Trzy zimy - a przecież „Kołysanka” znajduje się w kontekście tego zbioru — można, oczywiście, różnie interpretować. Jedno z możliwych ujęć to odczytanie tomiku jako tekstu o znacznej wewnętrznej spójności, budującego mit, narastający z intymnych, osobistych raczej niż zbiorowych doświadczeń. Ale istotą mitu jest to, że w miarę narastania uniwersalizuje się, choćby jego źródła były jak najściślej jednostkowe. Ma to swój aspekt gramatyczny. Można w tomiku prześledzić to przejście od „ja” (Ja, miłości ku sobie okrutne narządzie w „Ptakach”) - poprzez poszukiwanie form hymnicznych, a więc w zasadzie o jakoś kolektywnym podmiocie, choć tu w „Hymnie” wciąż nie wychodzi się dalej poza dwoistość „ja” - „ty” - aż do „my”, które po raz pierwszy pojawia się w wierszu „O książce” (W czasach dziwnych i wrogich żyliśmy, wspaniałych; to „my” bardziej przystoi potrzebie formy hymnicznej, w której nb. szczególnie adekwatnie wyraża się mit - niż podmiot „ja”). To „my”, podmiot zbiorowy mitu, do końca zresztą nie zdominowało indywidualnego, osobowego „ja” i całego przepływającego przez Trzy zimy strumienia narastających, sumujących się obrazów i ich sensów, hermetycznie skrytych w podtekstach. („My” w „Elegii” jest natomiast inne: zjawia się w przytoczeniu: jest to głos z ziemi, przemawiający: potomku nasz, cieniu, to element mitu więc, a nie podmiot mit przeżywający, biorący w siebie, czy go tworzący, czy też przez mit wyrażający się.)
„Kołysanka” jest więc w takim razie fragmentem mitu, który narasta. Jest przy tym wierszem bardzo różniącym się od pozostałych. To sprawa umieszczenia jej w historii.
Mit w zasadzie istnieje poza czasem. Jeśli przetworzona w nim została historia - to zarazem została umieszczona poza upływem dni i lat, i w ten sposób awansowana do rzędu spraw wiecznych, choćby wieczność to była tylko na ludzki wymiar. Historia rodu Atrydów może miała - i zapewne tak było - swój realny substrat. Jej fabuła stała się jednak hieroglifem o sensach może mrocznych i niejasnych, ale na pewno uniwersalnych. Tu zaś w „Kołysance”, uderza (szczególnie w kontekście zbioru) realność czasu i przestrzeni, nie nazwanych, ale nietrudnych do odczytania z impresyjnego zapisu.
Jest to zupełnie inny tryb aktualizacji rzeczywistości przedstawionej, świata przedstawionego. W pozostałych wierszach zbioru świat przedstawiony jest zarazem kreowany, w znacznie większej mierze niż w „Kołysance” (pamiętamy, że obydwa bieguny: pełnej kreacji i pełnej mimezis - są nieosiągalnej Natomiast konkrety, gdy tam się pojawiają - sugerowane są jako realia doświadczenia czysto osobistego, zmieniające się ekspresywnie w mit, bez szczebli pośrednich, bez przekładu na hic et nunc doświadczenia zbiorowego.
Przeciwstawienie trybu ekspresyjnego i impresyjnego w liryce jest czymś znacznie więcej niż igraniem prefiksami „eks” i „im”. Występują w obu wypadkach zupełnie odmienne usytuowania się ja „lirycznego”. Jest to też różna postawa: bądź kreacyjnej aktywności - bądź odczuciowo - spostrzeżeniowej pasywności.
A realia tej impresji? Saperzy budują drewniany most przez rzekę. Na brzegu wioska. Słychać płacz dziecka. Kto opowiada mu bajkę? Przecież jej tu, stojąc w rzece, nie można słyszeć? To nie pedanteria: możliwy jest i w liryce odpowiednik znanego z dziejów powieści wszechwiedzącego narratora, ale wyklucza to impresyjna technika. A konkretny, choć impresjonistycznie zamazany obraz (w wiosce siwej od mgły) ma taki właśnie charakter; i miesza się jakby z półsennym marzeniem (to przecież „Kołysanka” - a mowa zarazem o sennych gwiazdach). Krajobraz: noc (Nie bójcie się, tam w górze nie szrapnele — / po prostu leci ogień sennych gwiazd), widać jednak mgły nadbrzeżne, widać smołę ściekającą z filarów; słychać plusk pontonów... czuć zapachy...
Jesteśmy hic et nunc... w zapachu ognia i spalonych zbóż. Wiersz nosi datę: 1933/4. Zapewne rzeka Stochód, bo w bajce-kołysance pada ta nazwa. Wołyń. Lata trzydzieste płonących stogów, stodół, a nawet dojrzałych łanów zbóż. Ukraińska irredenta - i pacyfikacja. Zarazem zaś — echa piosenki śpiewanej przez legionistów: tu nad Stochodem, walczyli w 1916 roku. Stąd może w przypomnieniu, jak echo w czasie, wioska siwa jest od mgły armatniej (pacyfikacje polskie lat trzydziestych nie miały tego rozmiaru i charakteru, by traktować to jako realizm). Ale może to być też nie przypomnienie - a przeczucie pełne lęku, charakterystycznego dla katastrofizmu lat trzydziestych, a tu konkretniejszego niż apokaliptyczne wizje w „Hymnie”, „O książce”, „Wieczorem wiatr...” czy „Powolnej rzece”.
„Kołysanka” dedykowana jest Józefowi Czechowiczowi. Nie bez przyczyny. Poeta ten, którego wiele wierszy znajduje się na jakimś jego własnym pograniczu zasłyszanej ludowej piosenki, zamiłowany w formach sugerujących improwizację - tu słusznie patronuje wierszowi Miłosza. Baśń - kołysanka o leszczu jest taka właśnie, jakby Czechowiczowska, o ludowym
105