dotknęła kolanem jego kolana, korzystając z osłony stolika. Paweł nie cofnął nogi. Uśmiechał się promiennie. Naprawdę mógł się podobać. I najwyraźniej podobał się. W końcu zauważyłem, że jego dłoń zniknęła pod blatem. Niesamowite. Ta zimna ryba z satysfakcją gładziła przyjazne i krąglutkie kolanko.
— Mam nadzieję — niepokoiła się Beata — że nie zapomni opowiedzieć mu, jak zazdrośnik usiłował podpalić mieszkanie, bo ubrdał sobie, że ona właśnie przyjmuje kochanka.
— A przyjmowała?
— Coś ty, przynajmniej nie wtedy! Wymyśliłam to, żeby ubarwić tę historię. Przecież ma być niebezpiecznie.
— Zaraz, zaraz, czy ty aby wszystkiego nie wymyśliłaś?
— Skądże znowu. Naprawdę pobił listonosza, a za kilkoma facetami latał z nożem. Jak idą spać, przywiązuje ją nitką za palec od nogi do przegubu swojej ręki, bo boi się, żeby nie wyszła z domu. Ale uważałam, że to będzie Za mało, więc to i owo dodałam. O tym pożarze, o ogromnym wilczurze, który na szczęście padł na nosówkę.
— Ciekawe jak namówiłaś ją do kłamstwa?
— Powiedziałam, że to doskonały prawnik, który zajmuje się tylko wyjątkowo skomplikowanymi przypadkami. Jej może uznać za zbyt typowy.
Spojrzałem z wdzięcznością na pomysłową dziewczynę. Paweł tokował z wdziękiem puszącego się przed samiczką głuszca. Krystynka wpatrywała się w niego jak dewotka w święty obrazek. Z tym, że dewotka w podobnej sytuacji raczej nie wypina imponującego biustu. Nic tu po nas. Lokal będzie jeszcze przynajmniej przez dwie godziny wolny.
— Zdaje się, że nie pokazywałem ci jeszcze mojej kolekcji znaczków pocztowych?
— Marzę o tym, żeby ją obejrzeć — żarcik najwyraźniej ubawił Beatę. Ta dziewczyna zawsze reagowała tak, jak się tego po niej spodziewałem. Albo jeszcze lepiej, ale o tym przekonałem się już w domu. Ciasno do mnie przytulona oddychała ciężko po niedawnej rozkoszy.
— Zdaje się, że będziemy mieli konkurencję do chaty
— postraszyłem ją, żeby sprawdzić jak zareaguje.
— Nie bądź egoistą. Postawisz kino moim współspa-czkom z akademika. Zresztą już koniec maja. Robi się coraz cieplej...
Coraz cieplej— Czemu nie. Dawno już nie robiłem tego na świeżym powietrzu. Gdy plener nie był jedynym wyjściem, mogło być całkiem interesująco. W końcu znałem całe mnóstwo przytulnych i miłych miejsc.
— Co się dzieje? Już się dzisiaj goliłeś! Jest wieczór
— Paweł wesolutki jak skowronek pogwizdywał w łazience, blokując ją od dobrej półgodziny. W powietrzu unosił się zadach Yardleya. Mojego Yardleya. Brat byt zawsze wyższy ponad męską próżność.
— Wiesz, umówiłem się z Krystyną. W naszej kawiarni. Jest jeszcze trochę spraw do wyjaśnienia. Nie mogę przecież pisać pozwu o rozwód z powietrza — wyjaśniał mi z poważną miną. Rzeczywiście nie mógł.
Po tygodniu Beata doniosła mi, że wszystko jest na jak najlepszej drodze. Jutro akuratny brat zamierzał urwać się z pracy. Nie do wiary. Zrobił to, widziałem na własne oczy. Postanowiłem go śledzić. No, bo jeśli Otello napadnie ich rzeczywiście. W dodatku uzbrojony. Nie mógłbym mamie spojrzeć w oczy. Zresztą sam byłem przywiązany do tego nieudacznika. Paweł pomknął na górę jak na skrzydłach. Nie przyszło mu do głowy, żeby skorzystać z windy. Stałem przy oknie na siódmym piętrze sąsiedniego wieżowca i widziałem jak Krystyna otworzyła mu drzwi. W ręczniku. Bied ul ka na pewno sprzątała i musiała się koniecznie wykąpać i „przepraszam, ałe naprawdę nie zdążyłam”*. Jakbym słyszał jej tłumaczenia.
Zszedłem na dół i rozsiadłem się na ławce. Wyciągnąłem skrypty. Miałem przynajmniej pół godziny czasu.