łąkami — natura była wszędzie dookoła, wprawiając w ruch swoje cudowne, ale wcale nie tajemnicze mechanizmy, i objawiając prostemu człowiekowi w tym samym stopniu co uczonemu własne prawa, za pomocą których narzucała wszystkim rzeczom swoje racjonalne i dobroczynne, nawet jeśli nie zawsze zrozumiałe, władanie.
Kiedy podstawowym narzędziem filozofa stała się probówka zamiast dialektyki, wtedy już każdy—w miarę swoich chęci i inteligencji — mógł zostać filozofem. Jak powiada Goethe:
Niejeden dochodził do przekonania, że natura obdarzyła go po to zdrowym rozsądkiem, by mógł urobić sobie jasne pojęcie o rzeczach, radzić sobie z nimi i obracać je na swój i bliźnich swoich pożytek, nie troszcząc się zbytnio o pojęcia ogólne [...]. Podjął próbę, otworzył szeroko oczy, spojrzał przed siebie, skupił uwagę, nie szczędził sił i pracy, sądząc, że kto we własnym zakresie potrafi jasno patrzyć na rzeczy i słusznie postępować, może chyba też zabierać głos w innych, bardziej odległych sprawach. To uproszczone rozumowanie uprawniało każdego nie tylko do filozofowania, lecz także do uważania siebie z biegiem czasu za filozofa. A zatem filozofia stała się mniej łub więcej wyćwiczonym zdrowym rozsądkiem, który odważył się wkraczać w pojęcia ogólne i wydać sądy o wewnętrznym i zewnętrznym doświadczeniu. /.../ tak tedy filozofowie znaleźli się z czasem na ipszystkich fakultetach, ba, we wszystkich stanach i zawodach31,
il J.W Goethe, Z mojego życia. Zmyślenie i prawda. Przełożył A. Gut-tty T. 1. Warszawa 1957, s. 307-308.
Jak długo filozofowie „nie będą mieli w państwach władzy królewskiej — powiada Platon — [...] tak długo nie ma sposobu, żeby zło ustało, [...] nie ma ratunku dla państw, a uważam, że i dla rodu ludzkiego”32; wszelako filozofia zwiększa nawet swoje wpływy (dobre lub złe), kiedy filozofami stają się zwykli ludzie. Dzieje się tak dlatego, że zwykli ludzie postrzegają filozofię nie jako ćwiczenie z dialektyki, ale jako coś, co zawiera w sobie obietnicę lepszego życia. Zazwyczaj więc wiążą interesującą ich filozofię z imieniem jakiegoś sławnego człowieka, którego mogą kochać lub nienawidzić za to, że podarował światu nową ideę, i niemal zawsze nadają tej nowej idei znaczenie, którego pierwotnie nie miała. Znamy to zjawisko, wystarczy przeanalizować związki łączące w ostatnim pięćdziesięcioleciu „filozofię ewolucyjną” z nazwiskiem Darwina i przekształcenie „darwini-zmu” — zależnie od potrzeb — w „małpizm” {monkeyism) albo w teorię „brzmienia białego człowieka” (white man’s burdeli), w każdym razie w coś, co prostodusznego Darwina wprawiłoby, gdyby tego dożył, wT niepomierne zdumienie. To samo zdarzyło się w XVIII wieku. Przeciętny człowiek kojarzył nową filozofię z nazwiskiem Newtona, ponieważ wydawało się, że Newton, bardziej niż jakikolwiek inny człowiek, przyczynił się do wydarcia światu jego tajemnic. Odkrywając „uniwersalne prawo natury”, udowodnił to, co inni tylko przypuszczali: że wszechświat jest od początku do końca racjonalny i zrozumiały, i że dzięki temu człowiek może uczynić go sobie poddanym.
Filozofia Newtonowska cieszyła się zatem podobnym rodzajem popularności wśród zwykłych ludzi żyjących w połowie XVIII wieku co filozofia Darwinowska w naszych czasach. „Bardzo mało ludzi czyta Newtona — tłumaczył Voltaire — ponieważ trzeba być uczonym, aby go zrozumieć. Ale wszyscy
3- Platon,Państwo, Przełożył W Witwicki. T. 1. Warszawa 1990, s. 290.
69