notami torowały sobie drogę odwrotu ku mostom.
Po uporczywej obronie spowitą kłębami dymu Ostrołękę opuściło sześć batalionów Bogusławskiego z sześcioma działami. Pozostawienie oddziału Bogusławskiego w mieście, przeważnie drewnianym, było bezcelowe, bezsensowne pod każdym względem. Najwięcej ucierpiał niedawno przyłączony do 4 pułku piechoty liniowej 4 batalion. Dotychczas należał do załogi twierdzy modlińskiej i składał się z rekrutów, „wieśniaków”, którzy po raz pierwszy znaleźli się w takich opałach.
W bitwie ostrołęckiej bataliony pod wodzą Bogusławskiego straciły ponad tysiąc ludzi. Było to nawet procentowo więcej niż pod Gro-chowem. Zgryzotą musiało być napełnione mężne serce dowódcy piechoty brygady 3 dywizji, iż nie mógł wywiązać się z przyrzeczenia wytrwania do nocy.
Na Narwi były dwa mosty: jeden stały, do połowy zrąbany przez saperów, którym przerwał tę dewastację generał Ludwik Pac, a drugi „pływający” na pontonach, zanurzający się w wodzie pod ciężarem masy uciekinierów. Po owym drewnianym moście na swym białym koniu jechał Bogusławski po jednej belce. Żołnierze 4 pułku chcieli, aby uniknął niebezpieczeństwa i pieszo z nimi przeprawiał się na drugi brzeg,
— Pilnujcie swego obowiązku, a mnie dajcie spokój — odrzekł im Bogusławski jak zwykle przez nos, gdy był podniecony.
Ale wiarusy, kochający swego byłego pułkownika, nie słuchając go dłużej, ściągają Bogusławskiego z konia. Rumak nienawykły do kroczenia po wąskich belkach wpadł do rzeki z dość wysokiego mostu. Wylądował jednak bez szwanku, a Bogusławski dosiadł konia i usiłował zebrać swoje bataliony. Padł powtórnie ranny. Na mostach dochodziło do tragicznych scen. Tuż za naszymi parli na most grenadierzy rosyjscy. Zawrzała walka na bagnety, na kolby, na pięści. Wielu czwartaków i grenadierów wpadło do rzeki.
Brygada co prawda nie została odcięta, lecz zepchnięta za mosty. Jeszcze przed paru godzinami piękne pułki przeistoczyły się w gromadki ludzi zmęczonych, zniechęconych, okrytych ranami. Poległy setki najezynniejszych uczestników nocy listopadowej. Wykruszyła się stara kadra, padli również pokotem młodzi ochotnicy.
Nad chaosem nie panuje już ani wódz naczelny generał Skrzynecki, miotający się jak oszalały, ani jego szef sztabu — generał Prą-dzyński. Coraz więcej piechoty feldmarszałka Dybicza przechodzi na prawy brzeg, generał Skrzynecki osobiście prowadzi do ataku pojedyncze jednostki. Wszystko to nieskoordynowane, nie mające wiele wspólnego z regularnym bojem. Po zdezorganizowaniu brygady Bo-
115