Uli Rozdział 8
i In.I.m / a w iiT«i ji| małżeństwa z osobami o podobnym poziomie mi , iii,:iiii nwiiiiui „ja”,
U d/.ieei z tych nowych rodzin ponownie cechuje niejednakowy pu/iom niezróżnicowania i separacji, co powoduje, że poszukują podobnych do siebie partnerów małżeńskich,
4) opisane powyżej procesy powtarzają się z pokolenia na pokolenie, tworząc dzięki temu odgałęzienia rodziny o różnym poziomie zróżnicowania.
Tę teorię dobrze ilustruje przebieg sesji psychoterapii rodzinnej jednej z pacjentek naszego oddziału. W czasie sesji matka identyfikowanej pacjentki opowiadała o kontynuowaniu kobiecej zależności od rodzin pochodzenia. Ona sama nadal mieszkała z własną matką i czuła się od niej zależna, co stale powodowało konflikty w jej własnej rodzinie. Jednocześnie zarówno babka jak i matka były osobami niezwykle lękowymi. Ich lęk koncentrował się głównie na osobach dzieci. Utrudniało to bardzo rozwojową separację zarówno pacjentki jak i (choć w mniejszym stopniu) jej siostry. Z dużym prawdopodobieństwem sądzić można, że pacjentka w swojej własnej rodzinie bedzie kontyuować zarówno zależność, jak i niski stopień zróżnicowania „ja”, a w wyniku tego wysoki poziom rodzinnego lęku (Namysłowska, Siewierska 1994). Na tym zakończymy omawianie podstawowym pojęć teorii systemów rodzinnych Bowena i przejdziemy do wskazania, jak znajdują one zastosowanie w pracy klinicznej.
Sam twórca teorii sytemów rodzinnych pisze, że każde z tych pojęć znajduje swoje zastosowanie w ocenie klinicznej i psychoterapii rodziny. Według Bowena (1976) optymalne podejście do każdego problemu rodzinnego — czy to konfliktów małżeńskich, czy też dysfunkcji dziecka lub jednego z partnerów — to praca z diadą małżeńską w trakcie całej psychoterapii rodzinnej. Zaleca on, aby 30 do 40% czasu terapii przeznaczać na pracę z jednym z partnerów małżeńskich, szczególnie w tych przypadkach, kiedy wspólna praca posuwa się zbyt wolno. Jako argument za tym typem terapii, ograniczonym do pracy z diadą małżeńską, Bowen przytacza niekorzystne doświadczenia z pracy z rodzicami i dziećmi. Terapia trwała rok lub dłużej, komunikacja poprawiała się, objawy znikały, a rodzina kończyła terapię zadowolona z jej rezultatów. Bowen twierdzi jednak, że nie zachodziły żadne podstawowe zmiany w relacji małżeńskiej, które traktuje jako zasadnicze dla problemu dziecka, a więc i całej rodziny. W tej sytuacji Bowen zdecydował się na pracę prawie wyłącznie z diadą małżeńską.
Przez wiele lat terapia prowadzona przez niego nie zmieniała się. Zwykłe terapia rodzinna trwała około 4 lat, z częstością sesji raz na tydzień. W późniejszym okresie pracy Bowen (1975) starał się zmniejszyć częstotliwość sesji, ale podtrzymywał stwierdzenie, że trzeba około 4 lat pracy, aby w rodzinie zaszły istotne zmiany. Sama terapia, jak pisze, sprowadza się do inicjowania i obserwacji powolnego procesu eksternalizacji i oddzielania fantazji, uczuć i myśli współmałżonków stanowiącego drogę do różnicowania się ich „ja”. Równolegle ze zmianami, jakie zachodzą we współmałżonkach w terapii, zaburza się równowaga w ich rodzinach pochodzenia, co pociąga za sobą konieczność zmiany i dostosowania do nowego „ja ” współmałżonków. Według Bowena zmiany te pociągają za sobą zmiany w dalszych systemach, z którymi komunikuje się rodzina. Przypomina to zasadę kręgów powstałych po rzuceniu kamienia w wodę. Bowen (1976) uważa, że jednym z najważniejszych procesów terapii jest stałe przestrzeganie definiowania własnego „ja” terapeuty w procesie terapii. Jest on osobą, poprzez którą uczestnicy terapii porozumiewają się ze sobą. Innym wariantem terapii rodzinnej jest praca z jedną osobą. Jeśli jest to chory współmałżonek, „jego komórki literalnie ulegają dysfunkcji w obecności współmałżonka”. W związku z tym musi minąć spory okres przeznaczony na indywidualną pracę, zanim „ja” tej osoby wzmocni się na tyle, żeby znieść obecność partnera. Proporcja czasu może być następująca: sześć miesięcy na pracę z chorym partnerem, a około dwu lat na pracę z obojgiem. Bowen jest zdania, że czasem dziecko w rodzinie tkwi tak mocno w procesie triangulacji, że nie jest możliwa praca tylko z rodzicami, nie są bowiem w stanie mówić o czymś innym, „wyrzucić” choćby na chwilę dziecko ze swoich myśli, uczuć i działań. W takiej sytuacji sugeruje on pracę z jednym z rodziców nad zróżnicowaniem jego „ja” w relacji do dziecka. Twierdzi, że jeśli można mówić o cudzie w trakcie terapii rodzin, to zachodzi on właśnie wtedy, kiedy jednemu z rodziców choćby na krótko uda się zwiększyć zróżnicowanie siebie i dziecka. Natychmiast zaczyna się proces zmian w rodzinie. Po okresie niezwykłego spokoju następuje kompensacyjna fuzja dziecka z pozostałym rodzicem. Jeśli temu z rodziców, z którym rozpoczęto pracę, uda się nie poddać presji i utrzymać choćby na krótko