Medekszy i dał sygnał do rozpoczęcia koncentrycznego natarcia.
Jakby na potwierdzenie jego słów z prawego skrzydła uderzyła z impetem na cofającego się nieprzyjaciela jazda pułkownika Wojniłłowieża. Mimo silnego oporu i ognia przeciwnika nacierające chorągwie dążyły wyraźnie do odcięcia wycofujących się Szwedów i Brandenburczyków od mostu. Równocześnie na lewym skrzydle wszczął się niesamowity zgiełk. To skierowany przez Subchana Ghazi-agę oddział odwodowy uderzył na skrzydło nieprzyjaciela, starając się z przeciwnej niż chorągwie Wojniłłowicza strony odciąć jego wojska od przeprawy. Główny jednak ciężar walki spoczywał na środkowym odcinku, gdzie bezpośrednie dowodzenie objął sam hetman, wprowadzając sukcesywnie do walki nowe chorągwie jazdy.
Przyjmując meldunki i wydając rozkazy pilnie obserwował obóz nieprzyjaciela i rzekę, przez którą przeprawiali się Szwedzi i Brandenbur-czycy. W odpowiedniej chwili pchnął na pomoc Wojniłłowiczowi swych nielicznych dragonów, by ogniem z rejonu mostu razić przeprawiających się. Widząc, że przeciwnik usiłuje obsadzić wycofującymi się oddziałami oraz armatami szaniec i zorganizować obronę, Gosiewski rzucił do walki obie chorągwie husarskie, które mimo gęstego ognia jednym uderzeniem odrzuciły wycofujące się oddziały nieprzyjaciela od mostu. Opancerzeni jeźdźcy wyposażeni w długie kopie wprost miażdżyli piechotą wroga. Szarża umożliwiła szybkie przejście chorągwi Wojniłłowicza oraz dragonów na nieprzyjacielski brzeg i uderzenie na obóz.
Walka na zachodnim brzegu została w ten sposób rozstrzygnięta. Ostatnie grupy Szwedów i żołnierzy elektorskich przerażonych gwałtownym uderzeniem jazdy poddały się, a część z nich potopiła się w rzece. Jednakże na innych odcinkach walki trwały dalej. Nie zakończył się jeszcze bój na zachodnim brzegu, a już główny ciężar walk przeniósł się do obozu nieprzyjaciela. Szybkie i sprawne uderzenie wojsk polskich zostało uwieńczone pełnym sukcesem. Zdobyto szańce, a wraz z nimi większość taborów. Upojeni tym żołnierze, kiepsko odziani, często głodni i od kilku miesięcy nie opłacani, widząc łatwy łup, rzucili się do rabunku obozu nie zważając na dalszy przebieg walki. Jedynie osobista interwencja hetmana zapobiegła rozprzężeniu dyscypliny. Wyparci bowiem z obozu Brandenbur-czycy przeszli bagnisty strumień i za jego osłoną zorganizowali obronę.
Pierwsze nieskoordynowane próby natarcia jazdy Gosiewskiego załamały się w ogniu dział i muszkietów. Związały jednak nieprzyjaciela, ograniczając całkowicie jego swobodę działania. Tymczasem część oddziałów litewskich ruszyła w górę rzeki uderzając na tyły oddziałów Bogusława Radziwiłła walczących z częścią czam-
79