Nieco dalej Proust napisał o swoirh objawieniu:
„Wtedy, mniej zapewne olśniewająca od światła, dzięki któremu spostrzegałem, że dzieło sztuki to jedyny sposób, aby odnaleźć Czas utracony, nowa światłość stała się we mnie. I pojąłem, że całe tworzywo dzieła literackiego to moje życie minione; pojąłem, że tworzywo to przychodziło do mnie wśród błahych uciech, w godzinach lenistwa, w momentaeh tkliwości i bólu i że magazynowałem to wszystko, ani się domyślając, w jakim działam celu, nie spodziewając się nawet, że przetrwają te zapasy i że w ziarnie tym gromadzi się wszelki pokarm, który wyżywi roślinę.”1
Proust opisuje dwukrotnie owo olśnienie związane ź uobecnieniem chwili minionej, które odkryło mu sens życia i możliwość przezwyciężenia czasu. Przeżycie w tej formie i o tym stopniu intensywności jest niewątpliwie rzeczą rzadką, jednakże, jak już powiedzieliśmy, przeżycia o wielkiej sile intensywności wyjaśniają nam w dużym stopniu naszą codzienność. Toteż sądzę, iż warto poświęcić trochę miejsca proustowskim opisom tych przeżyć. Pierwszy raz Proust doznaje tego uczucia, gdy po wielu łatach próbuje smaku ciasteczka zwanego magdalenką, którym w dzieciństwie poczęstowała go kiedyś ciocia Leonia. Proust pisze:
„Od wielu lat z całego Combray wszystko, co nie było sceną i dramatem: mego układania się do snu, nie istniało już dla mnie, kiedy pewnego zimowego dnia, skoro wróciłem do domu, matka widząc, że mi jest zimno, namówiła mnie, abym się napił wbrew zwyczajowi trochę herbaty. Odmówiłem zrazu; potem, nie wiem czemu, namyśliłem się. Posłała po owe krótkie i pulchne mosteczka zwane magdalenkami, które wyglądają jak odlane w prążkowanej skorupie muszli. I niebawem, przytłoczony ponurym dniem i widokami smutnego jutra, machinalnie podniosłem do ust łyżeczką herbaty, w której rozmoczyłem kawałek magdalenki. Ale w tej samej chwili, kiedy łyk pomieszany z okruchami ciasta dotknął mego podniebienia, zadrżałem czując, że się we mnie dzieje coś niezwykłego. Owładnęła mną rozkoszna słodycz, odosobniona, nie umotywowana. Sprawiła; że w jednej chwili koleje życia stały mi się obojętne, klęski jego błahe, krótkość złudna; działała w ten sam sposób, w jaki działa miłość, wypełniając mnie kosztowną esencją; lub raczej ta esencja nie była we mnie, była mną. Przestałem czuć się miernym, przypadkowym, śmiertelnym.”2
Owa niezwykła rozkosz jest u Prousta połączona z poczuciem identyczności momentu, w którym on spożywa magdalenkę, z momentem, kiedy to czynił częstowany przez ciocię Leonię.
Drugi przypadek opisany jest bardziej szczegółowo i miał on bardziej zasadnicze znaczenie dla pisarza, a zwłaszcza dla powstania jego dzieła. Wysiadając z powozu, by pójść na koncert do Guermantów, potknął się o nierówność chodnika i w tym samym momencie doznał poczucia uobecnienia innej podobnej sytuacji w innym mieście i czasie. Ów drobny przypadek przesądza o dalszych losach narratora i staje się początkiem jego wielkiej kariery literackiej:
„W chwili jednak, gdy odzyskiwałem równowagę, postawiłem stopę na płycie trochę mniej niż poprzednia wystającej i wtedy rozwiało Się moje zniechęcenie ustąpiwszy miejsca szczęśliwości, jaką w różnych okresach mojego życia napełniał mnie to widok drzew, które, jak mi się zdawało, rozpoznałem w trakcie przejażdżki powozem wokół Balbec, to widok dzwonnic w Martinville, to smak magdalenki umaczanej w herbacie i tyle innych wrażeń, o których już mówiłem, a które, jak mi się wydało, zsynte-tyzowały się w ostatnich dziełach Vinteuila. Jak w
m
Tamże, s. 279.
Op. cit., t. I, W stroną S wanna, S. 73.
W r żywiyi ł (grms