Dalszy przebieg posiedzenia zamienił się w radę wojenną, choć właściwie generałowie umilkli przygnębieni, zwłaszcza dzielny Prądzyński, niesłusznie sponiewierany przez Skrzyneckiego.
Ciszę przerwały głosy nalegające, by wódz przystał jednak na stoczenie walnej bitwy. Być może po części dlatego, że nie miał kontrargumentów, ale także w trosce o własną skórę, choć niechętnie i z oporami, odezwał się on w te słowa:
„Kiedy takie jest zdanie i posłów, i jenerałów, dłużej się wahać nie myślę. Honoru narodowego bronić będę do końca i z nim zginę albo zwyciężę”.
Natychmiast wydano rozkazy dla korpusów, aby udały się pod Sochaczew.
Relacje z burzliwego posiedzenia w dniu 27 lipca 1831 roku spisali naoczni jego świadkowie: Prądzyński, Barzykowski i Kołaczkowski. Ogólna treść zapisów jest zgodna, natomiast autorzy różnią się w szczegółach; wybraliśmy wersję podaną przez Kołaczkowskiego.
Aby pozbyć się niewygodnego dlań Prą-dzyńskiego, będącego dotąd na stanowisku kwatermistrza generalnego, wódz naczelny za radą księcia Adama Czartoryskiego głównym kwatermistrzem mianował Klemensa Kołaczkowskiego. Było to 28 lipca 1831 roku.
„Zmiana ta naszych miejsc jest mi bardzo nieprzyjemna” — stwierdził w Pamiętnikach Kołaczkowski, a naczelnemu wodzowi i prezesowi rządu oficjalnie oświadczył:
„Mam głębokie wątpliwości, czy w takiej chwili, będąc zupełnie nie przygotowany, potrafię zastąpić mego poprzednika, do którego armia ma słuszne zaufanie".
Z determinacją zanotował też w dzienniku: „Z ciężkim bólem serca musiałem ulec woli obydwóm". I zgodnie z rozkazem przystąpił do służby z właściwą mu energią.
Usunięcie Prądzyńskiego ze sztabu i niewykonywanie postanowień rady z 27 lipca poddała
89