mendą księcia Józefa Poniatowskiego i Jana Henryka Dąbrowskiego, znakomicie ukształtowały Bogusławskiego na dowódcę batalionu, pułku metodą praktyki, bez studiów specjalnych, których wtedy nie wymagano od ofi; cerów piechoty i jazdy, w odróżnieniu od broni tak zwanych uczonych, to jest artylerii i inżynierii. Wystarczała dobra znajomość przepisów musztry i obrotów, przetłumaczonych z języka francuskiego na polski, a nade wszystko przykład wzorowej do 1812 roku pod każdym względem piechoty francuskiej. Mógł Bogusławski porównać taktykę regimentu imienia królowej Jadwigi, dość mocno tkwiącą w tradycjach fryderycjańskich w stosowaniu płytkich sztywnych linii (tzw. taktyka linearna) z rewolucyjną taktyką francuską. Swobodne, szerokie tworzenie z piechurów łańcuchów ty-ralierskich, waga, jaką przywiązywano nie do dawnej masowej palby — salwy na komendę bez celowania, lecz do uważnego strzelania indywidualnego — oto co sobie przyswoił Bogusławski w latach 1807—1814.
I jeszcze jedno: po dyscyplinie jakże często opartej na karach cielesnych zapoznał się z zasadami traktowania żołnierzy po ludzku, wpajaniem im zasad honoru wojskowego i umiłowania ojczyzny. Łagodny, uprzejmy i miły w pożyciu codziennym, choć rygorysta i wymagający w warunkach służby, pod wieloma względami mógł być uważany za wzorowego dowódcę piechoty. Zazwyczaj ludzie tego typu, wymagając dużo od podwładnych, sami świecą przykładem. Osobistej odwagi Bogusławskiego na polu bitwy nie ma sensu wciąż podkreślać — mężnych oficerów miało wojsko bez liku. Jakże często jednak ci dzielni, bohaterscy oficerowie zaniedbywali swe codzienne obowiązki: troskę o żołnierza, jego broń i morale, wyżywienie i odzienie. Od czasu gdy Bogusławski jako młodziutki unteroficer pełnił obowiązki furiera, te swoje funkcje gospodarczo-administracyjne stawiał na równi z prowadzeniem oddziału do ataku. Skromny, nieefektowny w wymowie (mówił nieco przez nos), braki wykształcenia wyrównywał wrodzonym rozsądkiem. Trzeba jednak podkreślić, że Bogusławski, który z tak zimną krwią pod największym nawet ogniem nieprzyjacielskim wydający rozkazy, był jednocześnie człowiekiem bardzo wrażliwym. W obozie i koszarach, wśród bractwa oficerów i dzieci-żołnierzy znalazł rodzinę. Z miłkiem, w którym służył, zżył się na stałe i bezgranicznie poświęcał się dla niego. Obowiązkowa służba w wojsku trwała dziesięć lat. To właśnie sprzyjało zżyciu się żołnierzy.