niu projektów? Czym była Encydopedie, czym tak naprawdę była rewolucja? W rzeczy samej, wielkimi projektami. Na czym polegało znaczenie tej epoki (tego pytania nie da się uniknąć), jeśli właśnie nie na tym, że raz powziąwszy niewzruszone postanowienie, prowadząc niekończące się debaty i uprawiając namiętną propagandę oraz uroniwszy kilka łez ze szczęścia w przewidywaniu wdzięczności przyszłych pokoleń — skierowała całą swoją energię na stworzenie najbardziej naiwnego projektu, o jakim kiedykolwiek słyszano, projektu uczynienia z książąt i parów ludzi użytecznych dla społeczeństwa, na przetarcie wszystkich możliwych ścieżek prowadzących ku szczęściu, na podzielenie się dobrodziejstwami wolności, równości i braterstwa z całą ludzkością? Może ten projekt nie był równie nierealny jak tamte, zgłaszane przez księdza de Saint-Pierre'a, a może tylko tak się wydaje; wszelako nie ulega wątpliwości, że był on zainspirowany przez ten sam ideał — chrześcijański ideał służby, humanitarny odruch nakazujący zaprowadzenie ładu we wszechświecie.
Mam świadomość, że na przestrzeni wieku formy wyrazu owego dążenia do ustanowienia ładu we wszechświecie uległy znaczącej przemianie. Gdzieś około roku 1750 ludzie rozumu stali się ludźmi uczucia, a ludzie uczucia wkrótce zaczęli się zalewać łzami, Łzy następnego stulecia przypisuje się często, niesłusznie moim zdaniem, wpływowi Rousseau. Wiadomo jednak, żc Diderot uronił niejedną łzę, zanim w ogóle poznał Rousseau, a zdarzało mu się to i później, kiedy toczyli ze sobą zażarte spory. W roku 1760 była to już tak powszechna praktyka, że Diderot był prawdziwie zaszokowany wyznaniem, jakie uczynił mu pewnego dnia ksiądz Galiani, iż ten nigdy w życiu nie płakał; kilka lat wcześniej oświadczenie Fontenelle’a, że „uczucia zesłał do eglogue", wywołało niechęć powściągliwego i statecznego Grimma1. Nie należy wyciągać zbyt pochopnych wniosków z tej zmiany obyczajów. Zarówno pełna rezerwy postawa Fontenelle’a, jak i wylewność Diderota były tylko zewnętrznymi objawami — zewnętrznymi oznakami wewnętrznej laski; wewnętrznej łaski, o której obaj mniemali, że jest skuteczniejsza niż łaska w rozumieniu religii. Wszelako filozofowie byli bliżsi religii, niż sądzili. Byli świeckimi kontynuatorami tradycji protestantów i jansenistów. Ich niechęć do entuzjazmu była w istocie jedynie miarą ich irytacji. Irytowała ich — tych oświeconych — myśl, że ludzkość tak długo była oszukiwana przez księży i szamanów, którzy, nadal zresztą uprawiając swój niecny proceder, zatruwają umysły pospólstwa wyziewami zdradliwej uczuciowości. „Trzeba na to było całych stuleci—wołał Grimm — aby rasa ludzka popadła w tyrańską niewolę kleru; potrzeba będzie kolejnych stuleci, wiele wysiłku i szczęścia, aby ją spod tego jarzma wyzwolić”2. Nie dajmy się zwieść pozorom. Spoza ich drwin i żartów, spoza ich nienagannych manier i powściągliwych wypowiedzi, przebija — niczym wołanie świętych — rozpaczliwy okrzyk; „Jak długo jeszcze, o Boże, jak długo!”
Niezbyt długo, skoro już o tym mowa, gdyby tylko filozofowie zdołali postawić na swoim. A byli zdecydowani to uczynić. Chcieli zajmować się wyłącznie faktami, aby położyć kres niecnemu procederowi przekupniów tajemnic. Tego rodzaju entuzjazm istotnie miał być zakazany; miał jednak zostać zastąpiony przez inny entuzjazm, jakkolwiek dobrze skrywany pod maską opanowania, entuzjazm dla prostych prawd o rzeczach. Wiedząc z góry, że prawda ich wyzwoli, mieli nadzieję posiąść pewien specjalny rodzaj prawdy, to znaczy prawdę, która bę-
53
Correspondance litteraire, L 3, s. 345.
Correspondance łitt&aire, L 5, s. 389.