odnowienie sił powstańczych, które w wyniku niefortunnych starć z przeciwnikiem uległy rozproszeniu. Tkwiąc w lasach powiatu wołkowys-kiego oddział Wróblewskiego powoli zaczął odzyskiwać siły. Wkrótce przybyli tu ze swoimi oddziałami Sasulicz i Szczęsny Włodek.
Nadzieja wstąpiła w serca ludzi. Dobrze ukryci przed wrogiem przygotowywali się do nowych potyczek, nieustannie prowadząc ćwiczenia wojskowe i musztrę. Ponadto kryjówka w lasach wołkowyskich dała im możność odpoczynku.
Wróblewski zdawał sobie jednak sprawę, że oddział nie może długo czekać bezczynnie. W powstaniu liczył się każdy człowiek, wyeliminowanie zaś oddziału z walk ograniczało w dużym stopniu szanse powodzenia. Ponadto długa przerwa w działaniach zbrojnych wpływać musiała demobilizująco na powstańców. Toteż Wróblewski zamierzał już wkrótce włączyć oddział do walki.
Był 9 sierpnia. Minęło upalne południe i zbliżała się godzina wpół do czwartej. Powstańcy przebywali w obozie na Paszkowskich Ostrówkach. Zatrzymali się w ostępie leśnym. W tyle i na lewym skrzydle znajdowały się zawały, które w znacznym stopniu utrudniały dostęp do obozu. Z frontu zaś i prawego skrzydła obóz otaczał gęsty las.
Zupełnie niespodziewanie pojawili się Rosjanie. Dowodził nimi major Duchnowski, którego szpiedzy naprowadzili na miejsce postoju partyzantów. Powstańcy zostali wprawdzie zaskoczeni, ale szybko poderwali się do walki. Naprzeciw siebie mieli dwie roty piechoty z kawalerią.
Rosjanie zaatakowali obóz w najmniej spodziewanym — zdawałoby się — miejscu, mianowicie od strony, gdzie leżały zawały. Powstańcy natychmiast zajęli stanowiska obronne: lewego skrzydła miały bronić oddziały pru-żańskie, prawego wołkowyskie, środek natomiast zajęli kobryńczycy.
Pierwszy ogień powstańców do zbliżających się wojsk nieprzyjacielskich okazał się skuteczny. Rosjanie wycofali się za drzewa. Ale już po chwili role się odwróciły. Powstańcy, nie mając bagnetów, nie mogli stanąć do walki wręcz, gdy tymczasem nieprzyjaciel z każdą chwilą posuwał się w kierunku obozu. W takiej sytuacji Wróblewski nakazał wycofanie się z linii obrony większej części oddziału, sam zaś z grupą czterdziestu kobryńczyków postanowił zagrodzić Rosjanom drogę. Celny ogień obrony przez dłuższy czas nie pozwalał wrogowi otoczyć obozu. Niewielka grupa ludzi, kierowana przez opanowanego, jak zwykle szefa sztabu, potrafiła stawić zacięty opór. Ale nie mógł on trwać długo, tym bardziej że przeciwnik dysponował większymi siłami i lepszą bronią. Po ciężkich zmaganiach z wrogiem Wró-
85