, autorami książek, których popularność miała być narzędziem szerzenia nowych idei albo przedstawiania dawnych, lecz w nowym świetle. Wystarczy przypomnieć, że Voltaire napisał wiele tragedii, prac historycznych, opowiadań oraz elementarz fizyki Newtona z przeznaczeniem dla nieobe-znanych z matematyką czytelników płci obojga; że Franklin był naukowcem, wynalazcą, politykiem, dyplomatą, ekonomistą, moralistą oraz pierwszym i najbardziej popularnym amerykańskim „felietonistą”; że Diderot, inspirator i wydawca Wielkiej Encyklopedii Francuskiej, był również dziennikarzem pisującym o wszystkim, co pobudzało jego żywą wyobraźnię — o salonach sztuki, o społecznych implikacjach mechani-cystycznej teorii wszechświata, o zgubnym wpływie zahamowań emocjonalnych u zakonnic; że Rousseau w obronie tezy o szkodliwości sztuki dla rozwoju ludzkości napisał wiele broszur politycznych i dydaktycznych romansów, w których sam wzniósł się na wyżyny sztuki; że Mably napisał swoją historię tylko po to, aby udowodnić, iż Francja miała w przeszłości, a potem w jakiś sposób zagubiła, najwspanialszą konstytucję polityczną.
Wprawdzie filozofowie nie byli filozofami, ale podobnie jak ich współcześni odpowiednicy mieli do przekazania ludzkości filozoficzne przesłanie; pragnęli być zwiastunami dobrych wiadomości dla rodzaju ludzkiego. Bezinteresownymi? Bezstronnymi? Obiektywnymi? W żadnym wypadku. Nawet nie warto szukać tych wzniosłych cnót u filozofów — oni sami nie
47
E M, von Grimm, Correspondance littćraire, t. 4, s. 69.