miast stopniowo przygasa, poczynając od końca XVI w.f — powstaje wzamian sztuka dworska. Królowie polscy, a nawet niekiedy magnaci i dygnitarze państwowi, powołują sobie „malarzy nadwornych", najczęściej sprowadzanych z krajów cudzoziemskich: Włoch, Flandrji albo Niemiec.
Tak na dworze Zygmunta Augusta znajdujemy Włocha „Cora-gla", nadwornym malarzem Batorego jest Marcin Cober, gdańszczanin. Zygmunt III sprowadza sobie z Wenecji Dolabellę Tomasza, drugim jego nadwornym malarzem jest Jakób Troszel z Norymbergi i t. d. W XVII w. są już liczni malarze Polacy, mnichy albo świeccy jak: Franciszek Lexycki, Jerzy Siemiginowski, bracia Lubienieccy i t. d.
Prócz tych, głośnych w kraju — znajdowali się nadto liczni malarze bezimienni, mnichy, albo skromni mieszczanie, którzy nie bywali zagranicą, obcych mistrzów nie widzieli, chyba przypadkiem w komnacie wielkopańskiej, na pracach swoich nie podpisywali się. Jeździli oni od dworu do dworu, wzywani dla malowania portretów, często za krowę, za wieprzka, za kilka korcy zboża... Ich to dziełem są owe galerje portretów w dawnych domach szlacheckich. A przecież było tego dziesiątki tysięcy! Dziś jeszcze, po tylu wojnach, rabunkach, pożarach, niszczeniu przez czas, pleśń, niedbalstwo i t. p. pozostało tysiące zabytków jako tako zachowanych. Dalekie od poziomu Rembrandtów i Velasquezów, niemniej są one bardzo godne uwagi i nietylko ze względów archeologicznych, jako przyczynki do historji ubiorów i obyczajów. W tych twardych, nieumiejętnie malowanych „konterfektach", nierzadko spotykamy uderzającą szczerość malarską, naiwną ścisłość prymitywów, energję w poszukiwaniu charakteru twarzy, której daremnie szukać u znakomitych ich kolegów „nadwornych"..
W takim stanie rzeczy zastał Polskę wiek XVIII — epoka rozkładu, szczepionego przez rządy Sasów. Jak poprzednie, nie zdradzał on specjalnego zamiłowania do malarstwa. Malarstwo obsługiwało tylko próżność ludzką. Więc magnaci podczas podróży zagranicę kazali się tam malować słynnym mistrzom, — a królowie sprowadzali sobie „nadwornych" malarzy. Takimi za obu Sasów są Ludwik Silvestre i Jan Samuel Mock.
Instytucją, która u nas jak i gdzie indziej stale potrzebowała malarstwa, był kościół. Ale piękne czasy malarstwa kościelnego dawno minęły. We Włoszech żyje garść epigonów, karmiących się spuścizną dawnych epok i przerabiających ją na ckliwy, manieryczny
10