żył do jak najszybszego stłumienia powstania. Już 2 czerwca wydał odezwę do chłopów, pragnąc ich odsunąć od walki wyzwoleńczej. Powstańców przedstawiał w niej jako bandę buntowników, próżniaków, którzy „wychodzą stamtąd (tj. z lasów) do waszych wsi dla rabunku, gwałtów i zaopatrywania się w żywność, dopuszczając się nieludzkich kar nad tymi..., którzy wierni swym obowiązkom nie wykonują ich rozkazów i nie dopomagają ich działalności występnej”. Podkreślał, że główni sprawcy „buntu” zostali już aresztowani i albo wyrokiem sądu wojennego straceni, albo w twierdzach odsiadują karę. Pozostałe zaś grupy luźno wałęsające się po puszczach wkrótce zostaną wychwytane.
Był to oczywiście sprytny manewr Mura-wjowa. Chciał w ten sposób zaznaczyć, że istniejące oddziały to tylko niedobitki, gdy główne ognisko powstania zostało już stłumione.
Murawjow-Wieszatiel wiedział dobrze, że chłopów może pozyskać przede wszystkim takimi posunięciami,! które okażą się dla nich korzystne. Dlatego też w odezwie stwierdzał dalej: „Nie jesteście już zobowiązani do żadnych powinności wobec waszych dawnych dziedziców: jesteście od nich zupełnie niezależni i jeżeli teraz jeszcze niektórzy dziedzice pochodzenia polskiego, korzystając z obecnych zamieszek w kraju, zmuszają was do odrabiania pańszczyzny, to jest to nadużycie, któremu zapobiegać polecono najsurowiej naczelnikom wojennym”.
Oddziały carskie, ścigając powstańców, wchodziły do wsi i odczytywały chłopom odezwę z 2 czerwca. Niestety, w wielu jeszcze wsiach odezwa ta znajdowała posłuch wśród chłopów. Dekret uwłaszczeniowy Rządu Narodowego nie był bowiem w pełni wcielany w życie, a jego postanowienia nie były respektowane. Od wybuchu powstania ludność wiejska przestawała odrabiać pańszczyznę, ale dziedzice wciąż traktowali to jako samowolę chłopów i ścigali zbuntowanych.
W takiej sytuacji Wróblewski wzmógł znów akcję agitacyjną. Nie ulega wątpliwości, że wciąż miał poparcie większości chłopów, o czym by mogły świadczyć choćby dostawy żywności dla oddziałów powstańczych.
Jednocześnie jednak Murawjow przywiózł z sobą na Litwę zaufanych współpracowników, ludzi, którzy wkrótce dali się poznać na Litwie. Wśród nich szczególną sympatią gubernatora cieszył się Dmitriew, odznaczający się rzadko spotykanym okrucieństwem, słynący ze swoich bestialskich wyczynów. Głośnym echem odbił się wypadek, gdy Dmitriew z grupą kozaków zaatakował jeden z oddziałów powstańczych. Oddział wprawdzie zdołał się wycofać, ale kozacy schwytali powstańca i na rozkaz Dmitriewa ćwiczyli go nahaj kami tak, że nieszczęśnik zmarł pod razami.
73